piątek, 30 grudnia 2011

No i pozostało ledwie wspomnienie …

… no i kilka postów na blogu :)

Przed nami swoiste zakończenie opowieści o Bułgarii. Tutaj chciałam zamieścić trochę rozmaitości i ciekawostek, które mogą się przydać moim czytelnikom.
Wiem, że zbyt długo zwlekałam z napisaniem tego postu, ale do następnych wakacji macie jeszcze chwilkę, a więc każda rada mile widziana :)

Będzie troszkę rozmaitości:
Po pierwsze, jeśli chodzi o dojazd. My wybraliśmy trasę przez Rumunię, choć jest kilka alternatyw. Mnóstwo porad na temat dokładnych tras dojazdu znajdziecie na forum

http://www.bulgaricus.com/forum/viewforum.php?id=11

Ja z niego korzystałam i naprawdę polecam.
Jeszcze jedna cenna wskazówka, jeśli chodzi o dojazd przez Rumunię. Upraszam Was wszystkich o ostrożną i PRZEPISOWĄ jazdę. Policji są całe tłumy – w każdym mieście jeden patrol. Ograniczenia do 50 km/h są non stop i tego się trzeba trzymać. Bo musicie wiedzieć, że jak już Policja zatrzyma (a są jej tutaj trzy rodzaje) to nie popuści. Wiemy coś o tym!!! I To nie tylko w Rumunii, ale w Bułgarii także – niewiele brakowało aby jeden z kierowców stracił „prawko” na 3 miesiące.
Po wtóre, z takich większych porad – fajną zabawę zapewniają Aquaparki. Tutaj możecie zobaczyć jakie:




piątek, 16 września 2011

Nessebar, bułg. Несебър, a wymawiać można też i "Nesebyr"

Właśnie niewielkie miasteczko Nessebar było celem naszej wycieczki.
Pewnego pięknego dnia - kiedy wydawać się mogło niebo było zachmurzone i pogoda wcale, a wcale nie zapowiadała się na plażową, postanowiliśmy wyruszyć do Nessebaru. Już po godzinie okazało się, że słoneczko i tak nieźle dawało nam w kość!!!
Wypad zaplanowany był na okolice godziny 11.00, kiedy to wszyscyśmy w zamiarze mili dostać się do ichniego autobusu, który zawieźć miał nas do odległego o 4 km. Nesseberu. Kiedy dotarliśmy do przystanku okazało się, że już czeka na nim kolejne 30 osób, a że i nasza grupka liczyła 19 - szanse oceniliśmy na marne. Tak też się okazało - komunikacja miejska w Bułgarii jest ogólnodostępna, tania (1 leva dorosły, dzieci do 7 lat nie płacą!!!), ale i mocno zatłoczona.
Przy okazji rozkład: Burgas-Nessebar ( w Rawdzie trzeba dodać ok.35 minut): 6.20, 7.00, 9.00, 9.40, 11.40, 12.20, 14.20, 15.00, 17.00, 17.40, 19.40, 20.20.
Powrotny rozkład z Nessebaru ilustruje zdjęcie:



piątek, 9 września 2011

No to smacznego!

A więc do dzieła! Ten post będzie zawierał wyjątkowo mało treści, ale za to będzie wyjątkowo smacznie. No więc przyszła pora na bułgarską kuchnię w Rawdzie. Otóż restauracja, która wprowadziła nas w klimat bułgarskiej kuchni to polecana przez wszystkich na forum Bulgaricus.com - CHUCHURA.
 pisane cyrylicą

sobota, 3 września 2011

Rybka lubi pływać...Bułgarska kuchnia lekko zakrapiana

Halo! Halo! Czy wszyscy po kolacji? Towarzystwo najedzone? Bo już za chwilkę, za momencik razem ze mną przeniesiecie się w świat bułgarskiej kuchni.
Tak, tak - za chwileczkę - bo na rozgrzewkę kilka uzupełnień
Pierwsza zapomniana rzecz z plaży - nawiązująca powoli do klimatów kuchni bułgarskiej to caca.
Caca to takie cudowne małe rybki - ponoć szprotki - smażone na głębokim rozgrzanym oleju z lekka zakrapiane cytryną. Smakują wyśmienicie, a moja curuś zajadała je na plaży, jak frytki.
Całkiem spora porcja kosztowała w barze na plaży 4 LEVA - około 8,50 zł.
Tutaj moja Adka zajadająca cacę

piątek, 26 sierpnia 2011

RAWDA i o niej pRAWDA

Już sam tytuł Was pewnie nieźle trwoży moi drodzy czytelnicy. Właśnie! Bo miejscowość Rawda, w której wypoczywaliśmy jeszcze miesiąc temu ma swoje wady i zalety. Dla nas były to na szczęście same plusy.
Kiedy dotarliśmy na miejsce - miejscowość wydała nam się w porządku. Niezbyt wielka, niezbyt tłoczna, a jednocześnie wystarczająco blisko położona od Nesseberu, czy tak głośnego Słonecznego Brzegu.
Plusy miejscowości to cisza, spokój. To co dla nas było plusem - brak dyskotek - dla innych może okazać się minusem.

Tutaj link do mapy Rawdy
http://www.visittobulgaria.com/visit/maps/RAVDA_map.jpg

Kolejny plus to naprawdę niskie ceny w porównaniu z okolicznymi centrami turystycznymi (nie wspominając już o naszych rodzimych nadmorskich kurortach). Tutaj raczej nie da się porównać. Zdecydowanie wielki plus dla nadbałtyckich plaż, no może nie wszystkich - ale np. Świnoujście ze swoją szeroką, piaszczystą i niezbyt zatłoczoną plażą wygrywa tu wszelkie plebiscyty.
Niestety o plaży w Rawdzie naczytaliśmy sie jeszcze przed wyjazdem, że glony, że wąsko, że parasole płatne...My na szczęście korzystaliśmy z oddalonej od nas ok. 300 metrów plaży południowej, która była całkowicie wolna od glonów, woda była bardzo ciepła (26 stopni) i czysta, a w dodatku nader spokojna.



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Dojazd do Bułgarii

Już wiecie kochani: JAK SIĘ ZACZĘŁO, i DLACZEGO, i GDZIE????!!!
Teraz przyszło odpowiedzieć na pytanie: JAK i KTÓRĘDY i ZA ILE i JAK DŁUGO!!!!
No to na skróty: samochodami, przez Słowację, Węgry i Rumunię - za ILE? - to za chwilę.
A DŁUUUUUUUUUUUUUUUUGO jak nie wiem, co.
To tyle tytułem wstępu.
Oczywiście jeśli chodzi o czas trwania podróży to proszę wziąć pod uwagę glównie liczebność grupy, a co za tym idzie  mnogość aut, które nas wiozły... choć niekoniecznie chciały nas wieźć (ale o tym za chwilkę)
Dla porządku wszystkie samochody miały być przygotowane do wyjazdu, zatankowane na full, "nagazowane", wycieraczki, płyny wszystko dopięte na ostatni guzik. W termosach kawa/herbata, napoje zimne, energetyzujące w zapasie i kanapki, w portfelu: kasa i karta (da się płacić za paliwo i winiety kartą). Umówiliśmy się o 21.00 15 lipca w piątek na stacji benzynowej na Modlińskiej, krótka wymiana zdań, lekkie dostrojenie CB (niezwykle przydatna rzecz szczególnie w grupie) i ruszamy...
Planowana i rzeczywiście w ten sposób przebyta trasa samochodowa do Bułgarii przebiega następująco:
Warszawa
Tarczyn
Grójec
Radom E77/S7
Skaryszew
Iłża E371/9
Ostrowiec Świętokrzyski
Rzeszów
Domaradz
Dukla
Barwinek - granica PL/SK
Svidnik  - bezpłatna obwodnica Śvidnika
Giraltovce
Presov
Kosice
Sena
Tornyosnemeti M30 - granica SK/HU
Miskolc M35
Hajduboszormeny
Debrecen
Hajduszoboszlo - w sumie na liczniku mamy 750 km Tak jak planowaliśmy do Hajduszoboszlo dotarliśmy rankiem około godziny 8:00. Tutaj też zaczepiamy się na cały weekend. Meldujemy się w znanej nam już kwaterce u Miklosa.

Radziu przed domem NIXY

piątek, 12 sierpnia 2011

Bułgaria 2011

Całe miesiące przygotowań, planów, klejenia zeszytu, setki e-maili, setki telefonów .... i już po wszystkim. Teraz mogę tylko powiedzieć - Było!!! I to jak było! Cóż nam się podobało, a Wy - oceńcie sami.
Niejeden z naszych znajomych odpuściłby już na wstępie - szukając czegoś na skróty, może taniej (?), może łatwiej, może szybciej, może bliżej,może z biurem, last minute, first minut......
A tu Bułgaria i już. Koniec - bez dwóch zdań.
Jak zwykle samodzielnie - bez biura podróży, samochodem...
Ale czy to się może udać? Jak mogłoby się nie udać!!! (Mogłoby, mogło...bo tak niewiele brakowało)

Na wstępie, jak zwykle wyliczanka:
Po pierwsze: gdzie? Bułgaria - Ravda,
Po wtóre: jak? samochodem... a właściwie to możnaby chyba już wynająć autokar, bo...
Po trzecie: z kim? no właśnie w sumie 20 osób = 5 samochodów.
Po czwarte: kiedy? 16-30 lipca 2011 roku
Po piąte: którędy? przez Rumunię
Po szóste: gdzie spać - naturalnie w Hajduszoboszlo...
Oj będzie pisania, pewnie na jakieś sześć-siedem postów...
No to zaczynamy

Tak naprawdę, to nawet nie wiem od czego zacząć tą moją opowieść, chyba najprościej będzie chronologicznie. Wszystko zaczęło się już na początku tego roku (o zgrozo - jeszcze nie byliśmy na nartach a Mysza już lato planuje !!). Jak zwykle plany - może np Chorwacja, a może gdzieś samolotem..
I wtedy Robert wspomniał o znajomym, który ubiegłoroczne wakacje spędził w Bułgarii.
Do Bułgarii to nie, bo to za daleko...Tomek nie lubi takich długich podróży samochodem. No dobra Tomek, to przenocujemy - w połowie drogi (jeśli można mówić że połowy nie są równe to w tej mniejszej połowie drogi...) mamy przecież Hajduszoboszlo. Tu spędzimy weekend i dopiero w niedzielę po południu wyruszymy na drugą częśc trasy...
Sama nie wiem jak udało się wszystkich ukierunkować w jedną stronę - Bułgaria i kropka!!!
Co poniektórzy, to nawet bardzo długo jeszcze oponowali i samodzielnie wybierali się do Chorwacji, ale jednak grupa to grupa!!! Zdecydowaliśmy się na Bułgarię.
To Robert znalazł na stronce http://www.wakacyjnywynajem.pl/ świetną kwaterkę.

Tradycyjnie - link:
http://www.wakacyjnywynajem.pl/noclegi/90-oasis-pokoj-4-osobowy/szczegoly

Kompleks Oasis znajduje się przy samym morzu - w pierwszej linii zabudowy.

Photo by Magda Buze :)

piątek, 1 lipca 2011

Wszëtczigò Nôjlepszigò Młodi Parze

Wszëtczigò Nôjlepszigò Młodi Parze - Wszystkiego Najlepszego Młodej Parze - takie kaszubskie powitanie związane jest z naszą kolejną weekendową wyprawą. W związku z weselem w północnej części Polski, postanowiliśmy też zaczerpnąć oddechu w regionie kaszubskim.
Oj! Łukasz i Ola napracowali się przy tym co nie miara (Dziękujemy jeszcze raz kochani!!!)
Zabraliśmy więc rowery, dobry humor i jedyną mapę tego regionu, jaką znaleźliśmy w naszym turystycznym archiwum. Oj cieniutko z promocją regionu, cieniutko!!! Oczywiście wszyscy znają Kaszuby - czyli Łebę, Władysławowo i okolice - ale niekoniecznie okolice Kościerzyny, a dokładnie Czarnej Dąbrówki.
Panna Młoda zorganizowała nam zakwaterowanie w miejscowości Jasień, nad samym jeziorem Jasień.
Mieszkaliśmy tutaj:
Rozsądne warunki, za rozsądną cenę - 30 zł. od osoby, choć podobno w Czarnej Dąbrówce można i za 25 zł. ze śniadaniem :)
http://www.jasien.tvc.pl/jasien/
Są to pokoje znajdujące się nad sklepem - 3 pokoje, dla każdego łazienka, dwie wyposażone kuchnie i co najważniejsze cisza, spokój. Jasień zamieszkuje tylko 402 osoby - to raczej niewiele. Zorientowaliśmy się już po kilku godzinach pobytu tam, kiedy wszyscy zaczęli mówić nam "dzień dobry" :))
Jasień położony jest w okolicach Bytowa, w województwie pomorskim w sercu Parku Krajobrazowego Doliny Słupii, nad jeziorem Jasień - nic dodać, nic ująć. Tereny pagórkowate, pośród lasów, kilku jezior, rzeki Słupii i Łupawy. Dookoła ruiny, wodne młyny, stare kościoły,... ale po kolei.
Ponieważ, tak jak wspominałam, odczuliśmy braki w topografii tych okolic, pierwsze kroki skierowałam do biblioteki znajdującej się naprzeciwko kwatery, w której mieszkaliśmy. Sympatyczna Pani bibliotekarka poratowała nas kilkoma folderami i mapą tej okolicy. Bardzo ucieszyliśmy się, kiedy okazało się że mamy tam zaznaczone ścieżki rowerowe... Szkoda jednak, że tylko na mapie...

Oto atrakcje tej okolicy.
Po pierwsze: Szachulcowy kościół Bożego Ciała w Jasieniu, pochodzący z 1699 roku. To właśnie Oli dziadek jest tutaj "kościelnym" - przyszedł z kluczami i pokazał. Dach kościoła pokryty jest trzciną, którego południowa część wymieniona była w 1996 roku. Szkoda, że to już zabytek, a współcześnie nie powstają takie kościoły - skromne, z zielonym dachem. To naprawdę ma swoisty sielski urok.

Radziu z Tatą

Po drugie: RUINY dworku w Jasieniu - Myśleliśmy że bardziej okazałe - podobno odkąd dworek (dawniej Dom Dziecka) trafił w prywatne ręce, nie jest już nawet zabytkiem.

Po trzecie: w pobliskim Kozinie znajdującym się około 12 kilometrów od Jasienia w kierunku Czarnej Dąbrówki znajdują się zniszczone poniemieckie wiadukty kolejowe - zresztą bardzo malownicze.

To Niemcy, kiedy uciekali z tych terenów niszczyli wybudowaną przez siebie linię kolejową i olbrzymie wiadukty.


Tutaj rodzice pod wiaduktami

A tu dzieci na wiadukcie.. pod nami szosa
Jadąc w kierunku wsi mijamy także młyn wodny - robimy kilka fotek




Tutaj także znajduje się jakiś stary kościółek filialny z 1746 roku - tutaj jednak nie dotarliśmy.

W okolicy znajdują się dwie ścieżki: edujkacyjna "Karweńskie uroczyska" i przyrodnicza "Szlakiem pięciu jezior". My jednak patrząc na mapy zdecydowaliśmy się na wycieczkę rowerową wg szlaków przedstawionych na mapie... właściwie - niestety tylko na mapie.
Jedziemy szosą w kierunku Soszycy, aby zorientować się, może jutro kajaczkiem po Słupii. A mamy już jakieś doświadczenia z Krutyni (też kiedyś opiszę), więc czemu nie...
Decydujemy się skręcić w całkiem szeroką leśną drogę, ktora niestety doprowadza nas do jeziora - a dalej rower na plecy i spacerek :)

Jaka szkoda - tak tu pięknie, a niestety szlaki są w ogóle nie wytyczone w terenie - jedziemy drogą, na której brakuje wymalowanych znaków, która to droga niestety okazuje się drogą do nikąd. Wracamy na szosę i dojeżdżamy do Soszycy.

Akurat na pole namiotowe spłynęła duża grupa.

Kilka fotek i kierujemy się do pobliskiej Elektrowni wodnej - okazuje się że niejednej w tej okolicy.

Trasa ma niezwykły urok - jedziemy wzdłuż rzeki Słupi - szlakiem elektrowni wodnych. Kiedy jedziemy wałem po lewej stronie mamy rzekę, a po prawej głęboki leśny wąwóz, na którego dnie skrzy się ni to źródełko, ni bajorko , ot takie małe jeziorko....

Cudnie.. cudnie...tylko którędy?


I kolejna elektrownia wodna

Fajnie było na koniec tej rowerowej wycieczki w nieznane odpocząć na pustym pomoście na jeziorze Jasień.


Trzeba było jednak szybko ogarnąć się, bo w piątek na 21.00 byliśmy zaproszeni na tradycyjny kaszubski POLTER. Mam nadzieję, że nic nie pomyliłam. To taka tradycja kaszubska - impreza a'la wieczór panieńsko-kawalerski w jednym. Spotykają się sąsiedzi i bliscy znajomi Pary Młodej - impreza podwórkowa, która ma na celu integrację gości już przed weselem. Zaczyna sie o 21.00 a kończy punktualnie o północy (brawa dla gości za samodyscyplinę). Nie byłoby w tej imprezie nic wyjątkowego, gdyby nie tradycja tłuczenia szkła. Goście przychodzą z butelkami (pustymi!!!) lub innym szkłem i już na wejściu tłuczą je o kamień.


Myślę, że to na szczęście!
Do obowiązków Panny Młodej należy wtedy sprzątanie szkła, a do Młodego oczywiście polewanie wódki (zupełnie tak jak w życiu!!!)
Byli nawet przebierańcy...
No i niezłe tańce ...
Ale czas było wracać do Jasienia.

Równie zagadkowa była nasza sobotnia rowerowa wyprawa.


Tym razem udaliśmy się w kierunku Zawiat - chcieliśmy objechać dookoła jezioro Jasień. Niestety z opłakanym skutkiem. To się da - ba nawet nam sie udało, ale trzeba było zrezygnować z leśnych ścieżek na konto asfaltowej drogi. Błądziliśmy, błądziliśmy i mijając Kłosy, Otnogę, przez Zawiaty, Ceromin, z  trudem dotarliśmy do Jasienia. Niewiele brakowało a spóźnilibyśmy się na ślub Oli i Łukasza. A pisali internauci, że szlaki nieoznaczone, a pisali, a przestrzegali. To my tacy żądni wrażeń, szukający przygód. Oto chodzi. Dzięki koledzy za wskazówki
Zachęcam do poczytania
http://www.czasnarower.pl/trasa/1089

Na koniec jeszcze kilka propozycji na aktywne spędzanie czasu w tej okolicy:
Spływy kajakowe Łupawą: http://www.kozin.pl/docs/6
Spływy kajakowe Słupią http://splywykajakowe.net.pl/ z Sulęczyna
i z Soszycy http://www.ososzyca.pl/strona-glowna
Także zimowy wypoczynek w tym regionie brzmi obiecująco :) bo 30 km stąd można pozjeżdżać na nartach w Podjazach http://www.nartyamalka.pl/
albo tutaj około 50 km dalej w Wieżycy
http://www.wiezyca.pl/narty.html

A gdyby tak komuś jeszcze chciało się stanąć na głowie .... polecam Szymbark

Obraz pochodzi z oficjalnej strony obiektu http://www.cepr.pl/
...do którego tym razem nie udało nam się dotrzeć... No wiecie, po weselu...
Ale co ma wisieć nie utonie :))

niedziela, 19 czerwca 2011

Sandomierskie klimaty

Do Sandomierza wybraliśmy się w poniedziałkowy majowy poranek. 2 maja 2011 roku dla większości z nas dzień wolny od pracy, a więc i korki mniejsze, bo powroty z weekendu majowego rozpoczną się dopiero jutro.
Dojazd zaplanowaliśmy trasą przez Radom-Ostrowiec Świętokrzyski-Opatów- Sandomierz. Łącznie około 220 kilometrów, przy pomyślnych wiatrach jakieś 3 godzinki. Przy niepomyślnych – czytaj: w praktyce dłuuugo, oj długo!!! Jakieś 4,5 godzinki. Ha ha haJ Lubimy podziwiać uroki … stacji benzynowych, kawka, hot dogi, potrzeby fizjologiczne – luzik! Jeszcze można się „upaprać” sosem z hotdoga J
Pogoda nam sprzyja. Zgodnie z prognozami: zimno 10-12 stopni, ale świeci słoneczko. (W porównaniu do tego, co działo się 3 maja to super!!!)
Około 11:30 docieramy do Sandomierza.
Do wyboru, zgodnie z przewodnikiem Pascala dwa parkingi: płatny przy Bramie Opatowskiej i bezpłatny przy Spichlerzu. Ostatecznie wybieramy ten drugi. W Sandomierzu trzeba kierować się na Tarnobrzeg (ulicą Krakowską). Od tej ulicy odchodzi ulica Rybitwy, nieopodal Placu Jana Pawła II, gdzie upamiętniono pomnikiem miejsce mszy odprawianej podczas pielgrzymki Ojca Świętego 12 czerwca 1999 roku.
Kierujemy się na znajdujące się po prawej stronie pomnika schody, którymi docieramy na ulicę Długosza, skąd w bardzo prosty sposób docieramy na sam Rynek.
Rynek to główny plac starego miasta znajdujący się w centrum wzgórza. Jak wyczytałam w necie rynek kształtem zbliżony jest do kwadratu o wymiarach około 120 metrów x 100 metrów. Od naroży wychodzą cztery główne ulice. Opatowska, Sokolnickiego, Zamkowa, Mariacka. W szesnastym wieku wokół rynku biegły podcienia, dziś zachowane jedynie w dwóch kamienicach (Oleśnickich – obecna „Poczta Polska” i „Pod Ciżemką”). Na środku stoi ratusz z czternastego wieku, przed którym od wschodu umieszczona jest figura Matki Boskiej z 1776 roku i zadaszona studnia odtworzona w trakcie remontu nawierzchni placu.
Zrobiliśmy kilka zdjęć przy studni na rynku


Mieliśmy też okazję uczestniczyć w uroczystej zmianie warty pod figurą Matki Boskiej na rynku.

Przy ratuszu znajduje się także miejsce gdzie zakotwiczono niebo, jak głosi napis. Duża kotwica wbita do połowy w bruk rynku, z łańcuchem idącym do nieba, sztywno naprężonym i kończącym się w górze.
Idziemy w kierunku ulicy Bartolona do Zbrojowni (ul. Rynek 5 tel. 41 372 02 93). Tutaj czeka nas nie lada niespodzianka dla dzieci. Już przy Ratuszu zaprasza nas dama w stroju z epoki średniowiecza.
W kamienicy Bartolona znajdującej się na zachodnim brzegu Rynku (wejście od ul. Bartolona) znajduje się Zbrojownia Rycerska Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej. Dla chętnych istnieje możliwość przymierzenia zbroi rycerskich oraz dawnych strojów. Oczywiście istnieje możliwość wykonania dla siebie pamiątkowej fotografii z mieczem lub kuszą w ręku. Panie natomiast mogą założyć suknie z epoki. Bilety wstępu: normalny 5 zł, ulgowy 4 zł.
Oczywiście korzystamy z tej atrakcji, a jej wynikiem są poniższe fotografie.



A tu właściwy człowiek we właściwym miejscu

Tylko jeszcze knebel między zęby i sprawa załatwiona!!!
Następnie kierujemy się ulicą Opatowską. Idąc ulicą Opatowską minęliśmy kościół św.Ducha, a następnie skręciliśmy w ulicę Szpitalną, aby dojść do tzw. „małym rynku”. Tutaj niestety trwały prace remontowe, ale i tak w słoneczku warto było przysiąść na ławce. Idąc w ślad za internetowymi radami właśnie tutaj zafundowaliśmy sobie pyszne gofry z owocami (sprzedawane prosto z przyczepy). Po zakończonej konsumpcji udaliśmy się do Bramy Opatowskiej. Tutaj po opłaceniu biletu wstępu (4,00 zł (bilet normalny) i 3,00 zł. (bilet ulgowy)  -wspinamy się po schodach, aby ujrzeć piękną panoramę Sandomierza. Oto co strony „www.” piszą na temat Bramy Opatowskiej

Brama Opatowska - jest jedną z czterech bram wchodzących w kompleks murów obronnych Sandomierza, wzniesiona przez króla Kazimierza Wielkiego około 1362 roku. Do bramy przylegają, bo obu jej stronach pozostałości murów. W szesnastym wieku bramę zwieńczono renesansową attyką. Attyki budowano w celu zabezpieczenia dachów przed wyrzucanymi przez nieprzyjaciela strzałami z gorejącymi wiechciami. Wspomniana attyka była więc strukturą podnoszącą obronność budowli. Bramę zamykano od góry broną, czyli mocną, okutą żelazem kratą z bali dębowych. W latach 1928-1929 Brama Opatowska została pokryta żelbetonowym stropem i udostępniona zwiedzającym. W chwili obecnej można na szczyt bramy wejść, skąd z tarasu widokowego podziwiamy przepiękną panoramę miasta i okolicy. Niegdyś istniały oprócz opatowskiej trzy bramy. Żadna do dnia dzisiejszego nie zachowała się. Ponadto było 21 baszt i dwie furty, z czego jedna Dominikańska, zwana Uchem Igielnym, istnieje po dziś dzień.
Właśnie w drodze powrotnej z Bramy Opatowskiej (nadal ulicą Opatowską) przechodzimy przez Ucho Igielne, furtę - przejście pomiędzy kamienicami, zwane tak od kształtu swojej wąskiej szczeliny.

Wracamy jednak na górę, by dostać się do Zamku. W zamku mieści się muzeum, a na dziedzińcu studnia. Spacerujemy po dziedzińcu – nie korzystamy z wnętrza Zamku – tu siedzibę ma Muzeum Okręgowe, niekoniecznie interesujące nasze dzieci.
„Zamek - Muzeum Okręgowego w Sandomierzu Zamkowa 12
Siedziba Muzeum Okręgowego w Sandomierzu mieści się w XVI-wiecznej budowli, wzniesionej na skarpie wiślanej, za czasów panowania Kazimierza Wielkiego. W odrestaurowanych pomieszczeniach prezentowane są wystawy stałe dotyczące artysty Jana Pawła Mazurkiewicza, historii ziemi sandomierskiej. Na zwiedzających czeka także ekspozycja, związana z dawną wsią sandomierską oraz współczesnym szkłem artystycznym. W muzeum prezentowane są również wystawy czasowe.”
Następnie schodzimy w dół mijając figurę Wincentego Kadłubka ...


związanego z pobliską katedrą.
Bazylika katedralna p.w. Narodzenia NMP — gotycka świątynia została wzniesiona (w miejscu wcześniejszego kościoła) z fundacji Kazimierza Wielkiego pomiędzy rokiem 1360 r. a 1382 r., kiedy to nastąpiło jej poświęcenie. W połowie XV w. dobudowano kaplicę mansjonarzy z zakrystią, podczas pożaru w 1656 r. zniszczeniu uległ dach, szczyty zachodnie i znaczna część sklepienia prezbiterium, w latach 1670-74 r. przebudowano w stylu barokowym fasadę zachodnią oraz dobudowano kruchtę z kolumnowym portalem. Świątynia została częściowo uszkodzona w czasie wojen napoleońskich w 1809 r., w II poł. XIX w. kościół regotycyzowano. Wystrój wnętrza barokowy i rokokowy; w prezbiterium znajdują się freski bizantyjsko - ruskie z I poł. XV w. (ufundowane przez Władysława Jagiełłę, który wielokrotnie tu gościł), w kaplicy mansjonarskiej polichromia rokokowa wykonana w latach 1770-75 r. przez Bartłomieja Gołębiowskiego i Mateusza Rejchana, ołtarze z rzeźbami z 1770-73 r. autorstwa Macieja Polejowskiego. Dzwonnica późnobarokowa wzniesiona w latach 1737-43 r. W skarbcu katedralnym przechowywane są cenne pamiątki związane z historią.
Tutaj trafiamy na kłótnię przewodników, który z licencją, który bez. Miejsce niegodne takich zachowań (bez komentarza).
Po obejrzeniu Katedry idziemy w kierunku ulicy Długosza. PO prawej stronie mijamy
Dom Długosza — ul. Długosza 9, dawna mansjonaria, dom ceglano-kamienny, gotycki, wzniesiony z fundacji Jana Długosza w 1476 r. przez mistrza Jana z Krakowa, przebudowany w II poł. XVII w., w latach 1934-35 gruntownie restaurowany (m.in. z rekonstrukcją szczytów) dla potrzeb Muzeum Diecezjalnego. Jeden z trzech takich istniejących w Polsce. Jest to przykład kamienicy wolnostojącej poza zabudowaniami rynku. Charakterystyczna architektura “Domów Długosza”, strzelisty dach oraz kamienne obramowania okienne.
Dom Długosza powstał w XV wieku. Jego fundatorem był Jan Długosz. Jest to budynek gotycki wykonany z czerwonej cegły, pierwotnie mieszkalny. Obecnie mieści się w nim Muzeum Diecezjalne.
zaś po lewej stronie
Collegium Gostomianum — późnorenesansowe, dawne kolegium jezuickie, wzniesione z fundacji Hieronima Gostomskiego w latach 1602-15. Kolegium zostało zniszczone podczas pożaru w 1813 r., w latach 1820-26 odbudowano zachowane do dziś skrzydło wschodnie, skrzydło południowe (oraz stojący na dziedzińcu kościół św. Piotra) rozebrano w II poł. XIX w. W budynku znajduje się Liceum Ogólnokształcące. Gmach ma 6 kondygnacji w tym 2 kondygnacje piwnic i kondygnację attykową, która jest pierwszą użytkowa kondygnacją attykową w Polsce. W budynku zachowała się także renesansowa eliptyczna klatka schodowa, jedyna tego rodzaju konstrukcja w Polsce.
To notatki z netu – my jednak nie wchodziliśmy do środka – na co dzień dzieci mają raczej dość szkoły. Idziemy ulicą Długosza do schodów


Schodzimy schodami w dół w kierunku samochodów
Niestety w kilka godzin nie da się dogłębnie zwiedzić „polskiego Rzymu”, jak nazywają Sandomierz. Wkleję jednak tutaj dodatkowe propozycje, z których nam nie udało się skorzystać…Może następnym razem…
Podziemna Trasa Turystyczna — system dawnych XIV i XV wiecznych piwnic, w których kupcy sandomierscy składowali swoje towary handlowe. Utworzona została przez połączenie dawnych piwnic i podziemnych składów (w części z nich udało się zachować pierwotne wątki obmurowań). Trasa prowadzi pod ośmioma kamienicami. Najgłębsze wyrobiska sięgają 12 m pod płytę Rynku, a długość chodników wynosi 470 m. Sandomierskie lochy owiane są legendami. Drążone przez wieki pod miastem korytarze i komory z racji ich obronnego i gospodarczego charakteru, otoczone były tajemnicami. Najsłynniejsza legenda mówi o Halinie Krępiance, która została zasypana wraz z Tatarami w tajemnych korytarzach. Pełnej wersji legendy można posłuchać podczas zwiedzania podziemi.

Rejs statkiem po Wiśle — do dyspozycji dwa statki jednego armatora. Statek Maria i Bena — stylizowany na łódz Wikingów. Płynąc statkiem po Wiśle widać panoramę miasta. Przede wszystkim możemy podziwiać obrazy, których nie zobaczymy z żadnego innego miejsca. Kapitan statku jako dodatkową atrakcję, pod swoim nadzorem, pozwala oglądnąć pomieszczenie w którym kieruje się statkiem. Niektórzy też mogą spróbować posterować wielkim kołem.
Rejs kosztuje 10 zł./8,00 zł. za każde 30 minut

Park linowy „Ścieżka Tarzana”: Park Piszczele - Cena biletu dla 1 osoby wynosi:- dzieci i młodzież do 18 lat: 8,00 zł (obowiązuje zgoda rodzica lub opiekuna) - dorośli: 10,00 zł
Na zakończenie wycieczki po Sandomierzu samochodem docieramy do ulicy Staromiejskiej, przy której znajduje się kościół św. Pawła wraz ze starym cmentarzem, skąd droga prowadzi do Wąwozu Królowej Jadwigi. Wąwóz rozdziela wzgórza Świętojakubskie i Świętopawelskie.


Jest to najpiękniejszy jar spośród lessowych wąwozów sandomierskich. Ma strome ściany o wysokości do 10 metrów i ciągnie się na odcinku około pół kilometra. Mój junior poległ w samochodzie, dlatego też spacer wąwozem był w wykonaniu jedynie dorosłych. Bardzo przyjemny spacer. Ale to jeszcze nie koniec.

Około 14.00 ruszamy w dalszą trasę do miejscowości Ujazd. Jedziemy drogą krajową nr 79 w kierunku Tarnobrzega i odbijając w Koprzywnicy w prawo na drogę 758 wjeżdżamy po około 30 km w małą miejscowość Ujazd, by zachwycić się pięknem znajdującego się przy samej drodze (nie sposób ominąć) Zamku Krzyżtopór.


Do czasu wybudowania Wersalu była to największa budowla pałacowa w Europie. Ogromny zamek zbudowano według skomplikowanego programu architektonicznego, nawiązującego do roku kalendarzowego. Budowla zaprojektowana przez włoskiego budowniczego Wawrzyńca Senesa miała tyle okien ile dni w roku (365), pokoi - ile tygodni (52), sal — ile miesięcy (12), wież — ile pór roku (4). Ciekawostką jest to, że w przypadku roku przestępnego odsłaniano dodatkowe 366 okno. Inną, że zamek posiadał „system centralnego ogrzewania i klimatyzacji”. Układ kanałów wewnątrz budynku powodował, że ciepło i świeże powietrze docierało do poszczególnych pomieszczeń. Dla gospodarczych potrzeb zamku, funkcjonowała instalacja wyciągowa przypominająca windy. Nad salą jadalną w jednej z wież znajdowało się akwarium, w którym pływały egzotyczne ryby, a w stajniach były marmurowe żłoby i lustra.
Oto co czytam na temat Zamku: „Zamek ma też swojego ducha. W księżycową noc na murach pojawia się podobno czarna postać rycerza. Jest nim ponoć syn Krzysztofa Ossolińskiego, który zginął podczas walk na kresach wschodnich, Krzysztof Baldwin Ossoliński, ukazujący się w husarskiej zbroi. W ruinach pojawia się też Biała Dama.”
W zamku trwają obecnie prace renowacyjne, ale nie sądzę, żeby prace te zmierzały np. do odtworzenia stropu – akwarium. A to szkoda!

Zamek “Krzyżtopór” — Obronna rezydencja Krzysztofa Ossolińskiego wojewody sandomierskiego, zbudowana została w pierwszej połowie siedemnastego wieku. Około 1627 roku wzniesiono fortyfikacje bastionowe, a w latach 1631-34 pałac w obrębie obwarowań. Krótkotrwała świetność rezydencji skończyła się w okresie „potopu” szwedzkiego w 1657 roku. Zamek, w znacznym stopniu zdewastowany, stanowił później kolejno własność Kalinowskich, Morstinów, Paców, Sołtyków, Łempickich i Orsettich. Był częściowo zamieszkiwany do 1770 roku. Ostatecznie popadł w ruinę w czasie Konfederacji Barskiej. Obecnie jest to imponująca ruina bastionowej twierdzy założonej na planie regularnego pięcioboku, wewnątrz której zachowały się w pełnej wysokości mury pałacu i skrzydeł obrzeżnych. Całość zbudowana jest z kamienia, niegdyś tynkowana; zachowały się fragmenty tynków zarówno na murach zewnętrznych, jak i na ścianach wewnętrznych. W architektonicznej dekoracji bramy zwracają uwagę dwie ogromne płaskorzeźby kamienne, przedstawiające herbowy Topór Ossolińskich i Krzyż — emblematy te stanowią swoisty rebus, z którego powstała nazwa zamku ”Krzyż-topór”.
Zamek Krzyżtopór urzekł nas swoim rozmiarem, cóż jak musiał wyglądać w czasach swojej świetności. Przeszperaliśmy zakątki ruin, Ola dokonała nawet jakiegoś archeologicznego odkrycia



Nie ukrywam, że podczas zwiedzania przydała nam się czołówka Radka, która świetnie oświetlała nam drogę podczas zwiedzania najniższej kondygnacji










Po zwiedzaniu Zamku Krzyżtopór udaliśmy się w kierunku Opatowa w poszukiwaniu jakiejś knajpki na obiad. Po drodze trudno jednak o jakiś lokal gastronomiczny. Dojeżdżamy więc do Opatowa. Samochody pozostawiamy tuż pod Bramą Opatowską – po lewej stronie znajduje się bezpłatny parking.


Udajemy się więc Bramą Warszawską z XVI w. przekraczając w ten sposób mury obronne zbudowane w latach 1520-30 na planie kwadratu.
Dochodzimy do Kolegiaty pod wezwaniem św. Marcina.


To trójnawowa bazylika romańska z pierwszej połowy XII w., wewnątrz której znajduje się słynny lament opatowski – płyta zdobiąca cokół nagrobka Krzysztofa Szydłowieckiego, z którą związany jest konkurs dla naszych najmłodszych podróżników. Dzieci dostały właśnie za zadanie policzyć, ile osób lamentuje po śmierci kanclerza na słynnym lamencie opatowskim (prawidłowa odpowiedź: 41 )
Tutaj także znajduje się podziemna trasa turystyczna, na którą jest już dla nas za późno. Wygłodzeni marzymy już tylko o obiedzie.
Lądujemy w Restauracji „Żmigród” znajdującej się przy rynku Starego Miasta (Plac Obrońców Pokoju nr 25), gdzie zjadamy pyszny obiad. Naprawdę restauracja godna polecenia. Ceny przystępne, a i jadło wyśmienite!!!
Z okolic Sandomierza pozostało nam jeszcze zwiedzanie Baranowa Sandomierskiego, ale to już na wstępie pozostawiliśmy na kolejny wypad…
Do domu wracamy około godziny 20.00. To bardzo udana wycieczka.

piątek, 13 maja 2011

Może termalnie ... może kulturalnie...

Po pierwsze wyjaśnienie: ciąg dalszy Słowacji. Latem już pachnie, a u mnie na blogu ciągle zima. Zaniedbałam troszkę moje blogowanie, ale absolutnie nie podróżowanie. Ja wciąż w trasie - i tak wirtualnie, i z zeszytem i klejem (nie wącham, nie wącham!!!) i zupełnie realnie... Oj będzie o czym pisać, oj będzie. Postanowiłam się ogarnąć i literaturę piękną (;) pisac zacząć. A tu LIPA!!! I nie chodzi o pylenie - jaki8eś problemy  w programie Blogger, a to przerwa konserwacyjna... Mam nadzieję, że to chwilowa alergia :)
Wracam więc do zimowych ferii, aby czym prędzej przepędzić zimę, przynajmniej z aktualnych postów.
Napisałam że było termalnie...
Termalnie - a więc w tym temacie polecam po zimowych szusach termalne baseny, których coraz więcej w ośrodkach narciarskich. Na Słowacji od wielu lat to chleb powszedni. Na szczęście rajcy po "polskiej stronie Tater" też zaczynają odkrywać uroki wody termalnej tkwiącej głęboko pod ziemią. Nie wiem, nie byłam, ale słyszałam że jest ich coraz więcej, Terma Białka Tatrzańska, Termy Szaflary, Termy Bukowina Tatrzańska, czy Aquapark Zakopane.
Tutaj w Habovce dorocznie korzystamy ze znajdującego się w Oravicach  - Meander Ski Parku, gdzie siostry Tlałka zainwestowały w kompleks nie tylko basenowy, ale i narciarski. Baseny znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie stoku.
Tutaj stronka, na której szczegóły:
http://www.meanderskipark.com/PL/page.php
Obecnie park stanowi mnowoczesny kompleks, kilkanaście lat temu był to jeden niewielki basen zewnętrzny (obecnie także czynny tzw. stara część poza Meander Termal)
Szczególnie fajnie wymoczyć się po wyczerpujących nartkach. Dzieciaki przeszczęśliwe - chociaż nie wiem czy nie bardziej szczęśliwi dorośli. Nie lada zabawę miałyśmy my kobitki w ubiegłym roku, kiedy podczas pobytu w zewnętrznym prawie 50 stopniowym basenie wyleciałyśmy na śnieg!!!! (przy 15 stopniowym mrozie) Niestety zdjęć z wyjazdu na baseny nie mam - nikt tam nie myśli o robieniu zdjęć.
Jeśli chodzi o koszty to dzieci do lat 6 mają wstęp gratis, dla reszty bilet rodzinny (2 dorosłych np. 2 tatusiów i dziecko) - to wydatek 23 EUR
Tak właśnie spędziliśmy wtorkowy wieczór. Na czwartkowy też mieliśmy przewidziane atrakcje, tym razem kulturalne.
W okolicy Zuberca w Brestovej znajduje się niezwykle interesujący skansen wsi orawskiej "Muzeum Oravskej Dediny". Tyle razy mijaliśmy je, jadąc na Rohace - nigdy nie znaleźliśmy czasu na  wejście na rozległy teren skasenu. Wiekowe drewniane chaty przykryte czapami śniegu robiły niesamowite wrażenie.
Tutaj oficjalna strona skansenu i szczegóły:
http://muzeum.zuberec.sk/index.php
Pamiętam w 2003 roku Radziu razem z małą Adusią odbyli jakiś krótki spacer po terenie. Wtedy to było raczej dla zabicia czasu, bez przewodnika, w ciągu dnia, zupełnie na innej zasadzie. Ada wówczas była po jakiejś słowackiej grypce i musieliśmy jakoś organizować jej czas.
W tym roku postanowiłam zaproponować współpodróżującym imprezę pt "Wieczór w Muzeum".
Ta forma zwiedzania okazała się tak atrakcyjna, że niestety na czwartek biletów dla nas nie starczyło. Pozostał więc piątkowy wieczór - a w sobotę już do domu. Nie powiem, żeby mnie nie klęli, kiedy z lampionami kroczyliśmy w mrozie od chałupy, do chałupy. Przewodnik w regionalnym stroju ze skrzypeczkami opowiadał zabawne historie, a na koniec czekała na nas niespodzianka w izbie...Medovina  dla dorosłych, a dla dzieci czekoladki. Wszystko w  cenie wstępu (Koszty: dzieci do lat 6 bezpłatnie, dorosły 4 EUR, dzieci 6-18 lat 2 EUR). Mnóstwo dobrej zabawy!!!
Szybko wybaczono mi wcześniejsze zwiedzanie skansenu - orawska rodzina wykonała kilka tańców, śpiewów.
Zaproszono nas także do udziału w tradycyjnych przyśpiewkach. Konkurs przekazywania kapelusza w kole zrobił niesamowitą furorę. Była wersja dla dorosłych, ale potem i dla dzieci. Oczywiście wygrał nasz ziomal Piotrek - szacunek! Naprawdę dobra robota!!! Do zobaczenia za rok!

niedziela, 20 marca 2011

A gdzie nowe posty?...

Przycichło... przycichło, choć turystycznie tak martwo zupełnie nie jest.
Pozostało jeszcze dokończyć słowackie ferie w temacie kultury, a tu głowa czym innym zaprzątnięta.
Planujemy tegoroczne wakacje... a właściwie zapinamy na ostatni guzik. Zaliczki zapłacone... noclegi wyhaczone... a teraz to już tylko czekać do lata... Póki co czytam cudze blogi, opinie na forum i tworzę swój kolejny zeszyt... Tym razem o Bułgarii. Oj będzie gruby!!! Wszak znów wielu czytelników się dopomina.
Czekajcie cierpliwie na ostatniego słowackiego posta - a będzie o naszych wypełniaczach... po nartach.
Będzie kulturalnie i termalnie. Do zo :) :) :)

czwartek, 24 lutego 2011

Ciąg dalszy o nartach

... No właśnie tak piszę i piszę, i tylko flaszki, szklane pamiątki i inne, a przecież my na narty pojechaliśmy.
To teraz będzie o nartach. O wypożyczalniach sprzętu, trasach i ośrodkach narciarskich, cenach karnetów i szkółce narciarskiej.
Po pierwsze: Sprzęt
My na szczęście sprzęt mamy własny, ale zrozumiałe, że jeśli ktoś jedzie pierwszy, czy drugi raz na narty, nie musi od razu kupować całego wyposażenia. Szczególnie dla dzieci, które rosną jak na drożdżach... wiązałoby się to z wymianą sprzętu, co sezon. Ja swoje narty kupiłam po pierwszym wyjeździe - w marcu 2001 roku. Zakup sprzętu po sezonie to dobry pomysł. Radziu też wtedy dokonał zakupu swojej dechy i butów. Z roku  na rok dochodziły kaski, gogle i inne akcesoria. Jednak jeśli chodzi o naszą córcię, to co roku wypożyczaliśmy jej narty. Dopiero na ten sezon (Ada ma 13 lat) warto było jej kupić własne narty (noga już jej tak nie rośnie, a i umięjętności na tyle opanowane, że nie przeszkadzają jej nawet zbyt długie narty). Tak, czy inaczej, pozostało wypożyczenie sprzętu dla Oskara. I tutaj wygląda to w ten sposób, że wypożyczenie kompletu dla dziecka: narty, buty i kask kosztuje 7 EUR, bez kasku 5 EUR (oczywiście w przypadku kiedy dziecko posiada własny kask!!!) Są to ceny z wypożyczalni MAXI SPORT w Zubercu (pod numerem 449)
Komplet dla dorosłych (narty, kijki, buty lub deska snowbordowa i buty) kosztuje 8 EURO. W przypadku wypożyczenia sprzętu na dłużej niż 5 dni są zniżki, już szósty i siódmy dzień kosztują 50% ceny.
Wypożyczalnia na stoku w Spalenej jest nieco droższa - 10 EUR.
Po drugie: Gdzie jeździć?
W okolicach Zuberca funkcjonują trzy ośrodki narciarskie: JANOVKA, MILOTIN i ROHACE
Dwa pierwsze łączy wspólny właściciel, a więc i wspólny karnet. Swego czasu można było nawet górą przejechać z jednego stoku na drugi. W tym roku z uwagi na ubogie warunki śniegowe można było jedynie wypiąć się z nart, założyć je na plecy ... i przez łąki przespacerować się na drugi stok.
Tutaj mapa tras na obydwu ośrodkach: http://www.snow-forecast.com/resorts/Zuberec-Milotin/pistemap
i kilka słów o przewyższeniach i wyciągach http://www.slovakia.travel/entitaview.aspx?l=5&idp=9657
Według mnie Milotin to fajne miejsce dla tych, którzy lubią długie zjazdy. Minusem jest orczyk, o długości 1280 metrów - trochę długi jak na orczyk, ale za to trasa zjazdowa wynagradza trudy związane z orczykiem. Niby oznaczona jest jako czerwona o średniej trudności, ale praktycznie na 7/8 długości są bardzo duże wypłaszczenia, trasa jest łagodna i bardzo szeroka, jedynie końcówka widoczna z wyciągu (początek trasy) to pseudo "ścianka", która niejednego straszy. Moja rodzina wybrała Zverovka - Spalena (Rohace) - jako ośrodek, w którym będzie przyjemniej. Dlaczego? Radek mówi, że ten orczyk szarpie... fakt, Ada mówi, że ta ścianka  ... fakt, a Oskarowi to tak naprawdę rybka, gdzie będą go uczyć! (Nota bene Milotin to stok, na którym Adusia w 2004 roku nauczyła się jeździć). Na szczęście, że udało mi się raz przykleić do Sebowej rodzinki i z nimi chociaż troszkę pozjeźdżać na Milotinie :) W sumie stok ładnie naśnieżony - niestety okolica bez śniegu.  Ten stok miał w tym roku jedne wielki PLUS - Wogóle nie było kolejki!!!
No właśnie, co z tymi kolejkami? Tak jak pisałam wcześniej - my jeździliśmy na Rohacach. To ośrodek oddalony jakieś 8 kilometrów od Zuberca, nigdy nie był tak bardzo oblegany jak w tym roku. Co prawda te kolejki do wyciągów w ogóle nie umywają się do kolejek po naszej stronie Tater... ale w tym roku były!!! Szczególnie koło południa. Może brak śniegu w okolicach Zakopanego przygnał tutaj taką ilość narciarzy.
Zverovka Spalena to fajne rodzinne miejsce do uprawiania sportów zimowych. Droga do niego prowadzi przez piękny zaśnieżony las. Tutaj naprawdę na brak śniegu nie można narzekać. Ogromny bezpłatny parking - duża różnorodność tras i wyciągów: dwa orczyki na dole, krzesełko na górę i jeszcze jeden orczyk na samym szczycie - dla każdego coś dobrego. No i sporym atutem tego miejsca jest bufet z dużą ilością wolnych miejsc i bardzo smacznymi daniami o przystępnych cenach.
Tutaj tradycyjnie mapka (źródło: www.slovakia.travel)
Tutaj także opis ośrodka
http://www.slovakia.travel/entitaview.aspx?l=5&idp=9659

oraz bieżące warunki śniegowe i kamerki.
http://www.holidayinfo.sk/pl-pl/winter/gallery/?id=46530

Ponieważ mój blog ma być swego rodzaju poradnikiem zawierającym nie tylko opisy, ale także ceny tutaj udokumentowany tegoroczny cennik obowiązujący na Rohacach:

Oprócz tego rodzaju karnetów są też karnety tzw. punktowe, które obowiązują do wykorzystania punktów. I tutaj w zależności od ilości punktów, karnety te kosztują:
10 EUR- 300 punktów, 20 EUR - 610 punktów, 30 EUR- 920 punktów, 50 EUR -1550 punktów i 100 EUR- 3200 punktów. Dziecięcy orczyk zabiera 15 punktów, średni dolny orczyk 22 punkty, górny 36 punktów i krzesełko na górę 72 punkty. Do karnetu chipowego płaci się zwrotną kaucję 3 EUR.

Myślę, że cennik każdemu pozwoli wybrać coś dla siebie - w zależności od umiejętności, ochoty i zasobności portfela.

Po trzecie: Kto nauczy?
Oczywiście Szkoła Eleny Matysovej. To tutaj Ada nauczyła się jeździć w 2004 roku, to też z nimi uczył się Radek, no i w końcu tutaj w ubiegłym roku uczyłam się zjeżdżać na desce i ja.
Tutaj stronka szkoły: http://www.em-ski.sk/


Największy sukces tej szkoły ( a właściwie instruktorki Soni) to wyuczenie naszego małego synka. Oskar próbował już w zeszłym roku, a i rok wcześniej - ale wówczas były tylko krótkie próby, jęki i zgrzytanie zębów. W tym roku dorósł wreszcie i całkiem chętnie zjeżdżał.
Miał chłopak motywację - obiecaliśmy mu gantletta (taka zabawka do kart bakugana). Marzył o nim już jakiś czas, więc stwierdziliśmy, że jeżeli nauczy się jeździć na nartach to dostanie chłopak nagrodę! Nieźle się ubawiłam, kiedy we wtorek zamawiałam mu lekcję u Pani Soni na następny dzień, mój syn z powagą w głosie zapytał : "Mamo, a ile jesce godzin do tego gantleta?" Tak to właśnie jest z tą motywacją u dzieci :)


Cena 45 minutowej lekcji nauki na nartach czy snowbordzie to 15 EUR, dwoje dzieci podczas jednej lekcji to koszt 24 EUR, chociaż już równoczesna nauka dwóch osób przez 2 godziny lekcyjne (półtorej godziny zegarowej) to kwota 40 EUR
Nasze małe sukcesy
I te całkiem wielkie...

 

Śmiesznie z tymi dziećmi. Kiedy Oski nie chciał już jeździć, a chciał odpocząć w barze mówił: "jestem głodny na kotleta".


Po czwarte: Kto nakarmi na stoku?
No właśnie: na kotleta. Koniecznie na kotleta - jak to z Oskarem. To chodzący głodomór! Koniecznie musiał codziennie zjeść kotleta (Bravcovy rezen) na stoku, gdyż w drodze powrotnej do pensjonatu zasypiał tak twardym snem, że przesypiał naszą obiadokolację w pokoju i budził się dopiero około 19.00.
W sumie my dorośli raczej nie dojadaliśmy na stoku - groziła nam przecież obfita obiadokolacja w Kamziku!

Tak jak pisałam wcześniej, na dole przy parkingu jest duża drewniana knajpka, z całkiem pokaźną ilością stolików, także na zewnątrz. Miło nam było ogrzać się w środku popijając ciepłą herbatkę (0,8 EUR) czy medovinę (2 EUR).  Półlitrowe piwo na stoku 1,20 EUR, podczas gdy frytki 1,50 EUR a langose (czosnkowy placek smażony na głębokim tłuszczu) 1,40 EUR. Sam kotlet to 3 EUR, ale z frytkami i surówką to 5 EUR.
No dość tych cen! Na dzisiaj chyba starczy....

środa, 23 lutego 2011

Słowacja - Habovka 2011

Zgodnie z październikowymi planami wyruszyliśmy na narty na Słowację. 
Wyjazd w sobotę 12 lutego 2011 roku o godzinie 3:00 nad ranem. Zbiórka na stacji Lukoil – oczy na zapałki, coś tam z nieba pada, no i wieje „jak w kieleckim”. Cztery auta zapakowane na maxa po sam dach, a niektóre to i nawet powyżej dachu. Ruszamy 3:15. Prawie wszyscy, bo Tomki zdecydowali pospać godzinkę dłużej. I tak nas dogonią  :)
Tak właśnie zaczyna się nasza przygoda. Trasa prowadzi na Kraków, gdyż roboty drogowe na trasie katowickiej wykluczają jazdę tą drogą. Przed nami ponad 400 kilometrów, ale i tak jedziemy spokojnie, bo przecież pogoda niewyraźna, a poza tym przecież nie zameldujemy się w pensjonacie o 8:00 rano. 
A to wymiana wycieraczek na stacji, a to potrzeby fizjologiczne, a to dymek, a to tankowanie i tak bujamy się przez ten nasz kraj cały.
W końcu około 9:00 przekraczamy granicę w Chyżnem. Nie wykupujemy winiety, gdyż stąd do Habovki jest już bardzo bliziutko - tylko około 40 kilometrów. No i tradycyjnie zatrzymujemy się w Billi w Tvardosinie. Przecież trzeba kupić jakieś „szklane pamiątki”. W końcu cały tydzień integracji przed nami. 
Oj będzie się działo!!! Tutaj przykładowe ceny z Billi:
  • Nicolas vodka 0,7 l – 6,80 EUR,
  • Becherovka Lemon 0,5 l – 7,09 EUR (PYYYCHA!),
  • Piwo Złoty Bażant 0,55 EUR,
  • Piwo Kozel – 0,65 EUR + 0,13 EUR kaucja
Takie to właśnie były pamiątki!!!
Kiedy już jesteśmy gotowi do odjazdu i ruszamy z parkingu, naprzeciw nas wjeżdża samochód na legionowskich numerach. A więc poczekamy!!!. Piszę, że tradycyjnie, bo w ubiegłym roku była identyczna sytuacja – pomimo, że wyjeżdżaliśmy z Polski o różnych porach, jechaliśmy różnymi trasami (Tomek katowicką, my z Robertem krakowską), to Tomek był pierwszy. Tym razem odwrotnie. No cóż, wszystkie drogi prowadzą do sklepu BILLA w Tvardosinie!!!.
Na miejsce naszego zakwaterowania – do Habovki koło Zuberca – docieramy w końcu około południa. Sama nie wiem, kiedy minęło tyle czasu od tej granicy - 40 kilometrów plus zakupy w 3 godziny. Masakra!! Cała podróż zajęła nam 9 godzin- chyba długo!!! Ale za to jak towarzysko. Łączyły nas fale CB radia, telefony komórkowe, no i te wspólne postoje.
Zakwaterowanie
No co tu wymyślać? Dawno już zadecydowaliśmy, że ponownie jedziemy do Pensjonatu Kamzik w Habovce. Sprawdzona miejscówka, więc po co kombinować i utrudniać sobie życie. Tutaj stronka pensjonatu: 

Dość duży pensjonat – o pojemności 45 łóżek. Duże przestronne pokoje, niektóre wyposażone w aneks kuchenny. Wynajmujemy 5 pokoi. Wszystkie z łazienkami i telewizją, dwa pokoje dodatkowo z aneksami kuchennymi. Pozostałe dwa to prawie apartamenty. Każdy taki apartament (pokój nr 6 i 7) składa się z dwóch pokoi, małego przedpokoju i łazienki. W pierwszym pokoju duże łoże małżeńskie i przejście do kolejnego pokoju. W drugim pokoju dwa pojedyncze łóżka. Z tego pokoju wyjście na olbrzymi taras – łączący obydwa „apartamenty”. W porównaniu z pokojami w wielu naszych pensjonatach – super!!! Pokoje czyste, schludne, na wyposażeniu kuchni mała lodówka, naczynia, garnki, sztućce. Brakuje tylko małej kuchenki, czy czajników. Na dole pensjonatu duża tzw. „spolecenska miestnost” czyli po prostu świetlica z ogólnostępnym komputerem, stołem bilardowym, grami planszowymi i małą kawiarnią.

Spolecenska miestnost w Penzionie Kamzik

W kawiarni serwowane są pyszne lody.
Ceny w kawiarni:
  • lody – 2 EUR.
  • Sok 0,2 l – 0,5 EUR
  • Cola 0,2 l – 0,5 EUR
  • 1 h gry w bilarda – 3,00 EUR
Mam nadzieję, że nie pomyliłam tych cen.
Dalej za kawiarnią duża przestronna stołówka, w której wydawane są posiłki: śniadania i obiadokolacje. Na śniadanie zwykle coś na gorąco (jajecznica, zapiekanki, hotdogi, parówki, kiełbasa smażona), a dodatkowo świeże pieczywo, wędlina, ser, różne pasty z serka topionego, czy konfitury. Wszystko bardzo smaczne! Na obiadokolacje najpierw zupa (trudno nazwać te ich zupy – są na pewno bardzo smaczne, ale różnią się od naszych). Drugie danie to regionalne potrawy słowackie, często uzgadniane z nami. Wyprażany syr (gruby plaster żółtego sera smażony w panierce), Madziarski gulas (gulasz węgierski), czy inne specjały
Gospodarze starali się tak dobierać potrawy, aby i dzieci zjadały. Ach! Już teraz jestem głodna… chyba dziś na obiad będzie „wyprażany syr”.
W budynku pensjonatu znajduje się także ogrzewana narciarnia. Właściciele oprócz pensjonatu mają także „dreveną chatę” – drewniana góralska chata, jednak jej pojemność była dla nas zbyt mała.
Tutaj nasza 19 osobowa drużyna właśnie przed chatą.
Teraz troszkę o cenach Penzionu Kamzik. Płaciliśmy za nocleg i wyżywienie od osoby dorosłej 17 EUR. Były też zniżki dla dzieci. Tak naprawdę za tygodniowy pobyt naszej 4 osobowej rodziny z potrójnym wyżywieniem (dla dzieci po pół porcji) zapłaciliśmy 357 EUR. Patrząc na ceny w okolicach Zakopanego, to 200 zł. za dobę za 4 osoby wydaje mi się niewiele. Myślę, że tyle kosztowałoby tylko samo zakwaterowanie tej naszej czwórki.
Z powodzeniem mogę wszystkim polecić zakwaterowanie u Państwa Vidiecan. Bardzo miła rodzina, która dba o to, aby każdy turysta był zadowolony i jeszcze do nich powrócił… Tak jak my – obiecaliśmy, to i wróciliśmy… A i polecać innym będziemy!!!

wtorek, 25 stycznia 2011

Monte Bondone 2009

Dziś postanowiłam opisać nasz wypad na narty do Włoch pod koniec stycznia 2009 roku.
To dopiero była przygoda!!! Wyjazd zorganizował i logistycznie opanował nasz kolega Marcin, który tak naprawdę poznał ten ośrodek narciarski w 2008 roku. Tak, tak ... czasem ktoś przejmuje stery :) :) :)
Marcinie, oczywiście gratuluję!!! Było świetnie!
Termin - naturalnie ferie, stąd tradycyjnie wyjazd za granicę , a nie w nasze polskie góry - gdzie większość czasu spędzilibyśmy pewnie w kolejkach do wyciągu.
Grupa - znowu na maxa: 14 osób zapakowanych w 2 Fordy Galaxy, w tym: nasza 4 osobowa rodzinka (Oskarek miał wtedy 2,5 roku), 4 osobowa rodzinka Marcina, a reszta to sami tatusiowie - Artur ze swoją dwójką, Kamil z córą i Jędrek.
Kierunek - Włochy, Trento, Vaneze, Hotel Augustus.
Zacznijmy od Hotelu:
Zamieszkaliśmy w Hotelu Augustus w Vaneze w pobliżu ośrodka narciarskiego Monte Bondone.
Tradycyjnie link do strony Hotelu.
http://www.augustushotel.net/en/index.php
Niestety strona jest najbogatsza w języku włoskim. Hotel mały, czysty - miła obsługa, niestety wtedy posługująca się jedynie językiem włoskim i .... na szczęście migowym.
Pokoje z łazienkami, małymi balkonami i łóżkami piętrowymi, a właściwie "pryczami". Może pierwsze wrażenie pokoi niezbyt zadawalające - ale z czasem, po zagospodarowaniu nie było tak źle. Łazienka w pokoju czysta, ręczniki zmieniane codziennie - drobne kosmetyki i suszarka na wyposażeniu. Właściwie w pokojach nie spędzaliśmy zbyt wiele czasu. Na pierwszym piętrze w hotelu znajduje się coś na wzór słowackiej "społecznej mjestnosti" a naszej świetlicy.

Printfriendly