środa, 12 października 2016

O hotelu w Białej

Tegoroczne miejsce zakwaterowania zaproponowane zostało przez jednego z moich kolegów jako perełka wyszukana na popularnej stronie booking.com. Wybraliśmy wydawać się mogło rodzinny hotel Walmar zlokalizowany w Białej przy ulicy Zdravko Bombov numer trzynaście. Naprawdę rezerwując tutaj nocleg nie przyszło nam do głowy, że będzie to pechowa trzynastka. Ponieważ hotel miał też swoja ofertę na stronie pochivka.bg oraz własną witrynę internetową - rezerwacji dokonaliśmy bezpośrednio u właściciela. Rzeczywiście od stycznia tego roku kontakt z właścicielem był znakomity - odpisywał nam gotowymi formułami (kopiuj-wklej), życząc przy okazji Szczęśliwego Nowego Roku. Wiadomości wymieniane na facebooku, jak również skype nie pozostawiały złudzeń: To tutaj w tym roku zanocujemy!!!
Co prawda aktualnych zdjęć pokoi nie było zbyt wiele, a te co były nie zachwycały, ale w końcu liczy się też otoczenie hotelu, no i atrakcyjna cena. Czarujący ogród, całkiem sporych rozmiarów basen, no i przede wszystkim życzliwość właściciela - transfer z lotniska i wszystkie zapytania kwitowane odpowiedzią "Nyama problema".

W dodatku uwierzyliśmy opiniom z serwisu booking.com - Znakomity 9.1 .....!!! A więc będzie znakomicie, to znaczy...
Dla tych z Was, co nie wiedzą, co znaczy "Znakomity" polecam lekturę tychże opinii:
http://www.booking.com/hotel/bg/walmar.pl.html
Takie opinie w internecie i do tego cena...26 EUR za dobę za pokój 3 osobowy (w tym 3 EUR dziennie - dopłata za klimatyzację). Za pobyt 11 dniowy cena dla rodziny trzyosobowej to 286 EUR, co przy kursie 4,30 zł daje sumę 1.229,80 zł. Aha i jeszcze rewelacyjna cena transferu 5 EUR/osoba. Tak więc, po takim wstępie startujemy....
11 sierpnia parę minut przed 10:00 zasiedliśmy szczęśliwie do Transportera i Skodzianki na lotnisku. No wcale, ale to wcale nie jechaliśmy na śledzia, bo miejsca w autach było akurat. Bułgar okazał się niezwykle przepisowym Niemcem, a więc: ile miejsc w samochodzie - tylu pasażerów. Droga z lotniska przebiegała sprawnie - Warna trochę "zapyziała", choć widać lekki postęp. Przejeżdżamy przez most, który przywołuje u nas negatywne wspomnienia z 2011 roku, kiedy to z trudem uwolniliśmy się z rąk bułgarskiej policji. 
Miłyj razgawor z Walentinem prowadzi nas po 50 minutach jazdy prosto do Białej. 
Żółte pola kwitnących słoneczników ciągną się aż po horyzont, choć w dali nieśmiało pojawia się morze. Po lewej mijamy cudną dziką plażę Karadere - do której Was jeszcze zaproszę. Walentin obiecuje nam, że jutro nas tam zawiezie, a pojutrze to już da nam samochód i będziemy sobie go mogli tankować i sami jeździć w ten uroczy zakątek Białej. To miłe! Znajomy forumowicz pisał o takiej atrakcji, zalecając nawet zakup polskiej wódki dla właściciela, tak na dobry początek - ot taki souvenir z Polski. Jak kazali, tak też zrobiliśmy.
Kiedy wjeżdżamy do Białej od strony Warny - jesteśmy na początku miejscowości. Nie zdążyliśmy więc zobaczyć ani centrum, ani sklepów, kiedy to Walentin podwozi nas bezpośrednio pod swój hotel. Poznaję ze zdjęć - tak to tutaj.
Hotel obrośnięty jest wzdłuż i wszerz bogatą roślinnością, 

dookoła jest bardzo, ale to bardzo zielono. 


Elewacja jest odnowiona, a całe otoczenie sprawia, że można się poczuć jak na agrowczasach. 
Taka to będzie agroturystyka w Bułgarii.
Szybki wzgląd na podwórko. Pełno tu folkloru
i wiekowych gadżetów. 
Na podjeździe stoi równie wiekowy błękitny VW Transporter.
Basen rzeczywiście nawet spory. Woda czysta, a i miejsc na leżakach wystarczająco. Knajpa na parterze - wygląda na zamkniętą, ale na zewnątrz ustawione są drewniane stoły i ławki. 
Wszystko to otoczone bujną roślinnością - niestety taką nieco zachwaszczoną. 
Jak się potem okazuje pomieszczenie wewnątrz, które wydawało się restauracją, było biurem Walentina i miejscem składu rzeczy różnych. A szkoda.... Wchodzimy łaskotani plastikowymi zasłonkami i przed nami wnętrze hotelu. Klatka schodowa wyłożona drewnianą boazerią - drzwi także w drewnie - ba, nawet zawieszki do kluczy drewniane (co prawda tylko niektóre, inne zaś z zupełnie nieprawidłowym numerem pokoju).
Zatem wchodzimy do pokoi.
Zajmujemy dwa pokoje 3 osobowe na pierwszym piętrze i dwa na ostatnim - jedną trójkę i jedną dwójkę.  W ofercie są jeszcze tzw. pokoje rodzinne - czyli składające się z dwóch pomieszczeń.
Każdy pokój ma balkon, a ponieważ hotel położony jest wysoko nad miastem - z każdego pokoju widok na morze jest. 
 Kilka rzędów poniżej Walmaru stada nowych apartamentowców.
Każdy pokój ma balkon - tam stół i trzy plastikowe krzesła.
W sumie bardzo miłe miejsce na poranną kawę. Niestety jednak, na tym koniec dobrych wiadomości. Troszkę się czepiam, ale na każdym oknie pokju wisi inna zasłonka, trzy łóżka (a tu akurat brawa za czystą pościel, czyste ręczniki i jednolite narzuty). Do tego ława przykryta obrusem - z jeszcze innej tkaniny niż reszta.   Aha jeszcze drewniana szafa i trzy szafki nocne, choć właściwie są one tak sfatygowane - że, a to zawias nie działa, a to drzwi zupełnie opuszczone. Wadą jest bardzo mała ilość gniazdek elektrycznych, Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby wziąć ze sobą przedłużacz lub rozgałęziacz.... Na szczęście jeden z naszych kolegów miał...a co!!! Brawo chłopie!!!
W każdym pokoju mała lodówka (niestety podczas naszej nieobecności skręcana przez właściciela na najniższy pozoim chłodzenia). Na ławie stoją dwie szklanki, choć pokój jest trzyosobowy. To nic - w trakcie wyjazdu donieśliśmy sobie naczynia od właściciela. A i jeszcze wiszą obrazy - naklejone na dyktę plakaty przybite gwoździem do ściany. Pokój jest odmalowany na biało i to na raz - więc spod białego wystaje inny kolor, no i.... niestety grzyb. Grzyb pod jednym z łóżek wskazuje nam miejsce, gdzie jest łazienka. A więc wejdźmy do łazienki. 
Fakt że w Bułgarii jest inna definicja słowa łazienka przyswoiliśmy, ale to co zastajemy tutaj to już istny archaizm. 
Nigdzie w Bułgarii nie mieliśmy kabiny prysznicowej, zawsze był to prysznic zawieszony do ściany, bez jakichkolwiek brodzików i zasłon - natomiast tutaj była to słuchawka umieszczona nieopodal miski klozetowej, tuż obok drzwi. Biorąc prysznic trzeba wynieść z łazienki ręczniki i papier toaletowy. Mało tego słuchawka zupełnie pozbawiona jest sitka.... 
No cóż generalnie wyposażenie całego hotelu pochodzi z czasów wczesnego Żiwkowa. Prośby o naprawę spłuczki właściciel niegrzecznie kwituje. Również plastikowe krzesło, które rozjechało się na śliskiej terakocie pod ciężarem Radka jest komentowane jako nasza wina. No cóż, może właściciel ma jakieś problemy, może jest chory, może jest mu ciężko, może potrzebuje pomocy.... Rety, przydałby się tutaj porządny remont, bo aż żal tego miejsca. Nawet nakład finansowy nie musiałby być duży. Może wystarczyłoby trochę kobiecej ręki, gustu, odświeżenie mebli, uporządkowanie rzeczy. Walmar to oaza spokoju, ciszy - pięknie położony wśród zieleni hotel nie wykorzystuje swojego potencjału. 
Na plus zasługuje jednak kuchnia serwowana przez właściciela. Śniadania i obiadokolacje na zamówienie, choć brak tutaj typowej karty i cennika. Warto skorzystać, bo ceny nie są wygórowane.
 Makrela z grilla (6 lv) i ziemniaki z czosnkiem (2 lv)

Jeszcze trochę o otoczeniu hotelu. Oprócz zieleni - część rekreacyjna. Hitem jest wspomniany basen - ciepła czysta woda o nieco cytrynowym smaku. Tuż przy basenie łazienka z prysznicem. Jest jeszcze siłownia - może lekko przykurzona, ale całkiem przyzwoicie wyposażona. Nasz 10-letni syn był wniebowzięty :)
Za to stół do ping-ponga i boisko - wołają o pomstę do nieba. 
Same chwasty, a siatka to była cała ze 20 lat temu. A szkoda, wielka szkoda....
Na szczęście w większości hotel zajęty jest przez Polaków, którzy uspokajają nasze emocje. Dzieci w swoim żywiole - po raz pierwszy na wakacjach w Bułgarii mają kolegów i koleżanki z Polski, choć nie tylko. 
Przed nami jeszcze perspektywa dojeżdżającego do nas drugiego turnusu. Rzeczywiście nasi znajomi Poznaniacy przyjechali. I tak jak szybko z Burgas przyjechali, równie szybko odjechali.... 
Nie byli w stanie zaakceptować panujących tutaj warunków oraz zachowania właściciela i ostatecznie wybrali wakacje w Obzorze. Zdarza się... 
Walentinowi ich zachowanie dało trochę do myślenia.
Ten gest przelał tak naprawdę czarę goryczy, którą wieczorem trzeba byo zapić... Oj - jaka to była impreza. 
Integracja z pozostałymi mieszkańcami hotelu w pełni. 
Taka polsko-rumuńsko-bułgarsko-norweska impreza i to przy muzyce europejskiej puszczanej przez Walentina. Tańce, hulanki, swawole.... Jeszcze dziś w moich uszach brzmią kaleczone słowa piosenki "Facet to świnia"....

Miałam wielki opór przed publikacją tego postu, bo z natury nie jestem hejterem i zawsze staram się znaleźć pozytywne strony życia. Niemniej jednak ten blog ma oddawać całą prawdę o odwiedzanych miejscach, hotelach, czy restauracjach. Ma być dla czytelnika kierunkowskazem, więc po prostu nie mam innego wyjścia. Mam też cichą nadzieję, że tekst ten przeczyta Walentin - właściciel hotelu - istnej perełki, która tylko wymaga większej troski. Bo nie obcina się łba kurze, która znosi złote jaja. 
Ogromny potencjał tkwi w tym miejscu, a właściciel po prostu potrzebuje pomocy. 
Z bólem serca musiałam napisać prawdę....
I chętnie wróciłabym tam jeszcze raz, za jakiś czas, może po remoncie, bo została cała masa wspomnień. 
A nasze dzieci i tak okrzyknęły te wakacje najlepszymi w życiu... właśnie za sprawą wspaniałych ludzi, których poznaliśmy w Walmarze. 
Dziękujemy Wam bardzo za miłe towarzystwo i cudowną atmosferę. Tobie Walentin też...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly