Nie wybaczylibyśmy sobie zdjęcia bez palm, stąd rzeczywiście ostatni dzień pobytu był bardzo lajtowy.
Kiedy wychodzimy z hotelu zmierzamy główną drogą, mijając centrum handlowe
w stronę lotniska.
Lotnisko znajduje się rzeczywiście w samym centrum miasta, dzięki czemu
możemy podziwiać nie tylko "stalowego ptaka" w pełnej krasie,
ale także taksówki z walizkami upakowanymi na dachu.
Miasto jest nowe, a jego największy urok
to oczywiście Morze Czerwone i plaża w samym środku miasta.
Nigdzie wcześniej nie widziałam centrum handlowego na plaży, choć może należało powiedzieć odwotnie - nigdzie nie widziałam morza przy centrum handlowym. Odnosi się wręcz wrażenie, że fala wdziera się po schodach do sklepu. Oczywiście przy wejściu do sklepu czeka nas kontrola, niczym na lotnisku. No cóż... takie procedury.
Plaża jest żwirowa koloru rudoczerwonego, gdzieniegdzie wyłożona jest sztuczną trawą.
I choć morze jest o tej porze roku zimne, wiele osób przychodzi na plażę na leżakowanie.
Przy samej plaży znalazły miejsce luksusowe hotele.
Na plaży znajdujemy pozostałości starego zmkniętego już centrum nurkowego.
ale dzięki takiej architekturze możemy się poczuć niczym przy operze w Sydney.
Instalacje na rondzie przypominają, że największą atrakcją miasta jest podwodne Obserwatorium. Warto wcześniej zaplanować sobie wizytę w tym kolorowym podwodnym świecie. http://www.coralworld.co.il/en/
Dodatkowa atrakcja Ejlatu to grająca fontanna i jej multimedialny spektakl. Tu na zdjęciu jedynie rzeźby w parku zapowiadające znajdującą się w głębi parku właściwą fontannę. Bezpłatne spektakle odbywają się we wtorki, czwartki i soboty o godz. 20:30 i 21:30. W trakcie naszego pobytu fontanna akurat była w remoncie. Szczegóły na stronie miasta
Podziwiać możemy także pasmo górskie rozciągające się wzdłuż granicy z Jordanią. Kiedyś jeszcze i tam zawitamy :)
My także decydujemy się na leżaczki.
Polecam zakupy w popularnej izraelskiej sieci Cofix, gdzie za 5 lub 6 szekli możecie kupić słodycze lub przekąski. Ja skusiłam się tutaj na sahlab - gorący napój mleczny przypominający nieco nasz budyń.
Tutaj kupuję także słodycze - pyszne ciastka sezamowe.
A oto widok na marinę.
Miejsce naszego ostatniego posiłku, podczas pobytu w Izraelu to The Persian. Bistro znajduje się nieopodal lotniska i ma całkiem przyzwoite ceny. Jego logo kojarzyć się może z popularnym na całym świecie sprzedawcą kurczaków. Formuła też jest podobna. Dania zamawiamy przy ladzie i z zamówieniem idziemy do stolika, choć jest także droższa możliwość zamówienia u kelnerki bezpośrednio przy stoliku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz