Strony

piątek, 31 stycznia 2020

Transalpiną w stronę domu


Dnia 18 sierpnia 2019 roku nasze kolejne bułgarskie wakacje dobiegają końca. Oczywiście cel celem, ale mega przygodą jest zawsze dojazd i powrót do domu. Wyruszamy z Kraneva o 7:00 rano, kierując się na most Ruse-Giurgiu (10:00), a następnie na Vanatorii Mici (omijając Bukareszt), Ramnicu Valcea (13:30) i .... Novaci (14:30). Nieco spontanicznie - mimo początkowych planów powrotu tradycyjną drogą wzdłuż Oltenii - obieramy kurs przez Transalpinę. Na początek ważna wskazówka. W Novaci szukajcie stacji benzynowej IPECO w górę do skrzyżowania z drogą nr 7A. To cenna wskazówka z wyszukanego przez Renatę wpisu z czerwca 2019 roku na blogu https://www.travelek24.pl/p/nasze-wpisy-o-rumunii.html. Szczerze polecam jego wnikliwą lekturę, co pozwoli Wam - w odpowiednich miejscach zrobić postój. Posługując się radami Travelek: Mai i Marcina, zatrzymamy się na Transalpinie na 11 km, 12 km, 21 km (Przełęcz Urdele), 25,5 km i 30 km - wszystko to licząc właśnie od stacji benzynowej IPECO (45.196223, 23.687952). Na przejazd z postojami zarezerwujcie sobie około 4 godzin.
Transalpina (oficjalna strona Transalpiny) to droga oznaczona nr DN 67C o długości 147,2 km, która jest najwyżej położoną droga kołową w Rumunii przebiegającą wzdłuż głównego grzbietu pasma górskiego Părăng.
 
Jadąc z Novaci początkowo mijamy wioski ze straganami, mniej lub bardziej tradycyjnymi.
Z daleka widzimy zachwycający górski krajobraz z charakterystycznym wąwozem po środku. Miejscowość noclegowa w pobliżu wąwozu nazywa się Polovragi i jeśli chcecie na Transalpinę poświęcić cały dzień, spokojnie znajdziecie tutaj nocleg.
Do miejscowości Ranca (1.600 m npm.) mamy jeszcze około 6 km. Gdyby nie wychodzące wprost pod koła konie i krowy, jechałoby się w miarę normalnie. 
Powoli dojeżdżamy do miejscowości turystycznej, a upodobania zwierząt nie zmieniają się.
Tym razem uparte osły stają nam na drodze.
Górska miejscowość Ranca jest ośrodkiem narciarskim i tylko dotąd otwarta jest trasa Transalpina zimą. Ruch do Ranca w warunkach zimowych na zimowych oponach i z łańcuchami. Najczęściej trasa niedostępna jest dla ruchu drogowego między miejscowościami Ranca a Lotrului Obarsia w okresie 1 listopada - 31 maja, w bieżącym sezonie zamknięta jest począwszy od 30 października 2019 r. do czerwca 2020 r. Poza tym, nawet w pozostałym okresie obowiązuje zakaz wjazdu na drogę w godzinach 20:00-6:00. Choć google maps prawidłowo nawiguje te odcinki, warto sprawdzić na stronie czy przejazd jest możliwy. Dziś, kiedy piszę ten post, zarówno TA, jaki i TT oznaczone są czarną linią jako zamknięte.

Na pierwszym postoju na połoninach towarzyszą nam krowy.
Krowy pasą się bez towarzystwa pasterzy i nie są uwiązane na łańcuchach.
Im bardziej zostawiamy Rancę za sobą tym widoki stają się ciekawsze.
Postój na 12 km. Droga przecina również dwie przełęcze – Tărtărău (1.665 m n.p.m.)
i Florile Albe czyli "Białe Kwiaty" ( 1.530 m n.p.m. ).
Góry powoli zmieniają swój charakter.
 
 Z wyglądu przypominają nasze Bieszczady i przyznam szczerze, że są tak samo dzikie.
Zbliżamy się do najwyższego punktu trasy, gdzie droga zwęża się do jednego pasa ruchu. Najwyższy punkt Transalpiny to przełęcz Urdele o wysokości 2145 m n.p.m. na której zatrzymujemy się na dłużej.
Zjeżdżamy z trasy parkując samochód na połoninie. Właściwie wszystkie miejsca postoju to zjazd na pobocze, a nie typowe parkingi. Na przełęczy spędzamy 40 minut.

Transalpina bywa nazywana Ścieżką Olbrzymów, chyba ze względu na legendy rumuńskie i na formacje skalne, które można spotkać po drodze. W I - II wieku przez legiony rzymskie nazywana była także Diabelską Ścieżką.
I to jest właśnie najpiękniejsze na Transalpinie - mimo sporej ilości turystów, każdy czuje się tak, jakby był tutaj tylko sam.

 
Miejsce to jest swego rodzaju odpustem, gdzie z jednej strony styka się piękno dzikiej natury z drugiej zaś blichtr straganów.

Na niewielkim placu tuż za przełęczą znajdziecie właśnie centrum gastronomiczno-souvenirowe, czyli dwa rzędy stoisk z rzemiosłem

i tradycyjnym jadłem i napitkami. Wszystko to pozbawione stałej linii energetycznej, więc gotowanie odbywa się za pomocą prądu wytworzonego w agregacie,

albo nad ogniem, tak jak w przypadku tego gulaszu. Najbardziej znany rumuński gulasz to stufat de miel, czyli zupa z jagnięciny z cebulą i czosnkiem. Ten jednak był raczej paprykowy. 
 
Radek wybiera małe kiełbaski mititi w cenie po 5 RON za szt.

Oskar zjada langosza za 10 RON (węgierski placek z mąki na drożdżach smażony na głębokim tłuszczu) na takiej wysokości smakuje wyśmienicie. Langosze serwowane są w wersji na słono i na słodko. Do wyboru są także naleśniki po 10 RON.

A osioł znowu swoje...
Na trasie spotykamy różne pojazdy. Na podjeździe pod przełęcz mija nas nawet rowerzysta, choć nie powinno to nas dziwić.



Trasa jest bardzo popularna wśród motocyklistów, ale też w październiku 2018 roku znalazło się czterech śmiałków deskorolkarzy, którzy zjechali Transalpiną na sam dół.

  Zakręty - nawet na zjeździe - są tak ostre i niebezpieczne, że wymagają ciągłej uwagi kierowcy i ogromnej wprawy w prowadzeniu pojazdu.
 
My daliśmy sobie na Transalpinę 3,5 godziny - od 15:00 do 18:30, ale spokojnie można byłoby tu spędzić jeszcze godzinę dłużej. 
Na zjeździe znajduje się atrakcyjna tama i monastyr, ale tutaj już nie zatrzymywaliśmy się.


Dla bardziej zainteresowanych wrzucam jeszcze film z sieci z całego przejazdu TA.
Naszą podróż przez obydwie trasy oceniam na szóstkę z plusem. Najbardziej spektakularny odcinek trasy Transfogarskiej przebiega z północy na południe (czyli jadąc do Bułgarii), podczas gdy trasę Transalpinę najlepiej przebyć z południa na północ (czyli w drodze do Polski). Zupełnie przypadkiem tak właśnie i nam wyszło. Po zjeździe z Transalpiny niestety trafiamy na 40 minutowy korek między Sebes a Aiud. O 20:15 mkniemy już autostradą A10, by po 10 minutach zjechać na A3 na Kluj Napoca. Na miejsce noclegu w Gilau - pensjonat Cionca - docieramy o 20:54. Jakże przyjemnie wymienić nam wrażenia z trasy ze spotkanymi tutaj motocyklistami.

czwartek, 23 stycznia 2020

Kaliakra, czyli tam gdzie kończy się Bułgaria

Dnia 17 sierpnia 2019 roku wybieramy się rodzinnie na Nos Kaliakra. Przylądek ten usytuowany jest 12 km od miasta Kavarna - 57 km od granicy z Rumunią w Vama Veche. Z Kraneva mamy tutaj około 50 km. W pierwszej kolejności ustawiamy nawigację na Balgarevo. Drogowskazy kierują nas z głównej trasy Kranevo-Kavarna w prawo, a następnie bardzo stromym zjazdem w dół. Balgarevo to mała wioska w prowincji Dobrich, położona na wysokim klifie Morza Czarnego, która słynie z najbardziej znanej bułgarskiej restauracji z owocami morza. http://www.dalboka.bg/Dalboka/index.html
Dalboka to właściwie farma małż, gdzie ostrygi trafiają na talerz niemal prosto z morza. Nazwa restauracji w języku polskim oznacza "Głęboka". Farma powstała w 1993 roku i specjalizuje się w uprawie i produkcji ekologicznie czystych małż czarnomorskich z gatunku z gatunku Muthilus Gallaprovincialis.

Farma znajduje się w jednym z najbardziej ekologicznie czystych obszarów w kraju (północne wybrzeże Morza Czarnego) - w zatoce Kaliakra. Restauracja ma znakomite położenie - schowana między stromymi klifami, przytulona do brzegu morza.
W menu restauracji znajdziecie małże w najprzeróżniejszej postaci, z muszlą, bez muszli, midi z oriz (czyli z ryżem), zupa z małż, ba! a nawet desery z małż.

Oczywiście obok ostryg są tu także serwowane kraby, raki, krewetki, etc. Gdyby nie silna alergia naszego syna, być może to tutaj zjedlibyśmy dzisiejszy obiad, bo owoce morza są tutaj naprawdę w przystępnych cenach. 
Kaliakra
to najdalej wysunięta w morze część Bułgarii. W katalogach biur podróży oferujących wakacje w Bułgarii to krajobraz pojawiający się równie często jak Neseber.
 Siedemdziesięciometrowe klify z piaskowca górujące nad wodami Morza Czarnego to istny cud natury.

Wjazd na przylądek Kaliakra jest płatny. Po prawej stronie z daleka widzimy stróżówkę. Na wjeździe obowiązuje opłata 1,50 za dziecko i 3,00 lv za dorosłego. Parkingowy liczy nas jakoś ulgowo i za cztery osoby dorosłe i dziecko płacimy 9 lv.  
Niech nikogo nie zrazi ta opłata, wszak miejsce to do niedawna było niedostępne ze względu na strategiczne położenie i znajdującą się na nim bazę wojskową. 
 
No dobra - koniec wiadomości praktycznych - teraz już będzie tylko romantycznie, bo miejsce nie dość że urokliwe to owiane jest kilkoma legendami.

Zatrzymujemy auto na dużym parkingu i w pierwszej kolejności fundujemy sobie rodzinną sesję fotograficzną.
Wystarczająco wytargani wiatrem ruszamy w końcu na spacer wśród starożytnych ruin.  
Kiedy mijamy parkingowe stragany wzdryga mnie od kiczowatości oferowanych tu pamiątek. Z trudem znajdujemy jakiś ładny magnes. Z dala widać ruiny trackiej osady, gdzie wciąż prowadzone są prace archeologiczne. 
Ach, wspominałam o legendach związanych z Kaliakrą... Ta najbardziej znana to legenda o 40 bułgarskich dziewicach, które podczas najazdu Turków osmańskich, broniąc swojej godności, splotły się warkoczami i skoczyły z klifu prosto do morza. Splecione wzajemnie warkocze miały uchronić którąkolwiek z nich od zmiany decyzji. Dziewczęta wolały zginąć skacząc do morza, niż zostać pojmane do haremu. Wśród przewodnickich ciekawostek krąży nawet taka, która mówi że czerwona barwa urwisk skalnych na klifie pochodzi właśnie od krwi przelanej przez panny w tym heroicznym czynie.

Na pamiątkę tego wydarzenia, tuż przy wejściu na przylądek znajduje się obelisk zwany „Bramą 40 panien”.
Na przylądku można podziwiać zachowane ruiny starożytnej twierdzy i osady z czasów trackich z IV w p.n.e.
 
 Może brakuje tu porządnej informacji turystycznej, jasno wytyczonej wśród ruin ścieżki, oznaczonych punktów widokowych...
ale z całą pewnością taki spontaniczny spacer daje wiele możliwości. 
Jak zwykle najciekawsze wydają nam się miejsca, do których pewnie ze względów bezpieczeństwa wstęp jest zagrodzony.
W jaskini znajdującej się na przylądku urządzono niewielkie muzeum, w którym można zobaczyć wiele znalezisk archeologicznych odkrytych na terenie przylądka. 
Zwiedzanie jest darmowe, ewentualnie trzeba zapłacić za robienie zdjęć. 
Podczas spaceru przechodzimy także przez restaurację.
Dochodzimy w końcu do skraju obwarowań
i kaplicy św. Mikołaja - bohatera kolejnej legendy.
 
Św. Mikołaj to patron żeglarzy, który uciekając przed Turkami rozpostarł swoją pelerynę tworząc cypel Kaliakry. 
Inne podania mówią, że kiedy św. Mikołajowi zaczęło brakować lądu, Bóg tworzył coraz to nowe skały pod jego nogami i tak właśnie powstał przylądek. Niestety święty ostatecznie został pojmany i zabity, a w miejscu jego śmierci i pochówku stoi ułożona z kamieni kaplica św. Mikołaja.
Przylądek Kaliakra to także rezerwat przyrody, który dla ornitologów jest nie lada ucztą. 
Dogodne to miejsce do obserwacji ptasich wędrówek, bowiem tędy przebiega tzw. Via Pontica, duży szlak migracyjny ptaków z Afryki do północnej Europy.
Dookoła rozciąga się przepiękny widok na bezkresne morze i urwiska w przepięknych odcieniach czerwieni.
Ścieżka jest nieuregulowana, gdzieniegdzie ciągnie się przez ruiny, gdzieś nawet skręca po klifie. Jedną z atrakcji jest możliwość obserwacji delfinów, pływających w wodach Morza Czarnego. Tak wiele szczęścia, jednak nie mieliśmy.

Opuszczając półwysep spoglądamy jeszcze na pomnik znajdujący się na parkingu.
To statua przedstawiająca admirała Fiodora Fiodorowicza Uszakowa - rosyjskiego dowódcę floty czarnomorskiej w trakcie wojny rosyjsko-tureckiej. To taktyka wprowadzona przez Uszakowa pomogła flocie czarnomorskiej odnieść zwycięstwo w okolicy przylądka Kaliakra podczas bitwy morskiej 11 sierpnia 1791 roku.
Plaża Bolata 
W drodze powrotnej skręcamy na plażę Bolata. Niektórym trudno będzie uwierzyć, że to też Bułgaria - rdzawo-czerwone klify i cudny kolor morza. Z głównej drogi prowadzącej do Kawarny należy skręcić w prawo - potem drogą płytową zjechać w dół, aż do plaży. Na forum Bulgaricus.pl. czytam "Jeszcze do połowy lat 90 - tych miejsce to było niedostępne dla przeciętnego turysty z powodu strategicznego położenia. Miejsce to było znane z tego, że tu do morza wchodziły kable telefoniczne łączące dwa bratnie kiedyś państwa - ZSRR i Socjalistyczną Republikę Bułgarii. Na skałach widoczne są pozostałości obiektów wojskowych."
Dziś plaża nie jest przepełniona, stoi na niej zaledwie kilka kamperów. Dla mnie jest tu raczej betonowo - choć kolor skał powala na kolana. Bardzo duże zasolenie morza, a i fale takie, że piszczymy z radości.
Żegnamy się z półwyspem Kaliakra, a do Kraneva wracamy tuż przed zmierzchem. Będąc w Bułgarii już ósmy raz, znowu trafiamy na takie cuda przyrody. 

Powoli żegnamy się z Bułgarią, a ponieważ na mapie Bułgarii jeszcze tak wiele nieodhaczonych przez nas miejsc, zapewne tam jeszcze kiedyś wrócimy...