Rezerwat przyrody Skał Adrszpasko-Cieplickich jest jedną z najbardziej obleganych atrakcji Gór Stołowych. Rezerwat znajduje się raptem kilka kilometrów od granicy polsko-czeskiej - pewnie dlatego wiele agencji turystycznych oferuje tu wycieczki grupowe.
Tak, tak - przed nami stacja kolejki Adrspach i Narodni prirodni rezervace Adrśpaśsko-teplicke skaly, czyli narodowy rezerwat przyrody, który objęty został ochroną w 1933 roku. Kiedy wchodzimy na teren parku - otrzymujemy ulotki w języku polskim z opisem szlaku. Na wprost wejścia widzimy przepiękne jezioro - zalany kamieniołom. Można się przy nim zatrzymać, można też obejść go dookoła - my jednak decydujemy się zrobić to na samym końcu dzisiejszej wycieczki.
Zgodnie z mapą wchodzimy na zielony szlak, który w pewnym momencie rozszerzymy o żółty, prowadzący do Teplic. Podążamy za znakami, które kierują nas na poszczególne skały. Po drodze mijamy rozmaitych rozmiarów kolumny, maczugi i inne wyszukane formy skalne. Pomysłowe nazwy skał każą doszukiwać się szczegółów. Na razie zawierzamy opisom:
Gotycka Furta - to tu znajdowało się niegdyś wejście do Skalnego Miasta - zresztą w wielu przejściach można zauważyć po obydwu stronach przejścia wydrążone w skale miejsca pozostałe po drewnianych groblach.
Charakter szlaku zasadniczo się zmienia z zupełnie płaskiej ścieżki,
mijamy Mały Wodospad,
Wielki Wodospad,
i drabinki pośród ciasnymi skałami.
Kiedy dochodzimy do kasy biletowej - sprzedającej przeprawę łódką, kolejka zakręca kilka razy - postanawiamy więc pominąć tą atrakcję i po drewnianych schodkach i poręczach
wdrapujemy się do miejsca, z którego widać przystań łódek. Nazwę Jezioro Adrszpaskie nosi raczej szumną, bo to w rzeczywistości mały, śródskalny zalew. Wątpliwa to atrakcja - tratwy naładowane turystami przemierzają dość krótki odcinek.
Wreszcie dochodzimy do urokliwej rozległej polanki.
Ale, ale... to torfowiska, którymi można dojść do mniej znanej części parku - Teplickich Skał, gdzie obowiązują zupełnie inne bilety wstępu. Skąd w tym miejscu torfowiska i mokradła? Pewien sudecki przewodnik tłumaczył to zjawisko, porównując budowę Gór Stołowych do kanapki chleba z plastrem żółtego sera. Mamy tu niczym chleb w kanapce - warstwy piaskowców, które przepuszczają wodę, a pomiędzy nimi warstwy wodoszczelne, będące odpowiednikiem żółtego sera. Dziś było raczej sucho i torfowiska wydawały się być bezpieczne.
zaliczamy jeszcze wmurowaną w skały tablicę upamiętniającą Johanna Wolfganga Goethego. Poeta zachwycał się tym miejscem niejednokrotnie, a na tablicy opisującej panoramę znajduję jego piękny cytat:
„Dusza człowieka jest jak woda: z nieba przybywa, w niebo wstępuje, potem z powrotem w ziemię iść musi, wiecznie krążąc”.
Z fotografii umieszczonej obok dowiaduję się, że jeszcze kilkanaście lat temu był to wielki głaz o kilkumetrowym obwodzie, a dziś dosłownie niknie w oczach.
Dalszy ciąg spaceru to już prawdziwa uczta dla oczu, bo oto jawią się skały całujące się niczym Kochankowie (czes. Milenci),
kawałek dalej: Starosta i Starościna,
czy wreszcie: Mysia Dziura :)
Pod krucyfiksem umieszczono tabliczki upamiętniające zmarłych.
Na końcu obiecana wędrówka dokoła zalanego kamieniołomu otoczonego piaskowcowymi skałkami. Obwód jeziora to około 1,5 km, ale warto podjąć ten trud, bo widoki są niesamowite.
Woda w jeziorze nie dość, że ma przepiękny turkusowy kolor, to jest tak czysta, że w wielu miejscach widoczne są całe ławice ryb bardzo pokaźnych rozmiarów.
Po 3 godzinach spaceru, kończymy naszą dzisiejszą wycieczkę po Adrspachu - wracamy do samochodów, bo po kolejnej godzinie znaleźć się znowu w centrum Karpacza. Jeszcze tylko Skwer Zdobywców, którego ideą było upamiętnienie zasług naszych himalaistów. Na wzór Alei Gwiazd powstałej przed laty w Międzyzdrojach, pełnej odlewów dłoni polskich aktorów - w Karpaczu stworzono aleję zasłużonych himalaistów ze śladami ich butów.
Dziś jest tu prowadzona budowa i część śladów jest za ogrodzeniem, a wielki, dwunastotonowy głaz, który stoi w samym centrum Skweru nie jest odpowiednio wyeksponowany.
Jest to tzw. zimowy Kamień Everestu, który jak można przeczytać na tablicy umieszczonej na nim, został sprowadzony na pamiątkę pierwszego zimowego zdobycia Mount Everestu w 1980 roku przez polskich himalaistów - Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego,
z którymi już nie raz spotkaliśmy się osobiście w ramach różnego rodzaju wydarzeń organizowanych przez Polskie Himalaje.
Warto poświęcić chwilę uwagi na pamiątkową tablicęDzięki klubowi Polskie Himalaje, mieliśmy jeszcze okazję do wspólnych fotografii z Ryszardem Dmochem i Aleksandrem Lwowem. A może warto przymierzyć się... jak to jest być himalaistą...
But Wandy Rutkiewicz do mnie pasuje jak ulał.
Iwonka pasuje do Jerzego Kukuczki - jak nic. Zatem, zamiast hasła: "Dziewczyny na traktory" proponuje inne: "Dziewczyny na szczyty" !!!
Następnego ranka żegnamy się już z Karpaczem odwiedzinami w Świątyni Wang.
To sztandarowa atrakcja miasta, o której piszą wszystkie przewodniki. Ten drewniany kościół, będący dziś ewangelickim kościołem parafialnym, przeniesiony został w 1842 roku z miejscowości Vang, leżącej nad jeziorem Vangsmjøsa w południowej Norwegii.
Kościół został zbudowany z sosnowych bali na przełomie XII i XIII wieku, a jego historię możecie usłyszeć po opłaceniu biletów wstępu w krótkiej prelekcji odtwarzanej we wnętrzu świątyni.
Z całą pewnością wiele ciekawostek Was tutaj zaskoczy.
Na tym kończymy naszą tegoroczną górską przygodę. Pozostają jedynie zdjęcia i wspomnienia spisane na kartach tego bloga.
Powoli upływa pierwszy miesiąc wakacji, a co przyniesie kolejny... Już niebawem opowiem Wam zupełnie inną historię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz