Strony

sobota, 19 października 2019

Drum Bum Trasą Transfogarską

Drum Bum - jak w tytule - to nie żadne tam dźwiękonaśladowcze nawoływania naszego nastoletniego już syna z tylnego siedzenia, ale po prostu rumuńskie - Szerokiej drogi!!! Tak więc startujemy 
na Trasę Transfogarską, na której uwierzcie na słowo - szeroko to raczej nie będzie... ale za to jak widokowo.
O TT napisano już niezliczone ilości postów, blogów, artykułów prasowych, nakręcono wiele programów. Sam YouTube aż huczy od ilości amatorskich i profesjonalnych filmów. Prawie każdy znany globtroter ma na koncie przejazd tą trasą (zapraszam choćby na umieszczoną na fb Moniki Witkowskiej relację z 4 października 2019 roku). Miłośnicy gór znajdą tutaj swoje miejsce, choć muszę przyznać, że trekking w bezpośrednim sąsiedztwie trasy zdaje się być mało popularny. Wyjeżdżając o godzinie 11:15 z Turdy wyznaczamy sobie kierunek na Cartisoarę, skąd ponad 3 godziny później - o godzinie 14:20 rozpoczynamy przejazd słynną trasą DN7C. Jeszcze na stacji Petrom w Sibinie fundujemy sobie ostatnie tankowanie w cenie 5,73 RON za litr Pb95. 
Przed nami malownicze pasmo górskie Fogaraszy - i to właśnie na drugą stronę tych szczytów musimy przejechać.
 Po kilkunastu minutach jazdy pojawiają się pierwsze tunele,
 i wreszcie zastawioną straganami dolną stację kolei linowej Balea. To tutaj zatrzymujemy się na chwilę, parkujemy auta i ... zonk!!! Po kilkunastu minutach podjazdów, kiedy wychodzę z auta czuję niesamowity smród. Natychmiast włącza mi się panika: 
- Radek, coś śmierdzi...
- Co ci znowu Mysza śmierdzi ? Nic nie śmierdzi ... 
- Nie - tutaj coś się pali, śmierdzi jakimś palonym plastikiem, gumą, bakielitem...
Na szczęście z opresji szybko wybawia mnie Daniel, który stwierdza, że to przecież normalne - klocki hamulcowe, tarcze. itp.. itd.. zagrzały się i tyle. Ufff... 
Dolna stacja kolejki linowej znajduje się na północnym stoku masywu, nieco powyżej Cabana Bale Cascada - schroniska górskiego na wysokości ok. 1100 m n.p.m. Do tego miejsca można dojechać nawet zimą, bo tylko dotąd droga jest odśnieżana, gdyż górski odcinek TT otwierany jest na koniec czerwca, a zamykany w październiku, z powodu zalegającego śniegu. Kolej linowa powstała zaraz po wybudowaniu trasy w 1975 roku. Niezbyt nowoczesne kursujące naprzemiennie dwa wagoniki kolejki pokonują przewyższenie 800 metrów pokonując trasę o długości 3700 m. Bilet na Telecabinę kosztuje 30 RON w jedną stronę i nie obejmuje bagażu, za który dodatkowo należy uiścić opłatę 5 lub 10 RON w zależności od wielkości bagażu. Dla dzieci do 12 lat obowiązuje bilet ulgowy. Wszelkich informacji szukajcie na stronie Balea Lake.
Trasę pokonujemy z północy na południe, jadąc na wakacje do Bułgarii. Z Bułgarii wrócimy już inną drogą. To latem 2011 roku podczas pierwszej podróży do Bułgarii, mieliśmy ogromną chrapkę na Trasę Transfogarską. Niestety jazda na 5 samochodów i tak znacząco wydłużała czas podróży i zamiast przejazdu pasmem Fogaraszy musieliśmy pocieszyć się jedynie widokami i przepiękną doliną Oltenii poniżej Trasy Transfogarskiej. 
Widoki jakie funduje nam przejazd trasą, są takie, że co chwila chcemy się zatrzymać na foty. Wpadam więc na pomysł robienia zdjęć przez szyberdach. Na szczęście jest tu ograniczenie prędkości do 40 km/h, ale także i spory ruch na trasie - więc do przełęczy poruszamy się w dość mozolnym tempie. 
Trasa Transfogarska wybudowana została w 1974 roku, z inicjatywy Nicolae Ceausescu, który zdecydował o wybudowaniu jak najkrótszej drogi dla wojska, w obawie o najazd Sowietów. 
A że na drodze stanęły mu góry - trzeba było wyświdrować tunele i mosty - wszak Trasa Transfogarska to właściwie jedne wielki tunel przez góry.
Mój kierowca zdaje się być niepocieszony, bo zamiast podziwiać góry, musi pilnować kierownicy - więc mimo wszystko kilka razy zatrzymujemy się na poboczu.
W końcu tuż przed przełęczą poruszamy się w korku i około godziny 16:00 docieramy do najwyżej położonego punktu trasy.
Parkujemy auta na zaśnieżonym parkingu. 
To obowiązkowy punkt programu, nie tylko dla najmłodszych.
 Szykuje się nawet wojna na śnieżki...
a biegać boso po śniegu w sierpniu... bezcenne!!!
Wszystko to w sąsiedztwie gór fogaraskich, u podnóża których na soczystozielonej trawie wypasa się owce. Jesteśmy na wysokości 2042 m n. p.m. 
Górna część Drogi Transfogarskiej to już raj dla trekkingowców. Wiele tras znajdziecie na stronie.
To idealne miejsce do startu na najwyższe szczyty Rumunii: Negoiu (2535 m n.p.m.) i Vanatoarea lui Buteanu (2507 m n.p.m.). 
Dziś niestety pozostaje nam tylko przejście dookoła jeziora Balea. 

Na szczycie znajduje się schronisko Cabana Paltinu, ale także wiele straganów z rozmaitym asortymentem 
- od kamieni szlachetnych, po chińszczyznę 
i wreszcie sery, szynki i rumuński przysmak - wędzone skóry słoniny.
Ponieważ nie ma tu szans na zjedzenie tradycyjnego obiadu kupujemy naleśniki (10 RON) i bardzo smaczną pikantną kiełbasę z rusztu (5 RON). Powoli zaczyna brakować nam czasu. Górski odcinek TT liczący 95 km zgodnie z nawigacją mieliśmy pokonać w 2 h 25 minut, a przy naszych postojach wyszło zdecydowanie więcej. Wszak nocleg zaplanowany mamy w Corbeni - na ostatnim zjazdowym odcinku Trasy Transfogarskiej. W końcu płacimy 5 RON za parking i o 17:15 odjeżdżamy z Lago de Balea. Zjazd z góry odbywa się już "na luzie" - tu spalanie paliwa spada niemal do zerowego. A czy Trasą Transfogarską jechać z południa na północ, czy odwrotnie? - tak naprawdę zdania są podzielone. Ja osobiście powtórzyłabym raz jeszcze naszą opcję. Sam zjazd jest już bardziej zalesiony i wydaje nam się mniej widokówkowy. 
Szybko jednak wpadamy na pomysł, że mieszkać będziemy zaledwie 5 km od tamy, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby jeszcze jutro - tuż przed śniadaniem i dalszą drogą wrócić na trasę od strony południowej. 

 Na pożegnanie jeszcze dwie fotki z trasą, po której jechaliśmy.
Zdecydowanie musimy tu jutro wrócić...
a dziś już uciekamy przed niedźwiedziami, bo podczas zjazdu z przełęczy otrzymujemy wszyscy na telefony bardzo dziwne alerty. Telefon nagle zaczyna wyć i dostaję systemowe powiadomienie.
Parę godzin później tłumaczę sobie jego znaczenie i jak się okazuje to ostrzeżenie powiatu Arges, aby uważać na zakrętach i nie narażać się na niebezpieczeństwo. 
A o niedźwiedziach i powrocie na Transfogarską napiszę jeszcze następnym razem...

czwartek, 10 października 2019

Turda kopalnią słynie

Turda to niewielka miejscowość w Transylwanii, położona około 30 km w kierunku południowym od miasta Kluż-Napoka. 
 
Choć pierwsza wzmianka o Turdzie pojawiła się w 1176 roku, jednak początki historyczne miasta sięgają już czasów starożytnych. Miasto zostało założone przez Daków pod nazwą Patavissa lub Potaissa i zostało podbite przez Rzymian w latach 101-106, za panowania Trajana, wraz z częściami Dacji. To w Turdzie w 1366 roku król Ludwik Węgierski, chcąc oczyścić struktury państwowe z prawosławnej szlachty wydał dekret, na mocy którego ich majątki zostały skonfiskowane na rzecz kościoła rzymskokatolickiego. To także tutaj w 1944 roku została stoczona największa bitwa II Wojny Światowej w Siedmiogrodzie. To tyle historycznych faktów, o których można dowiedzieć się w Muzeum Historycznym miasta.
My odwiedzamy jedynie rynek miasta. Zbudowany na planie prostokąta jest dość spory, 
a deptak rozciąga się na jakiś kilometr w głąb miasta. 


Wśród zabytków gotycka katedra katolicka, przechodząca od kilku lat gruntowny remont.
Pomnik Avrama Iancu - rumuńskiego prawnika i działacza niepodległościowego
Dziś widoczne są hasła demokratyczne na rynku w Turdzie.
 
Główny powód naszego postoju w Turdzie to jednak nie samo miasto, ale znajdująca się w nim
Salina Turda 
czyli nieczynna kopalnia soli, która zyskała miano jednej z najciekawszych atrakcji turystycznych Rumunii. To właściwie nie tylko ekspozycja do zwiedzania, ale jedna wielka sala zabaw, w której przy okazji korzystania z atrakcji można zadbać o swoje drogi oddechowe.
Do wnętrza kopalni prowadzą dwie drogi - jedna od strony ulicy Strada Salinelor, nieopodal której mieszkamy - druga od strony centrum miasta. 

I choć korytarz liczy kilometr długości to, aby przejechać autem z jednego wejścia na drugie należy pokonać odległość ok. 4 kilometrów.
Salina Turda nie dość, że jest największą to i najstarszą kopalnią w Europie. Rumuński odpowiednik naszej Wieliczki starszy jest od podkrakowskiej Wieliczki o ponad tysiąc lat. Wydobywano tu sól już w czasach rzymskich, aż o 1932 roku. Podczas Drugiej Wojny Światowej kopalnia ponownie zostaje otwarta dla mieszkańców miasta jako schron przeciwlotniczy. W latach 1940-1992 wykorzystywana była jako pomieszczenie do przechowywania sera. Właśnie wtedy zainstalowano tutaj rury wodociągowe i kanalizacyjne.
Kilka praktycznych uwag:
Wszelkie aktualne informacje znajdziecie na oficjalnej stronie internetowej Salina Turda
Parking: Od strony ulicy Strada Salinelor funkcjonuje publiczny bezpłatny parking na kilkanaście samochodów. Będąc tu rano tuż przed otwarciem kopalni, zaoszczędzicie tych kilka lei. Parking od strony głównego wejścia to 5 lei za cały dzień.
Godziny pracy 9:00 do 19:00. Ostatnie wejście o godz. 18:00. Godziny pracy są zmienne, w zależności od sezonu,
Bilety wstępu do kopalni: dorośli - 40 lei; bilet ulgowy dla dzieci, studentów, emerytów - 20 lei (za okazaniem legitymacji).

Warto wziąć bluzę, bo temperatura wewnątrz kopalni liczy ok. 10 sto 
Zwiedzanie rozpoczynamy od Sali echa. Kopalnia Josefa, bo tak brzmi jej oficjalna nazwa jest stożkową komorą o głębokości 112 metrów i podstawie 67 metrów. Właśnie ze względu na swój kształt, ale też brak komunikacji z innymi głównymi punktami wydobywczymi kopalnia ma niebywałą akustykę, dlatego nazywana jest również „pokojem echa”.
Możemy tu zobaczyć XIX wieczne maszyny służące do wydobywania halitu. Konstrukcja była napędzana końmi, które nieraz spędzały w kopalni i po kilkanaście lat, bez wychodzenia na zewnątrz!!!
Znakomity stan zachowania wyrobisk i maszyn górniczych stosowanych do transportu soli, stały się atrakcją turystyczną z bogatą historią.
W części kopalni udostępnionej do zwiedzania poruszamy się po 3 poziomach: Terezia (najgłębszy, bo liczący 120 m głębokości), Anton (108 m) i Rudolf (najpłytszy, bo liczący 42 m). Do dyspozycji są schody oraz winda, do której kłębią się tłumy. My dzięki wejściu do Saliny Turdy niejako "pod prąd" mamy komfort krótkiego czekania w kolejkach. Alternatywą są strome schody, niekoniecznie dobry wybór dla spanikowanego Oskara.
 
Komora Terezia z jedenastego poziomu kopalni prezentuje się tak. To niezwykłe doświadczenie spacerować po drewnianych balkonach przytwierdzonych u szczytu komory kopalni.
Jest tutaj nie tylko sklep z pamiątkami, ale i wiele innych atrakcji, nietypowych, jak na kopalnię. 
To swego rodzaju podziemny park rozrywki.
To w niej urządzono swoisty park rozrywki, w tym tor bilardowy
i mini golf.
 
 Kacper nie przepuści okazji do dobrej zabawy. 
Jest też plac zabaw dla najmłodszych,

 stoły do ping-ponga, stoły do gier planszowych

i diabelski młyn, który rano nie cieszy się zainteresowaniem.
Cennik atrakcji wewnątrz Saliny Turdy
 
Teraz można wsiąść w łódkę i popływać po niewielkim zbiorniku wodnym, który znajduje się wewnątrz kopalni. 
Na środku słonego jeziora znajduje się wyspa. 
 Wszystko to jest znakomicie oświetlone i obudowane drewnianymi konstrukcjami,

 
które nadają temu miejscu nieco kosmiczny charakter.

Po drodze mijamy jeszcze kilka punktów, kaplicę i ekspozycje muzealne
a następnie zmierzamy do wyjścia - każdy innego: panowie po auta, a my z dzieciakami w stronę głównego wejścia.

Kiedy wychodzimy na powierzchnię ziemi - oprócz tego, że widzimy nowoczesną fasadę budynku,
to wokół rozciąga się teren zagospodarowany zielenią i ulicznymi straganami.

 
Spod kopalni Salina Turda odjeżdżamy o 11:30, bo przed nami górski fragment podróży do Bułgarii.
...Ale o tym to już w następnym wejściu.