piątek, 6 lutego 2015

Jak by nie liczył, to Tylicz...

Taki oto tytuł na pierwszy post z tegorocznych ferii.
Tym razem na cel wyjazdu zimowego wybraliśmy Tylicz. To nasz pierwszy wyjazd na narty w polskie góry. Zawsze wybieraliśmy miejscowości przygraniczne na terenie gminy Słowacji (Zuberec), lub Czech (Ostrużna), a to głównie dlatego że staramy się wyjechać zawsze w okresie mazowieckich ferii zimowych. Ponieważ obawialiśmy się kolejek do wyciągów, dlatego odpadało Zakopane, Białka Tatrzańska itd...
Kiedy w ubiegłym roku usłyszałam od znajomej o Tyliczu i to w samych superlatywach, pomyślałam, że czas wypróbować ten kierunek na ferie. Pomyślałam sobie, że wszyscy jadą w Tatry, podczas kiedy Beskidy zostają takie niedocenione. 

Dojazd

W trasę wyruszamy z okolic Warszawy w sobotę o 7:00 rano. Grupa tym razem liczy 13 osób ulokowanych w czterech samochodach. Jedziemy jednak osobno. Jedni jadą z drugiego krańca Polski, pozostali wyjeżdżają trochę później. I tak dumna jestem z tej naszej godziny wyjazdu, bo kiedy zaczynałam negocjacje z Radziem wyjazd miał być o 5:00 rano. Zameldowanie mamy od 15:00, więc nie ma co się spieszyć. 
Warszawa o siódmej rano jest już dobrze rozbudzona - 
nie tylko my postanowiliśmy wyjechać na ferie. Trasa wiedzie na Kraków. Niestety obwodnica Szydłowca zatarasowana - zderzyły się dwa tiry i osobówka. Policja kieruje nas objazdem przez Szydłowiec. Ze dwadzieścia minut w plecy. Znużeni korkiem zaliczamy postój w Mc Donaldzie w Suchedniowie – menu niestety do 11:00 jeszcze śniadaniowe. Tuż za Kielcami, a właściwie Chęcinami odbijamy na Busko Zdrój. Jedziemy przez Nowy Korczyn na drogę numer 75. 
To dobry kierunek na wyjazd zimowy - większość Warszawiaków jedzie trasą krakowską i potem kieruje się na zatłoczoną Zakopiankę, podczas kiedy tutaj jedzie się trasą szybkiego ruchu tylko do Kielc, a potem to już zwykłe drogi krajowe, w większości jednopasmowe,

ale za to w miarę puste. Mijamy miejscowości Nawojowa, Maciejowa, Mochnaczka Wyżna, Mochnaczka Niżna, a droga prosto prowadzi do Krynicy Zdrój. W pewnym momencie znajdujemy drogowskaz w lewo na Tylicz. 
Licznik wskazuje pokonaną przez nas odległość z okolic Warszawy - 430 kilometrów.
Na miejscu jesteśmy o 14:30. Zameldowanie od 15:00, ale udaje nam się otrzymać klucze do pokoi wcześniej. Zanim przyjedzie reszta, my już się rozpakujemy.

Zakwaterowanie

Nocleg w Tyliczu zaplanowaliśmy w Ośrodku Wypoczynkowym Hamernik http://www.hamernik-pokoje.pl/ 
Bardzo dobry to wybór. Nowo wyposażone, świeżo wyremontowane pokoje aż lśnią. 
Pokoje czteroosobowe składają się z dwóch pomieszczeń oddzielonych ścianką działową. Ja dostaję pokój w budynku, w którym mieści się także jadalnia. 
Pokój nr 1 to czwórka – w jednym pokoju dwa łóżka złączone w łoże małżeńskie z pachnącą białą pościelą z haftem „HAMERNIK”, 
stolik, lodówka, telewizor, czajnik bezprzewodowy, 
dwie szafki nocne, dwa krzesła, taboret - taki oto spis inwentarza. 
W przedpokoju szafka na buty, wieszak, duża szafa z drzwiami przesuwnymi.
Po dwóch schodkach zejście do drugiej części pokoju, w którym stoją dwa pojedyncze łóżka i dwie szafki nocne, 
dodatkowo szafka z szufladami. 
W łazience kabina prysznicowa, umywalka, lustro, półki na kosmetyki, świeże białe ręczniki także z logo „HAMERNIK”. 

W tym budynku są cztery pokoje - trzy czwórki i trójka. Zatem nasze trzy rodziny łączy wspólny korytarz. 

Na dole miejsce do przechowywania nart. 
Wejście do jadalni znajduje się parę kroków od naszej części mieszkalnej. 

Bardzo dobre warunki lokalowe – naprawdę czyściutko i bardzo przyjemnie. Państwo Anna i Marek Hamernik są bardzo dobrymi gospodarzami. Widać tu młodą i prężną rękę właścicieli, których napewno jeszcze odwiedzimy. Bardzo lubię takie miejsca. Ciepła domowa atmosfera, a posiłki... niebo w gębie. 
Pory posiłków: śniadanie w godzinach 8:15-9:30, a obiadokolacje o godzinie 16:00.
I to właśnie obiadokolacją zaczynamy nasz turnus. Menu dzisiejszej obiadokolacji: zupa zacierkowa, devolay (tutaj to pierś z kurczaka nadziewana papryką i zalana sosem śmietanowo-koperkowym), ryż z marchewką, surówka z kapusty pekińskiej, galaretka corso i bita śmietana z czekoladą. Mhhh pycha!!! 
Menu śniadaniowe też niczego sobie...

Świetne warunki w całkiem przystępnej cenie. W okresie ferii obowiązują tu pakiety 7-dniowe, uzależnione od zajmowanego pokoju. Najtaniej jest rodzinom w pokojach 4-5 osobowych. Wówczas cena za osobę dorosłą z dwoma posiłkami wynosi 525 złotych (75 złotych za dobę), zaś za dziecko do lat 8 cena wynosi 455 złotych (65 złotych za dobę). Do tego trzeba jeszcze doliczyć takśe klimatyczną 2 złote od osoby za dobę, co daje nam dodatkowo 56 złotych. Zatem całkowity koszt tygodniowego zakwaterowania  z wyżywieniem i taksą klimatyczną dla naszej czwórki wyniósł 2086 złotych - i uważam że to bardzo dobra cena, szczególnie patrząc na te rarytasy na stole.

Tuż po obiadokolacji, jak to w pierwszy wieczór: wyjście na spacer tzw. shopping i bankomating.  Jeden bankomat zlokalizowaliśmy w rynku, przy Banku Spółdzielczym chyba... Obok banku akurat zbiórka ochotników ze Straży Pożarnej. Jakiś pożar w okolicy, bo chłopaki nieźle się uwijali. 
Spacerkiem wracamy do pensjonatu. Przyjemnie prószy śnieżek, a na termometrze jest pewnie z minus dwa. 
Szykują się niezłe warunki na jutrzejsze narty. 
A zaraz czeka nas „wieczorek zapoznawczy”, choć dzisiejszy to raczej wieczorek pod hasłem: "Oglądamy mecz piłki ręcznej".
Ach, ileż nas to trudu kosztowało, aby w końcu telewizor nagrodził nas obrazem dobrej jakości. Telewizor świeżo zainstalowany w pokoju nie bardzo chciał zgrać się z anteną. Dotąd, dopóty ktoś trzymał kabel antenowy - telewizor odbierał niczego sobie. Inaczej: BRAK SYGNAŁU!!!
Poratowało nas w końcu miniaturowe mleczko do kawy, które tkwi teraz za telewizorem i zapewnia najlepszy odbiór. 
I kto by pomyślał, że mleko przewodzi fale telewizyjne :)
Niedziela ranek i to jaki wczesny – zaczynam dzień mszą o 7:00 rano. Nie pamiętam kiedy tak wcześnie rano byłam w kościele. A śnieg sypie i sypie... 
Wracam na śniadanie kilka minut po 8:00. Szwedzki stół: mleko, kakao, inka, herbata, ser biały, oscypek, dżemik, wędlina, swojska kiełbasa, boczek pieczony, jajko na twardo na sałatce, pomidor, ogórek, smalec
Po śniadaniu kawka w pokoju i zaczynamy zbierać się na stok. Zanim wyruszymy na narty jeszcze dzieciarnia zalicza kilka zjazdów na naszej podwórkowej tyrolce. 
Taka samoróbka, a tyle radości dostarcza maluchom. 
Dzieciarnia nazwała sobie tyrolkę orczykiem.
Zjeżdżają na niej mali odpowiednio zabezpieczeni w kaski i gogle
ale także i duzi, byle do 50 kilogramów wagi.
Z orczykiem skojarzyła mi się niezła historia: 
Kiedy wybieraliśmy się do Tylicza mój syn Oskar zapytał: 
 Mamo, a tam będą storczyki? 
Ja na to:
– Oskar, jakie znowu storczyki???? To nie ta pora roku!!
– No będą tam storczyki, czy krzesełka??? - z powagą zapytał Oskar.

Na miejscu są i orczyki, i krzesełka, a my już w niedzielę sprawdzimy ich przepustowość!!!
Ps. Historia o storczykach została opublikowana na blogu za zgodą autora Oskara, po zapłaceniu przeze mnie należnych mu tantiemów w kwocie 10 złotych - tytułem zaspokojenia jego roszczeń o prawa autorskie. Ach ta dzisiejsza młodzież!!!

3 komentarze:

Printfriendly