niedziela, 30 lipca 2023

Skalne Miasto, czyli popołudnie w Adrspachu

Na zakończenie naszego tegorocznego górskiego weekendu wybieramy Skalne Miasto, zwane inaczej Czeskim Rajem. Może niedziela nie była na to najlepszym dniem, ale jak zawsze po wyczerpujących dwóch wycieczkach niedziela musi być lajtowa. Od Ardspachu dzieli nas około 60 km i niespełna półtorej godziny drogi. Zakupu biletów na konkretną godzinę (w naszym przypadku była to 13:00), ale także rezerwacji parkingu dokonujemy on-line na oficjalnej stronie https://www.adrspasskeskaly.cz/pl.
Rezerwat przyrody Skał Adrszpasko-Cieplickich jest jedną z najbardziej obleganych atrakcji Gór Stołowych. Rezerwat znajduje się raptem kilka kilometrów od granicy polsko-czeskiej - pewnie dlatego wiele agencji turystycznych oferuje tu wycieczki grupowe.
  
Tak, tak - przed nami stacja kolejki Adrspach i Narodni prirodni rezervace Adrśpaśsko-teplicke skaly, czyli narodowy rezerwat przyrody, który objęty został ochroną w 1933 roku. Kiedy wchodzimy na teren parku - otrzymujemy ulotki w języku polskim z opisem szlaku. Na wprost wejścia widzimy przepiękne jezioro - zalany kamieniołom. Można się przy nim zatrzymać, można też obejść go dookoła - my jednak decydujemy się zrobić to na samym końcu dzisiejszej wycieczki. 
Zgodnie z mapą wchodzimy na zielony szlak, który w pewnym momencie rozszerzymy o żółty, prowadzący do Teplic. Podążamy za znakami, które kierują nas na poszczególne skały. Po drodze mijamy roz­maitych rozmiarów kolumny, ma­czugi i inne wyszukane formy skalne. Pomysłowe nazwy skał każą doszukiwać się szczegółów. Na razie zawierzamy opisom:
Dzban, 
Głowa Cukru - którą turyści podpierają patyczkami, aby się nie przewróciła.
Gotycka Furta - to tu znajdowało się niegdyś wejście do Skalnego Miasta - zresztą w wielu przejściach można zauważyć po obydwu stronach przejścia wydrążone w skale miejsca pozostałe po drewnianych groblach.
Charakter szlaku zasadniczo się zmienia z zupełnie płaskiej ścieżki, 
mijamy Mały Wodospad,
Wielki Wodospad,
nagle pojawiają się metalowe schody,
i drabinki pośród ciasnymi skałami.
Kiedy dochodzimy do kasy biletowej - sprzedającej przeprawę łódką, kolejka zakręca kilka razy - postanawiamy więc pominąć tą atrakcję i po drewnianych schodkach i poręczach 
wdrapujemy się do miejsca, z którego widać przystań łódek. Nazwę Jezioro Adrszpaskie nosi raczej szumną, bo to w rzeczywistości mały, śródskalny zalew. Wątpliwa to atrakcja - tratwy naładowane turystami przemierzają dość krótki odcinek.
Wreszcie dochodzimy do urokliwej rozległej polanki.
 Ale, ale... to torfowiska, którymi można dojść do mniej znanej części parku - Teplickich Skał, gdzie obowiązują zupełnie inne bilety wstępu. Skąd w tym miejscu torfowiska i mokradła? Pewien sudecki przewodnik tłumaczył to zjawisko, po­równując budowę Gór Stołowych do kanapki chleba z plastrem żółtego sera. Mamy tu niczym chleb w kanapce - warstwy piaskowców, które przepuszczają wodę, a pomiędzy nimi warstwy wo­doszczelne, będące odpowiednikiem żół­tego sera. Dziś było raczej sucho i torfowiska wydawały się być bezpieczne.
W drodze powrotnej - tą samą trasą 
zaliczamy jeszcze wmu­rowaną w skały tablicę upamiętniającą Johanna Wolfganga Goethego. Poeta zachwycał się tym miejscem niejednokrotnie, a na tablicy opisującej panoramę znajduję jego piękny cytat: 
Dusza człowieka jest jak woda: z nieba przybywa, w niebo wstępuje, potem z powrotem w ziemię iść musi, wiecznie krążąc”.
Chwilę później zatrzymuję się przy nietypowym ogrodzonym kamieniu. 
Z fotografii umieszczonej obok dowiaduję się, że jeszcze kilkanaście lat temu był to wielki głaz o kilkumetrowym obwodzie, a dziś dosłownie niknie w oczach. 
Dalszy ciąg spaceru to już prawdziwa uczta dla oczu, bo oto jawią się skały całujące się niczym Kochankowie (czes. Milenci), 
kawałek dalej: Starosta i Starościna,
czy wreszcie: Mysia Dziura :)
W jednej ze skał wydrążono malutką wnękę pełniącą funkcję kapliczki. 
Pod krucyfiksem umieszczono tabliczki upa­miętniające zmarłych. 
Na końcu obiecana wędrówka dokoła zalanego kamieniołomu otoczonego piaskowcowymi skałkami. Obwód jeziora to około 1,5 km, ale warto podjąć ten trud, bo widoki są niesamowite. 
Woda w jeziorze nie dość, że ma przepiękny turkusowy kolor, to jest tak czysta, że w wielu miejscach widoczne są całe ławice ryb bardzo pokaźnych rozmiarów. 

Po 3 godzinach spaceru, kończymy naszą dzisiejszą wycieczkę po Adrspachu - wracamy do samochodów, bo po kolejnej godzinie znaleźć się znowu w centrum Karpacza. Jeszcze tylko Skwer Zdobywców, którego ideą było upamiętnienie zasług naszych himalaistów. Na wzór Alei Gwiazd powstałej przed laty w Międzyzdrojach, pełnej odlewów dłoni polskich aktorów - w Karpaczu stworzono aleję zasłużonych himalaistów ze śladami ich butów. 
Dziś jest tu prowadzona budowa i część śladów jest za ogrodzeniem, a wielki, dwunastotonowy głaz, który stoi w samym centrum Skweru nie jest odpowiednio wyeksponowany. 
Jest to tzw. zimowy Kamień Everestu, który jak można przeczytać na tablicy umieszczonej na nim, został sprowadzony na pamiątkę pierwszego zimowego zdobycia Mount Everestu w 1980 roku przez polskich himalaistów - Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego, 

 
z którymi już nie raz spotkaliśmy się osobiście w ramach różnego rodzaju wydarzeń organizowanych przez Polskie Himalaje.
 
Warto poświęcić chwilę uwagi na pamiątkową tablicę

Dzięki klubowi Polskie Himalaje, mieliśmy jeszcze okazję do wspólnych fotografii z Ryszardem Dmochem i Aleksandrem Lwowem. A może warto  przymierzyć się... jak to jest być himalaistą...

But Wandy Rutkiewicz do mnie pasuje jak ulał. 
Iwonka pasuje do Jerzego Kukuczki - jak nic. Zatem, zamiast hasła: "Dziewczyny na traktory" proponuje inne: "Dziewczyny na szczyty" !!!

Następnego ranka żegnamy się już z Karpaczem odwiedzinami w Świątyni Wang
To sztandarowa atrakcja miasta, o której piszą wszystkie przewodniki. Ten drewniany kościół, będący dziś ewangelickim kościołem parafialnym, przeniesiony został w 1842 roku z miejscowości Vang, leżącej nad jeziorem Vangsmjøsa w południowej Norwegii. 
Kościół został zbudowany z sosnowych bali na przełomie XII i XIII wieku, a jego historię możecie usłyszeć po opłaceniu biletów wstępu w krótkiej prelekcji odtwarzanej we wnętrzu świątyni. 
Z całą pewnością wiele ciekawostek Was tutaj zaskoczy.
Na tym kończymy naszą tegoroczną górską przygodę. Pozostają jedynie zdjęcia i wspomnienia spisane na kartach tego bloga. 

Powoli upływa pierwszy miesiąc wakacji, a co przyniesie kolejny... Już niebawem opowiem Wam zupełnie inną historię.

niedziela, 16 lipca 2023

Idziemy na Szrenicę

Bo dziś właśnie pójdziemy tam...i jeszcze tam... i tutaj. Niesamowite alpejskie krajobrazy ... - ale zacznijmy od początku.
Druga wycieczka rozpoczyna się od parkingu w Szklarskiej Porębie nieopodal dolnej stacji wyciągu Szrenica Ski Arena. Tu spotykamy się o godzinie 8:30 by wystartować na szlak. Początkowy zamysł był taki, aby rozpocząć od Wodospadu Kamieńczyka, na szczęście jednak życie i sprawny zmysł przewodnika Mirka zaowocowały zupełnie odwrotnym kierunkiem - i to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Dzisiejszy dzień dostarczył nam tak przepięknych doznań wzrokowych... a akurat Wodospad Kamieńczyka był chyba najsłabszym punktem tej wyprawy.
Zatem, jeśli tylko wybierzecie się w te strony KONIECZNIE idźcie w kierunku opisanym w naszym poście, a nie pożałujecie!!!  
Decydujemy się na szlak żółty przez Kukułcze Skały i Schronisko pod Łabskim Szczytem, który następnie poprowadzi nas nas Śnieżne Kotły i Szrenicę. Ach, co to będą za krajobrazy....
Po około godzinnym marszu doszliśmy do Kukułczych Skał. Ta malownicza grupa skałek swój największy urok skrywa za drewnianym ogrodzeniem. 

Stąd czeka nas raptem 20 minutowy spacer na wysokość 1168 m npm,
do jednego z najstarszych karkonoskich schronisk - Schroniska pod Łabskim Szczytem.
W tym miejscu - na krawędzi Łabskiego Kotła krzyżuje się wiele turystycznych szlaków. 

Nieco powyżej schroniska szlak żółty przecina Ścieżka nad Reglami, prowadząca z Hali Szrenickiej na Śnieżne Kotły.
Kamienna ścieżka jest dość wygodna i wiedzie wśród kosodrzewiny i licznych głazów. Na zimę szlak ten jest zamykany.
Miejscami kamienista droga zamienia się w drewniany pomost, chroniący roślinność.
I w końcu przed nami widok na stację przekaźnikową TV.
Po drodze mijamy niewielkie Śnieżne Stawki - jeziora polodowcowe, ulokowanepodnóża Śnieżnych Kotłów. 
Woda jest płytka i tak przejrzysta, że doskonale widać dno stawu.
Zdecydowaliśmy się tutaj odpocząć.
I jak oceniacie to miejsce na relaks?  
Wielki Śnieżny Kocioł
Dwa polodowcowe kotły rozdziela Grzęda.
Kiedy odwracamy się za siebie widzimy charakterystyczne garby przed czołem lodowca i Śnieżne Stawki, które wyglądają niczym kałuże pomiędzy morenami.  
W końcu szlak zaprowadza nas do Rozdroża pod Śmielcem - tędy można zejść do Jagniątkowa. Tu skręcamy w prawo i na Przełęcz pod Śmielcem.


Potężne skalne mury Śnieżnego Kotła Wielkiego pozostaną na długo w pamięci. Dna kotłów znajdują się na wysokościach 1175 m npm. (Małego) i 1240 m npm. (Wielkiego). Górne krawędzie sięgają nawet do ok. 1480 m npm. Tak więc, skaliste ściany kotłów osiągają do 200 m wysokości. 
Do tego jeszcze niesamowity budynek znajdujący się nad urwiskiem. To stacja nadawcza Radiowo Telewizyjny Ośrodek Nadawczy Śnieżne Kotły, przez Czechów nazywany Wawelem (zdarza się nawet takie nazewnictwo na czeskich mapach turystycznych). Warto poznać historię tego miejsca - jakże szkoda, że niedostępnego dla turystów - https://karkonoszego.pl/artykul/stacja-nadawacza-nad/1085156Podobno w sytuacjach nagłego załamania pogody, czy bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia można tu znaleźć schronienie.
Po kolejnym odpoczynku na skałach przy przekaźniku TV, Radek i ja oddzielamy się od reszty. Postanawiamy iść prosto na Szrenicę - aby pokontemplować góry... 
 
W tym czasie reszta, pod okiem naszych przewodników kieruje się do Labskiej Boudy - kolejnego czeskiego górskiego hotelu, o niezwykle specyficznej bryle - jakże odklejonej od górskich kanonów architektonicznych. 
To tu - na wysokości - 1386 m npm bierze swój początek Łaba - jedna z najważniejszych rzek Europy.
 Choć źródło oznaczone jest kamienną cembrowiną - najwięcej uwagi skupia mur z 26 kolorowymi herbami nadłabskich miast.
Taka atrakcja to zaledwie dodatkowe pół godziny i 2 kilometry drogi, ale my odpuszczamy, aby poczuć ten stan, kiedy nic nie musisz. Rzucić się tak po prostu w trawę i popatrzeć na horyzont. Nasze nogi potrzebują odpoczynku, ale o pomoc wołają też Radka Meindle, z którymi po tej wycieczce przyjdzie Mu się pożegnać. Buty miały już swój przebieg, a i żaden klej nie pomógł. 
Na szlaku prowadzącym do schroniska na Szrenicy spotykamy lisa, trzeba przyznać - dość oswojonego.
Formacja skalna - Twarożnik
Jak się okazuje lisek, który tu zamieszkał nazywa się Tadek i jest dobrze znany turystom. Skręcamy w prawo na skrótowy szlak prowadzący przez kosodrzewinę, choć można pójść nieco dalszą szeroką kamienistą drogą.
i dosłownie po 15 minutach wchodzimy na szczyt Szrenicy.

Był lis... jest i Mysza - na szczycie Szrenicy 1362 m npm.
Tutaj to dopiero porządnie odpoczęliśmy - nie było miejsca na zdjęcia, a tylko posiłek i porządny odpoczynek. 
Widok na górna stację wyciągu. Wkrótce dołączyła do nas reszta ekipy i już wspólnie zeszliśmy do Szklarskiej Poręby. Na czerwonym szlaku mieliśmy jeszcze jedno schronisko PTTK na Hali Szrenickiej, ale nie zatrzymywaliśmy się w nim.
Oczywiście, niemal na końcu naszej wycieczki minęliśmy Wodospad Kamieńczyka. Po uiszczeniu opłaty każdy turysta otrzymuje kask i może zejść do kanionu wodospadu.
Dziś gardziel Wodospadu był już zamknięty - w wakacje obiekt ten czynny jest w godzinach 9:00-18:00.
Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi na parkingu meldujemy się o godzinie 19:00. Żegnamy się z naszymi górskimi kompanami - Jolą i Mirkiem, dziękując jeszcze raz za tak piękną wycieczkę. Odwiedzając Szrenicę po wielu latach, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że może mnie tak zaskoczyć. To naprawdę przepiękny, malowniczy szlak, na którym mogliśmy poczuć się jak w Alpach, a żadne zdjęcia i relacje nie oddadzą prawdziwych uroków tej wycieczki. Nie macie wyjścia - po prostu musicie tam iść!!!

Printfriendly