W nowy rok wkroczyłam z doskonałymi pomysłami, a realizacja jednego z nich odbyła się właśnie w Tatrach w ostatni weekend stycznia 2020 roku. Przystając na propozycję spędzenia w środku zimy weekendu w tatrzańskim schronisku, nie planowałam nic spektakularnego. Ot, co... wezmę książkę i zatopię się w lekturze - wszak nigdy w życiu nie chodziłam po górach zimą, w rakach, czy z czekanem. Poza tym ten mój wstrętny lęk wysokości, czy przestrzeni obezwładniały mnie na tyle, że największą przygodą miała być wędrówka z całym majdanem na plecach z parkingu w Palenicy Białczańskiej do schroniska Roztoka, ewentualnie jakiś spacer - najdalej nad Morskie Oko. Pozostali uczestnicy wyjazdu: Radek i Arek z Iwonką, oczywiście wyposażeni w odpowiedni sprzęt (w tym obowiązkowe ABC lawinowe) mieli w planach zimowe wędrówki po Tatrach. Drobnymi kroczkami postanowiłam i ja zmierzyć się ze swoimi słabościami, i tak - nie mówiąc nic nikomu - zapisałam się na zajęcia na ściance wspinaczkowej. Początkowo sama, następnie korzystając z profesjonalnego szkolenia.
Schronisko Roztoka, w którym zamieszkaliśmy przez trzy kolejne edycje konkursu organizowanego na łamach czasopisma górskiego "n.p.m." w 2015, 2017 i 2019 roku zostało utytułowane najlepszym schroniskiem górskim. Mieliśmy już okazję nocować tu we wrześniu 2012 roku, także z przyjemnością i tym razem, korzystamy z gościnności gospodarzy Roztoki.
Skręcając spod Wodogrzmotów Mickiewicza w prawo pod górę zielony szlak prowadzi do Doliny Pięciu Stawów, my zaś skręcamy w lewo - do schroniska Roztoka (1031 m n.p.m.). Na dzień dobry, w schronisku posilamy się pysznym żurkiem, dostajemy klucze do pokoi i dochodzimy do wniosku, że mamy całkiem sporo czasu na wycieczkę. Moje szkolenie zacznie się dopiero około 18:00, więc zdążymy do tego czasu wrócić do schroniska. Przyznam, że to był bardzo dobry pomysł, bo to właśnie podczas powrotu z Morskiego Oka, po raz pierwszy w życiu wędrowałam w rakach. Przyzwyczajona do codziennego chodzenia na obcasach, nie czułam żadnego dyskomfortu.
Żebyście wiedzieli, jak ja żałowałam, że nie założyłam raków idąc z Roztoki do Moka. Szczególnie czteroetapowe leśne ścieżki biegnące od okolic leśniczówki Wanta były tak oblodzone, że jedynie raki dawały gwarancję ich bezpiecznego przejścia. Oczywiście można było iść asfaltową drogą - nie korzystając ze skrótów, ale tam także nie obyłoby się bez poślizgu.
Dwudniowe szkolenie ABC zimowej turystyki górskiej organizowane przez Bazę Roztoka odbywa się praktycznie w każdy weekend poczynając od końca grudnia do końca marca. Piątkowy wieczór poświęcony był na część teoretyczną, sobota zaś na praktyczne zajęcia w terenie. W cenie szkolenia zawarte są ponadto dwa noclegi, dwie
obiadokolacje (zupa i drugie danie wg własnego wyboru z menu) i dwa
śniadania (zestawy śniadaniowe), łącznie z napojami, prowiant na sobotę
(kanapki, baton, woda), ale także wypożyczenie niezbędnego sprzętu (raki,
czekan, kaski, ABC lawinowe). Tradycyjny
ukłon w stronę schroniskowej kuchni - posiłki obfite, smaczne, ciepłe
pieczywo, no nic dodać, nic ująć. Ceny też nie są nadto wygórowane. Schronisko Roztoka to szczególna
kategoria w rankingu schronisk - takie tatrzańskie all inclusive. Ciepło, smacznie i nadzwyczaj miło.
Wieczorny piątkowy wykład prowadzony przez kierownika bazy Andrzeja Chrobaka poświęcony był bezpieczeństwu w górach. Szkolenie obejmowało takie tematy, jak: niezbędne wyposażenie turysty, warunki pogodowe w górach, warunki sprzyjające powstawaniu lawin, planowanie zimowych wyjść w góry, zachowanie w terenie zagrożonym lawiną, zachowanie w lawinie, czy pierwsza pomoc ofiarom lawiny. Wiedza teoretyczna przekazana była w bardzo interesującej formie, a slajdy przeplatane historiami z akcji ratowniczych dawały nam coraz większą świadomość niebezpieczeństw czyhających na nieodpowiedzialnych turystów.
Wieczorny piątkowy wykład prowadzony przez kierownika bazy Andrzeja Chrobaka poświęcony był bezpieczeństwu w górach. Szkolenie obejmowało takie tematy, jak: niezbędne wyposażenie turysty, warunki pogodowe w górach, warunki sprzyjające powstawaniu lawin, planowanie zimowych wyjść w góry, zachowanie w terenie zagrożonym lawiną, zachowanie w lawinie, czy pierwsza pomoc ofiarom lawiny. Wiedza teoretyczna przekazana była w bardzo interesującej formie, a slajdy przeplatane historiami z akcji ratowniczych dawały nam coraz większą świadomość niebezpieczeństw czyhających na nieodpowiedzialnych turystów.
Górujący nad moją głową charakterystyczny szczyt Mnicha to obiekt westchnień niejednego wspinacza. To dość ambitne podejście wspinaczkowe, wymagające przewodnika i asekuracji liną, tym bardziej w warunkach zimowych. Takie usługi oferuje kierownik bazy Roztoka, przewodnik tatrzański I klasy i instruktor naszego szkolenia Andrzej Chrobak.
Ćwiczenia praktyczne rozpoczęliśmy od założenia stuptutów i zainstalowania raków
na butach. Tak przygotowani zeszliśmy na taflę
lodową Morskiego Oka (1395 m n.p.m.) - to tędy bowiem prowadzi zimowy szlak.
Dziaba za dziabą rozpoczynamy strome podejście nad Czarny Staw pod Rysami - to ok. 200 metrów przewyższenia aż do progu Czarnowstawiańskiego Kotła.
Po drodze zatrzymujemy się w pobliżu ściany lodowej, gdzie Marcin dokładniej prezentuje działanie czekana. Sama wspinaczka lodowa to już temat na kolejne szkolenie.
My będziemy używać czekana nie tylko jako trzeciego punktu
podparcia, ale także jako narzędzia hamowania podczas zjazdów -
mniej lub bardziej kontrolowanych.
Dochodzimy do charakterystycznego krzyża, zainstalowanego tutaj w 1836 roku z inicjatywy starosty poronińskiego.
Czarny Staw znajduje się w kotle polodowcowym u stóp Rysów i opadającej do niego Kazalnicy Mięguszowieckiej. Dziś tego nie widać, bo jezioro jest zamarznięte, natomiast latem woda ma ciemnoniebieski kolor, a zacienienie jeziora daje czarną barwę i stąd nazwa stawu. Jego głębokość ponad 76 metrów też jest imponująca, bo klasuje go jako drugie najgłębsze w Tatrach (po Wielkim Stawie w Dolinie Pięciu Stawów) i czwarte w Polsce.
Program szkolenia w terenie objął także obsługę lawinowego ABC. W jego skład wchodzi sonda, łopata i detektor. Nie wystarczy posiadać tego sprzętu w chwili zejścia lawiny, ale jeszcze wiedzieć, jak się nim posługiwać.
Detektor lawinowy (my mieliśmy model Mammut Element Barryvox), podczas wspinania w terenie zagrożonym lawinami powinien być ustawiony w tryb nadawania. Gdyby kogokolwiek porwała lawina reszta turystów przestawia swoje urządzenia w tryb odbioru sygnału i w ten sposób szuka zasypanego zwracając uwagę na częstotliwość sygnały emitowane przez detektor. Zakup takiego urządzenia to kwota powyżej 1000 zł, natomiast śmiało można skorzystać z wypożyczalni. Wówczas całe lawinowe ABC to koszt ok. 50 zł na dobę plus kaucja 300 zł. Nasze ćwiczenia polegały na odszukaniu zakopanego detektora lawinowego ustawionego w tryb nadawania, najpierw za pomocą naszych detektorów ustawionych w tryb odbioru sygnału, a następnie za pomocą sondy. Bardzo przydatny opis postępowania po zejściu lawiny znajdziecie na stronie Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Drugą metodą poszukiwania zasypanego jest posługiwanie się sondą lawinową - nie zawsze bowiem ofiara posiada detektor. Wówczas grupa ustawia się obok siebie w rzędzie i posuwając się do przodu krok po kroku, każdy swoją sondą próbuje zlokalizować ofiarę. Traf chciał, że w tym ćwiczeniu to akurat ja natrafiłam na zakopany detektor imitujący poszkodowanego. Kolejną część poświęcamy zjazdom. Trenujemy zjazdy na plecach, na brzuchu, przodem do kierunku zjazdu, ucząc się przy tym metod autoasekuracji czekanem. W międzyczasie sprawdzamy także nastromienie stoków - uczymy się procentowego określania nachylenia stoków za pomocą kijów trekkingowych.
Z Czarnego Stawu można wyruszyć między innymi na Rysy (co dziś było bardzo niebezpieczne - śniegu jest mało i skały są mocno oblodzone) lub Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem.
Niestety za chwilę to
miejsce stało się niemym świadkiem wypadku, do
jakiego doszło w sobotę 26 stycznia 2020 roku około godziny 14:00, niemal na naszych oczach.
Przebywając nad Czarnym Stawem jako pierwsza zauważyłam osobę zsuwającą
się z Buli pod Rysami. Marcin szybko stwierdził, że zjeżdża jakoś tak
bezwładnie. Nie minęły 2 minuty, kiedy to usłyszeliśmy hałas
zbliżającego się śmigłowca.
Zginęła turystka - młoda dziewczyna, jak się później okazało działaczka partii Razem - Katarzyna Macioszek, która spadła z dużej wysokości i zmarła w wyniku poniesionych obrażeń. Choć była w pełni wyposażona, jednak podczas upadku pogubiła sprzęt. Cześć Jej pamięci ...
Zejście do Morskiego Oka to kolejne - ostatnie już dziś ćwiczenia, polegające na zejściu z czekanem przodem do stoku. Mimo iż tak się wcześniej obawiałam stromego zejścia i tak o wiele wygodniej było mi schodzić tradycyjnie, podpierając się czekanem.
Moje szkolenie zakończyło się zejściem do schroniska nad Morskim Okiem około godziny 17:00. Wróciłam bardzo szczęśliwa i pełna zapału do dalszych wędrówek, bo przeżyłam najwspanialszą przygodę w moim dotychczasowym życiu. A co najważniejsze, wszystkie moje lęki poszły precz. W MOKu już czekali na mnie Radek, Iwonka i Arek i w komplecie wróciliśmy do Roztoki na zasłużonego grzańca.
stąd prowadzi godzinny szlak na Rusinową Polanę.
Szlak niebieski w dużej części biegnie przez zacieniony las, a kije i raki są nam niezbędne, bo chwilami ścieżka jest naprawdę bardzo stroma i śliska.
Słonko nieźle grzeje, tak więc idziemy dość lekko ubrani.
Kiedy znajdujemy się na Rusinowej Polanie (1210 m n.p.m.) świeci słońce, a widoki na Tatry są przepiękne.
Bacówka TPN na Rusinowej Polanie.
Warto wspomnieć, że to właśnie tutaj możecie spotkać wielu niedzielnych turystów, którzy szukają chwili wytchnienia od zgiełku miasta. Wycieczkę tutaj polecam zdecydowanie bardziej niż do Morskiego Oka - może nie jest zbyt wysoko, ale dla początkujących może być okazją do podziwiania panoramy Tatr i odpoczynku. Co krok znajdziemy tutaj stoły i ławki do piknikowania. Już sobie wyobrażam, co dzieje się tutaj latem.
Pewnie dlatego, że do Rusinowej Polany można dostać się także z parkingu na Zazadniej, obuwie używane przez napotkanych tutaj turystów zadziwia. Panie zamiast raków odziane są w buty na wysokim obcasie, lisie futra i torebki z najwyższej półki. Część osób ma na sobie raczki. Tylko nieliczni ruszają dalej - często emeryci z torebkami w dłoniach wybierają się w dalszą drogę na Wiktorówki. Do miejsca kultu maryjnego prowadzą schody - dziś nadzwyczaj oblodzone. Nic jednak nie stanie na przeszkodzie i podążając od drzewa do drzewa kurczowo trzymając się pni zmierzają do kaplicy.
Pewnie dlatego, że do Rusinowej Polany można dostać się także z parkingu na Zazadniej, obuwie używane przez napotkanych tutaj turystów zadziwia. Panie zamiast raków odziane są w buty na wysokim obcasie, lisie futra i torebki z najwyższej półki. Część osób ma na sobie raczki. Tylko nieliczni ruszają dalej - często emeryci z torebkami w dłoniach wybierają się w dalszą drogę na Wiktorówki. Do miejsca kultu maryjnego prowadzą schody - dziś nadzwyczaj oblodzone. Nic jednak nie stanie na przeszkodzie i podążając od drzewa do drzewa kurczowo trzymając się pni zmierzają do kaplicy.
Na ww. stronie znajduje się informacja o odprawianych mszach świętych nie tylko w kaplicy, ale i w pobliskich schroniskach.
Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr jest także
plenerową izbą pamięci o Tych, którzy w górach zginęli. Pamiątkowe
tablice możecie obejrzeć na stronie internetowej, gdzie przeczytacie także o historii tego miejsca.
Z Wiktorówek ponownie wracamy na Rusinową Polanę, skąd wchodzić będziemy na szczyt Gęsia Szyja (1489 m n.p.m.).
Mimo,
że Gęsia Szyja nie jest wysoka to szlak z Rusinowej Polany daje się we
znaki.
Ponad 250 metrów przewyższenia na dystansie niespełna kilometra
daje w kość.
Widok, który zastajemy na szczycie to kwintesencja tej wędrówki.
Otaczająca nas panorama Tatr Wysokich zapiera dech w piersiach.
My i skałki szczytowe na Gęsiej Szyi.
Uwaga: stoję, patrzę w dół, rozglądam się dookoła i nawet jest mi do śmiechu!!! Lata temu zrobienie takiego zdjęcia na tarasach widokowych Sokolicy było po prostu dla mnie niemożliwe.
Zejście z Gęsiej Szyi to już dla mnie gratka. Tym razem idę pierwsza, na zejściach bowiem mogę być przodownikiem. Powrót z Gęsiej Szyi kontynuujemy zielonym szlakiem, przez Waksmundzką Rówień (1407 m n.p.m.), gdzie przerzucamy się na czerwony szlak wyprowadzający nas na asfaltową drogę tuż przed Wodogrzmotami Mickiewicza. Mamy to! Udało się! Może to nic wielkiego, ale dla mnie to wielki krok w przyszłość. Przede mną spore wyzwania, a to był jedynie taki mały egzamin.
Ten post niech będzie dla Was drogowskazem i zachętą do pokonywania własnych uprzedzeń i lęków. Z kolei z mojej strony jest to laurka wystawiona Tym, którzy na co dzień nie szczędzą mi ciepłych słów i wierzą we mnie, w każdy mój krok dodając motywacji.
Bo każdy w życiu ma taki team, a ja?
Byłam Wam po prostu winna ten post :)
Bo każdy w życiu ma taki team, a ja?
Byłam Wam po prostu winna ten post :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz