Ponad plażowanie i zwiedzanie metropolii przedkładamy górskie szczyty, także i tym razem górski akcent podróży. Wspólnie z Radkiem zdobędziemy najwyższy szczyt wyspy Rodos - Attavyros. "Zdobędziemy", to chyba za dużo powiedziane - bo to nie będzie typowa wyprawa trekkingowa. A dlaczego - przekonacie się już za chwilę.
Jest 6 sierpnia 2022 roku - w zasadzie półmetek naszego pobytu na Rodos. Wypożyczamy auto korzystając z usług miejscowej wypożyczalni (http://www.pegasus-car.gr/), wszystkie formalności załatwiając w hotelu. Samochód rezerwujemy na dwa dni, bo choć dziś na wycieczkę jedziemy sami to już kolejnego dnia z całą ekipą mamy zamiar objechać wyspę dookoła. Sami - jak zwykle - zaliczamy górską część wyspy, czyli szczyt Attavyros. Najwyższy szczyt Rodos osiąga wysokość 1.215 m n.p.m., a jej zdobycie to nie lada gratka. Przede wszystkim dlatego, że szlak poprowadzony bezpośrednio z miasteczka Embonas jest bardzo słabo oznaczony, o czym pisała już w 2017 roku na swoim blogu Magdalena Prask. Nie powiem, chcieliśmy skorzystać z Jej wskazówek, ale ostatecznie baliśmy się, że zabłądzimy i zdecydowaliśmy się rozpocząć wędrówkę od drugiej strony, a i tak w pewnym momencie oba szlaki się spotkają.
Wpisujemy w nawigację Attavyros (nie Embonas!) i prosto z hotelu kierujemy się nadmorską trasą w kierunku Monolithos. W pewnym momencie, tuż przed charakterystycznym Dias Ataviros widoczne jest skrzyżowanie, przy którym od głównej drogi odchodzą dwie mniejsze - jedna prowadząca do Embonas i druga na Attavyros. Tutaj skręcamy w lewo na Attavyros i kierujemy się pod górę. Oczywiście czytaliśmy, że droga będzie kręta i nie każdy samochód da radę, ale stwierdziliśmy, że dojedziemy autem dokąd się da, a dalej szczyt będziemy zdobywać pieszo. Początkowo jezdnia jest wąska, ale asfaltowa i wiedzie przez niezbyt gęsty las. Mijamy pasące się w lesie owce. W końcu wraz z lasem asfalt się kończy i zaczynamy obawiać się o zawieszenie wypożyczonego auta.
Ujechaliśmy tym Peugeotem raptem ze 3 km (od skrzyżowania na szczyt jest 12,5 km) - decydujemy więc na zaparkowanie samochodu w cyprysowym lesie.
O godzinie 10:10 ruszamy spod leśnego pseudo "parkingu".
Po drodze mijamy owce i kozy pasące się samotnie na zalesionej ścieżce.
Jest to wojskowa droga utrzymywana przez NATO, prowadząca na sam szczyt.
Próbujemy sobie nieco uatrakcyjnić ten trekking po żwirze, zbaczając na kamieniste pobocze.
Nie zmienia to jednak faktu, że ciągle idziemy drogą przeznaczoną dla samochodów, a nie górskim szlakiem.
Powoli żałujemy, że nie podjęliśmy próby wejścia od strony Embonas.
Naszą uwagę przykuwa niejednolita struktura znajdujących się dookoła skał. Bloki skalne wyglądają niczym kanapki.
Widok na sąsiednie wyspy wynagradza nam uciążliwą wędrówkę w upale.
Po ponad godzinie drogi, kiedy dochodzimy do bazy przy elektrowni wiatrowej,
tuż przed szlabanami mocno wytężajcie wzrok,
bo znajdziecie wreszcie jedyny szlakowskaz.
Zgodnie ze strzałką odbijamy w lewo z szutrowej drogi,
a takie czerwone kropki na kamieniach mają nam wskazywać dalszą trasę.
Co jakiś czas w dali na skałach widzimy hasające kozy.
No i obowiązkowe stało się dopięcie nogawek do spodni, bo te małe niepozorne krzaczki mocno kłują gołe łydki.
I to tyle jeśli chodzi o roślinność - no poza takimi interesującymi owocami Dracunculus Vulgaris. Owoce tzw. Smoczej Lilii, która pięknie kwitnie w czerwcu, bywają też w kolorze jarzębiny.
Po godzinie i 40 minutach marszu wreszcie wyłania się charakterystyczna kula na szczycie Attavyros.
To stacja meteorologiczna.
Z drugiej strony widać białe zabudowania wioski Embonas.
A i teraz okoliczne wyspy są bardziej widoczne.
Kiedy odwracam głowę widzę wstążkę wijącej się drogi, którą szliśmy, ale i wiatraki.
W końcu, kamień - po kamieniu o 12:30 docieramy na szczyt - i dziurą w siatce wchodzimy na teren Attavyros.
Na prawdę nie sposób było dostrzec tu szlaku. Pierwsze kroki na szczycie kierujemy do Świątyni Zeusa, a właściwie jej ruin. Zgodnie z grecką mitologią Altemenes - wnuk króla Minosa, zbudował dla Zeusa na szczycie Attavyros ołtarz ofiarny. Miało być to jedyne miejsce na Rodos, z którego bóg mógłby dostrzec swą rodzinną Kretę.
To i my wybudowaliśmy sobie swój kopczyk szczęścia.
Po dwóch i pół godzinie i 8,20 km drogi
docieramy w końcu do właściwego szczytu,
choć zegarek wskazuje jeszcze troszkę poniżej oficjalnej wysokości Attavyros (1215 m n.p.m.).
To wspaniały punkt widokowy i warto było się pomęczyć.
A kula stacji meteorologicznej widoczna jest niemal z każdego miejsca na wyspie Rodos.
Zejście ze szczytu zajęło nam około 1,5 godziny.
W niższych partiach góry wiatraki tworzą malowniczy krajobraz.
Było to bardzo osobliwe przeżycie, bo przez całą wędrówkę oprócz kóz i mijających nas samochodów, spotkaliśmy zaledwie jedną parę turystów, którzy tak jak my zdecydowali się pokonać tą drogę pieszo. Kiedy po zejściu ze szczytu ok. 14:30 doszliśmy do samochodu, napotkani turyści okazali się naszymi rodakami. Polak potrafi! 17 kilometrowa wędrówka z przewyższeniem 776 m - ale szczyt zdobyty :) Wykorzystując fakt, że jesteśmy w okolicy postanawiamy zajechać jeszcze do
Jacobs' Canyon - Kanionu Jakuba
To niepozorne miejsce położone bezpośrednio przy trasie do Monolithos - niecałe 3 km od rozwidlenia dróg prowadzących do Attavyros.
Warto się zatrzymać pozostawiając samochód przed lub tuż za zakrętem.
Koryto rzeki jest suche,
a półki skalne tworzą ciekawą kompozycję.
Kanion widoczny był od strony drogi na szczyt, jednak wejście od strony Attavyros było nieoznaczone.
Droga przez kanion jest krótka - niespełna 50 metrowy.
Atrakcja jest ogólnodostępna i bezpłatna, ale na pewno nie dla osób z ograniczoną mobilnością, czy dzieci. Warto tu wstąpić, tak jak my po drodze do Monolithos.
Tak, tak bo do Monolithos - tego białego klasztoru na wzgórzu - też jeszcze zajechaliśmy,
a tych kilka zdjęć wrzucam Wam na zachętę,
bo wrócimy tu w następnym poście
już z resztą ekipy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz