Moja opowieść o wschodniej Turcji byłaby niekompletna bez wspomnienia o największej atrakcji Dogubayazit. W piątkowe popołudnie 5 września 2025 roku, tuż po powrocie z akcji górskiej, wybraliśmy się do
Ishak Pasa Sarayi — pałacu, który niczym "stróż końca świata" wyrasta na wysokości 2.000 m n.p.m. u podnóża Araratu, zaledwie 7 kilometrów od naszego hotelu. Droga prowadząca tutaj wije się łagodnie pod górę, a im wyżej jechaliśmy, tym surowszy i bardziej spektakularny stawał się krajobraz: pustynne zbocza, skalne ściany i doliny oświetlone popołudniowym słońcem. Wśród tych barw nagle pojawił się on: pałac o różowo-złotych murach, jakby wyrastających wprost ze skały. Budowę pałacu rozpoczął w 1685 roku Colak Abdi Pasza, a zakończył dopiero jego wnuk, Ishak Pasza, po 99 latach prac. Nic dziwnego, że krążą wokół niego legendy.

Jeszcze przed wejściem do kompleksu mijamy kobietę w bogato zdobionej sukni i od razu przychodzi na myśl opowieść o nieszczęśliwej córce Ishaka Paszy, która zakochała się w strażniku. Kiedy ojciec odkrył ich romans, strażnika uwięziono, a dziewczynę zamknięto w haremie. Zmarła z rozpaczy, a jej duch - jak twierdzą strażnicy - do dziś błąka się o świcie po pałacowych korytarzach. Miejscowi twierdzą, że czasem o świcie słychać nawet płacz księżniczki.Główna brama pałacu zachwyca monumentalnym portalem ozdobionym rzeźbioną ornamentyką i napisami w języku arabskim. Wewnątrz łączą się wpływy seldżuckie, osmańskie, perskie i ormiańskie.
Na dziedzińcu uwagę przyciągają misternie zdobione okienne wnęki
i trójwymiarowe sklepienia przypominające te z pałacu Topkapi.

Pałac o wymiarach 115x50 metrów składa się z tarasu, dwóch dziedzińców i różnych konstrukcji otaczających te dziedzińce. Niektóre sekcje budowli są parterowe, niektóre dwu lub trzykondygnacyjne. W całej konstrukcji wykorzystano ciosany kamień, w naturalnych odcieniach czerwieni, żółci i szarości. Ściany o grubości ponad 1 metr miały sprostać surowemu klimatowi wschodniej Anatolii.
Cała budowla - kompleks o powierzchni 7600 m² i 116 pokojach - była samowystarczalnym ośrodkiem administracyjnym: mieściła meczet, haremy, kuchnie, zbrojownię, więzienie, a nawet pokój tortur, zgodny z osmańską tradycją wymiaru sprawiedliwości.
Zresztą według starej anatolijskiej opowieści Ishak Pasza był bardzo surowym władcą. Legenda mówi, że pod jednym z okien wykonywano wyroki śmierci tak często, że kamień pod oknem miał przesiąknąć krwią. Podobno o zmierzchu okno to przybiera lekko czerwony odcień, jako echo dawnych okrucieństw.
Wędrując przez chłodne komnaty, trudno wyobrazić sobie tętniący niegdyś życiem pałac.
W XVIII wieku działały tu systemy wodociągowe i centralnego ogrzewania przypominające rzymski hypocaust - prawdziwy technologiczny cud tej epoki.
Największe wrażenie robi jednak widok z tarasu: szeroka, pustynna dolina i wstążka drogi ginąca gdzieś w horyzoncie
oraz znajdujące się nieopodal wzgórze Karaburun z ruinami urartyjskiej twierdzy.
Mimo licznych wojen i trzęsień ziemi pałac zachował się zaskakująco dobrze. Znaczną część zniszczeń przyniosła dopiero wojna rosyjsko-turecka 1877–1878, gdy służył jako koszary armii tureckiej, a później został spalony przez Rosjan. Ostatecznie Ishak Pasza stracił swoją siedzibę z rozkazu sułtana, który uznał, że władca „wywyższył się” tą budowlą ponad tron.
Informacje praktyczne:
• godziny otwarcia: 10:00–19:00 (IV–X) oraz 9:00–17:00 (XI–III)
• wstęp: 3 EUR dla obcokrajowcówOd 2000 roku obiekt ma status obiektu tymczasowo wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, co oznacza, że jest rozważany do wpisania na listę główną.
Nad pałacem góruje wspomniane wzgórze Karaburun z ruinami urartyjskiej twierdzy (XIII–VII w. p.n.e.) oraz grobowcem Ahmada Khani — kurdyjskiego poety, filozofa, autora romansu „Mim i Zin” oraz twórcy słownika arabsko-kurdyjskiego. To miejsce pielgrzymek, szczególnie młodych Kurdów. Z parkingu przy grobowcu prowadzi ścieżka do skalnego okna, z którego podobno rozciąga się jedna z najpiękniejszych panoram wschodniej Anatolii.
Ostatni już obowiązkowy punkt naszej wycieczki to
Park Arki Noego - formacja skalna, która odpowiada proporcjom biblijnej Arki Noego. Znalezisko znajduje się na zboczach góry Tendürek, niedaleko wioski Üzengili, tuż przy granicy turecko-irańskiej.
Już z daleka kształt skały przyciąga wzrok – prostokątna, niemal „statkowa” sylwetka wyróżnia się pośród dzikiego krajobrazu.
Wyraźnie widoczny jest kadłub statku i cały jego zarys. Historia tego miejsca jest równie fascynująca, co jego widok. W 1959 roku kartograf Ilhan Durupinar, kapitan tureckich sił powietrznych, wykonując zdjęcia lotnicze na zlecenie NATO, dostrzegł nietypowy kształt. Późniejsze badania Rona Wyatta i tureckiego Uniwersytetu im. Atatürka doprowadziły do hipotezy, że to właśnie może być legendarna Arka Noego. Patrząc na te skały z góry trudno uwierzyć w tą hipotezę. Zresztą w cenie biletu wstępu jest projekcja filmu, która przedstawia przebieg badań. Dzięki projektowi Noah's Ark Scans i najnowszym technologiom – skanowaniu 3D, georadarowi i tomografii elektrooporowej – naukowcy odkryli pod powierzchnią coś niezwykłego: równoległe linie i kanciaste kształty, które wyglądają jak świadectwo ludzkiej ręki.
Oczywiście nie brak jest sceptyków, a czy to tylko legenda, czy naprawdę stoimy nad czymś, co przetrwało tysiące lat?
Wstęp bezpłatny.
Dla zainteresowanych film wyświetlany w Parku Arki Noego: https://noahsarkscans.com/new-visitor-center-film/
Niniejszy post kończy już moją opowieść ze wschodniej Turcji. Dziękuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi w tej niezwykłej podróży: zarówno w samej wyprawie, jak i tutaj - na blogu. Ta ekspedycja była czymś więcej niż tylko zdobywaniem kolejnych kilometrów i wysokości. Takie wyprawy to przede wszystkim LUDZIE - ludzie o wielkich sercach i z własnymi granicami, które – jak się okazuje – potrafią przesunąć się dalej, niż jeszcze niedawno byłabym w stanie uwierzyć.

Ogromne podziękowania kieruję do agencji 4challenge, lidera Wojtka i całego zespołu, który z pasją i profesjonalizmem zamienił moje marzenie w realną przygodę. Dzięki Wam każdy etap – od pierwszych przygotowań po ostatnie kroki na zboczach Araratu – miał sens. Dziękuję też Radkowi, bo to dzięki Niemu "wkręciłam się" w te nasze górskie wędrówki. Wracamy z tej wyprawy nie tylko z plecakiem pełnym wspomnień, ale też z poczuciem, że warto czasem pozwolić sobie wyjść dalej, wyżej i odważniej. Że w ciszy gór i gwizdach wiatru łatwiej usłyszeć własne myśli, a w trudzie drogi zobaczyć, kim naprawdę się jest.
Zatem, do zobaczenia na kolejnych szlakach – tych realnych i tych, które dopiero rysują się gdzieś w głowie. A jeśli ta podróż czegoś mnie nauczyła, to właśnie tego, że każda kolejna zaczyna się od jednej decyzji: SPRÓBOWAĆ!!!