niedziela, 6 stycznia 2019

Albania z Korfu na jeden dzień

Na zakończenie opisu naszych tegorocznych wakacji przedstawiam Wam post z jednodniowej wycieczki do Albanii z dnia 17 sierpnia 2018 roku. Niejednokrotnie podczas pobytów wakacyjnych wyrywamy się na tzw. dobowe wycieczki do innych najbliższych krajów. I tak np. wiele lat temu, będąc na wypoczynku w Świnoujściu mieliśmy okazję uczestniczyć w dobowej wycieczce autokarowo-promowej Szwecja-Dania ze zwiedzaniem Kopenhagi i Malmo, innym razem podczas wakacji w Bieszczadach udaliśmy się na autokarową wyprawę do Lwowa, kolejny raz - także z Bieszczad wybraliśmy podróż do Sarospatak i Miskolca na Węgrzech. Zawsze lubiliśmy tego typu wypady, niezależnie od tego czy organizowane są samodzielnie, czy przez lokalne biura podróży. Kilkanaście lat temu spędzając urlop na Suwalszczyźnie  - wybraliśmy się na jednodniowe wycieczki autem do Wilna, czy kolejny raz do Drusskiennik. Sądzę, że jest to doskonała forma odkrywania kolejnych perełek na mapie Europy. 
Podczas urlopu na Korfu wyruszamy więc na wycieczkę do Albanii, a ponieważ Korfu i Albanię łączy morze wybieramy drogę morską. Nie pomyślcie tylko, że to z Sidari wycieczka wpław :)

Organizacją wycieczki zajmuje się lokalne biuro podróży NSK Travel z siedzibą w Dassi. https://www.nsk-travelcorfu.com/
Decydujemy się na skorzystanie z usług biura przede wszystkim z uwagi na transfery i transport do Albanii - chcąc zrobić to samodzielnie musielibyśmy podstosować się pod regularny rozkład promów Finikas czy Ionian Seaways.
Cena regularnego połączenia promowego w dwie strony to 47,60 EUR za osobę dorosłą i 26 EUR za dziecko, a i czas podróży w jedną stronę promem to ok. 70 minut. Tymczasem korzystając z wycieczki NSK Travel otrzymujemy cenę 25 EUR za osobę dorosłą i 18 EUR za dziecko i skracamy łączny czas podróży w obie strony do 100 minut. 
 

Oferta wycieczki pod tytułem "Albanian Experience" jest tak skrojona, że w jedną stronę do Sarandy płyniemy wodolotem - ok. 30 minut, zaś powrót jest już promem w czasie 70 minut.
Zacznijmy więc od początku. Zbiórka tuż pod biurem w Dassi zaplanowana jest na godzinę 7:30, dzięki czemu możemy nawet zaliczyć hotelowe śniadanie o 7:00. Ze śniadania zabieramy zamówiony dzień wcześniej prowiant (zamiast lunchu). Racja żywieniowa na jedną osobę to jedna kanapka, kawałek ciasta, 1/2 litrowa butelka wody i owoc. Może to niezbyt wiele, ale nam w zupełności wystarczy. I tak chcemy zjeść obiad w Albanii. Autobus zabierający chętnych na wycieczkę spóźnia się około kwadransa, a następnie po drodze zbiera kolejne osoby. Finalnie w porcie w Korfu jesteśmy o 8:15. 
 Wszyscy wysiadamy z autobusu i kierujemy się w stronę stanowiska odpraw.
 Muszę powiedzieć, że nie czujemy się jakoś specjalnie zaopiekowani, choć na chwilę pojawia się młoda dziewczyna ze strony organizatora,
a po przedstawieniu paszportów każdy z nas otrzymuje kartę pokładową.
Już wiemy, że w tą stronę popłyniemy wodolotem. 
Po krótkiej rozmowie z obsługą portu ustalamy, że będzie to właśnie ten wodolot. W zasadzie czekamy tam wraz z grupką innych wielojęzycznych turystów. Wszyscy czują się zdezorientowani. Gdybyśmy sami organizowali ten dojazd - zdecydowanie więcej wiedziałabym w sprawie boardingu. Wydaje mi się, że właśnie najwięcej czasu tracimy w porcie. Informacje zawarte na stronie operatora zalecają obecność na stanowisku odpraw na godzinę przed wypłynięciem, zaś boarding kończy się na 30 minut przed planowaną godziną wypłynięcia. W końcu tuż przed 9:00 pojawia się znowu przedstawicielka biura i wprowadza nas na pokład wodolotu. I tu zaczyna się zabawa. Każdy wchodzący przedstawia swój dowód zapłaty (za wycieczkę zapłaciliśmy jeszcze w Dassi), który Pani zabiera. Na wszelki wypadek robimy jego zdjęcie, coby mieć dowód na drogę powrotną. Na pokładzie dopłacamy po 10 EUR od osoby opłaty portowej. Ponadto miała być możliwość dopłaty kolejnej kwoty 23 EUR za osobę za wycieczkę po Albanii z polskojęzycznym przewodnikiem. A tu okazuje się, że polskiego przewodnika nie będzie. Cena 23 EUR zawiera też obiad, jednak my od razu przygotowani byliśmy na samodzielne zwiedzanie i nie planowaliśmy tej dopłaty, ale uwierzcie na słowo - wielu uczestników tej wycieczki zostało informacją o braku polskiego przewodnika totalnie zaskoczonych. 
Kilkanaście minut po godzinie 9:00 wodolot wreszcie wypływa i poza tym, że w zasadzie takim wodolotem Oskar płynie po raz pierwszy w życiu, to nie jest to jakaś specjalna atrakcja. Bryzgająca woda chlapie na szyby i właściwie niewiele widać. 
 Oczywiście brak widoków wynagradza krótki czas podróży,
bo w porcie w albańskiej Sarandzie jesteśmy o 10:00 (czyli o 9:00 czasu obowiązującego w Albanii).
I tu znowu nasz touroperator najpierw kieruje nas w stronę parkingu, a następnie tłumaczy że ci, którzy dokupili wycieczkę idą do autokaru, a pozostali mają zbiórkę o 16:30 wskazując miejsce pod parasolami. Nie przechodzimy przez żadną kontrolę. Panujący chaos stał się powodem tego, że wiele osób które dopłaciły za ekstra wycieczkę, wcale nie wsiadły do autokaru. Brak dyscypliny ze strony organizatora i jakiejkolwiek listy uczestników nie dawały turystom poczucia bezpieczeństwa.... co tak finalnie i nas dotknęło....
No ale, cóż - w końcu dotarliśmy do Albanii i mamy swój upragniony czas wolny do godziny 16:30. Teraz sami będziemy touroperatorami, a czas jaki mamy do wykorzystania to 7,5 godziny. Mało i dużo, a w planach oczywiście mamy Butrint i Ksamil. 
Pierwsze kroki z portu kierujemy w stronę autobusu do Butrintu. Wspinamy się w tym celu powyżej zatoki portowej, a następnie skręcamy w prawo idąc ulicą Rruga Jonianet biegnącą wzdłuż morza. 


Na końcu tej ulicy znajduje się coś na kształt mini-ronda z drzewem na środku. Tutaj szukajcie przystanku busów odjeżdżających do Butrint. 

Dochodzimy tam w ciągu 10 minut i dosłownie o 9:20 odjeżdżamy. Nie zdążyliśmy nawet wymienić waluty. Za busa płacimy po 1 EUR od osoby. Busy odjeżdżają teoretycznie co godzinę, ale jest ich zdecydowanie więcej i warto czekać, bo moim zdaniem busy w Sarandzie zupełnie nie trzymają się tego rozkładu.
Bus jedzie uliczkami Sarandy mijając po drodze pierwszą atrakcję miasta.
 To ruiny Synagogi Onhezmi pochodzącej z V wieku, znajdujące się przy skrzyżowaniu Rruga Abedin Dino i Rruga Vangjel Pandi. Atrakcja w zasadzie na 5 minut zwiedzania, jedynie dla tych którzy zostają na zwiedzanie Sarandy. 
W mieście są korki i odległośc około 20 kilometrów pokonujemy w ponad godzinę. Bus jest zapchany, a spora część pasażerów wysiada na przystanku w Ksamil. My jedziemy dalej i w Butrincie jesteśmy tuż przed 10:30.  
Zakup biletów także możliwy jest w EUR. Ponieważ jesteśmy z kolegą Tomkiem wybieramy najkorzystniejszą opcję biletu familijnego za 10 EUR. Normalna cena biletu wynosi ok. 5 EUR od osoby (700 lek), a tak wstęp wychodzi nas po 2,5 EUR na głowę. Przy kasie są dostępne ulotki w języku polskim, więc nawet nie potrzebujemy przewodnika.
Park Narodowy Butrint od 1992 roku wpisany jest na Listę światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego Unesco. Park jest unikalny, bo przeplata się w nim historia antycznego miasta-portu z urodą otaczającego krajobrazu. Znajdziemy tu ślady cywilizacji helleńskiej, rzymskiej, bizantyjskiej, weneckiej i osmańskiej. A ten cień drzew naprawdę nam się dzisiaj przyda. 
Tuż przy wejściu wita nas Wieża Wenecka zbudowana w XV i XVI wieku.
Wg mitologii starożytne miasto o nazwie Buthrotum założyli uciekinierzy trojańscy, którzy opuścili swój kraj po upadku Troi. Zwiedzanie zaczynamy od Świątyni  z IV wieku p.n.e. poświęconą Asklepiosowi.
 Teren otoczony jest fosą, w której zauważamy taplające się w błocie żółwie.
Sąsiaduje jej teatr antyczny, wybudowany w III w pne. zaadoptowany na styl rzymski i wyposażony w rzymską scenę. 
 Nasz syn wydaje się być zachwycony,
a na zachętę otrzymał rolę przewodnika i przy poszczególnych atrakcjach czytał nam przygotowane przeze mnie wcześniej informacje. 
Tuż przy wyjściu z tego fragmentu kompleksu widzimy łaźnie rzymskie z II wieku.
 Fragmenty posadzki
 Następnie udajemy się do Forum - miejsca zgromadzeń ludu.  
 Obowiązkowa fotka i idziemy dalej. Wszystkie atrakcje są oznaczone, a ścieżka pełna drogowskazów. 
Kolejno odwiedzamy Gimnazjon, chrzcielnicę z VI wieku 
i ruiny Wielkiej Bazyliki.
W końcu dochodzimy do murów i znajdującej się tutaj Bramy Jeziora.
To brzegi kanału Vivara.

Kolejna Brama to Brama Lwa odbudowana w średniowieczu.
W końcu wznosimy się na Akropol.
Ze wzgórza roztaczają się przepiękne widoki na okolicę
w tym także, na znajdującą się na drugim brzegu kanału Vivara twierdzę wenecką.
Po dotarciu na wzgórze 
panowie kierują się jeszcze na wieżę,
z której widoki są jeszcze piękniejsze. Ja zostaję na dziedzińcu.


 Tutaj znajduje się także po zejściu schodami w dół Muzeum miasta antycznego Butrint, które sobie odpuszczamy.
 
A takie kaktusy mijamy podczas spaceru.
Przy wyjściu jesteśmy o godzinie 12:50. Tak więc, jak widzicie poświęciliśmy na Butrint ponad 2 godziny.
 Nie dajcie się czasem namówić na przeprawę promem na drugi brzeg kanału Vivara.
Za tratwę płaci się 3 EUR w jedną stronę, a znajdująca się tam twierdza nie jest jakąś specjalną atrakcją. Droga ta prowadzi do Konispolu – przejścia granicznego z Grecją  i tylko wtedy taka przeprawa ma sens.

Kilkanaście minut czekamy na autobus powrotny, który zawiezie nas do Ksamil. Za 0,5 EUR od osoby o 13:20 wysiadamy w Ksamil w tym miejscu. Chcemy zobaczyć uroki tego letniego kurortu, o którym mówiliśmy niejednokrotnie, że chcielibyśmy tu spędzić wakacje. 
Od razu sprawdzamy godzinę odjazdu autobusu powrotnego. Mamy godzinkę na eksplorację miasteczka. 
  

 

W pobliskim kantorze wymieniamy walutę. Za 25 EUR dostajemy 3075 LEK. Chcemy kupić pamiątkowe magnesy, no i koniecznie coś do picia, a i przecież jeszcze obiad przed nami. 1 litrowa woda to koszt 100 LEK, 150-200 LEK kosztują nas magnesy, lody 50 LEK, piwo 150 LEK. 

 Po drodze na plażę mijamy miejscowy meczet i kierujemy się na plażę Bora Bora.
W drodze na plażę mijamy stragany, restauracje i wiele willi wakacyjnych. Niestety nie rzuca nam się w oczy żaden pensjonat z basenem, bo podobno o takie tutaj trudno.
Po kilku minutach spaceru dochodzimy do plaży Bora bora.  
Jej nazwa pochodzi od znajdujących się w jej pobliżu trzech wysp,
 na które można dostać się jedynie przy pomocy wodnego taxi - rowerków wodnych odjeżdżających z kilku takich pomostów. 
Kolor piasku i morza jest rzeczywiście urzekający  
 i można by się pewnie w tym miejscu zakochać, gdyby nie te tłumy na plaży.
Plaże są wąskie i płatne, a pomimo iż nakazuje się pozostawienie 30 procent plaży jako bezpłatnej nikt tego nie przestrzega. 
Wracamy do przystanku autobusowego i o 14:40 odjeżdżamy do Sarandy. Upał naprawdę daje nam się we znaki.
 
W trakcie autobusowej podróży do Sarandy zauważamy przydrożny bunkier.
Sarandę traktujemy już raczej gastronomicznie. Na nadmorskiej ulicy Mitat Nohna w Fast food Clasic fundujemy sobie albańskie kebaby po 200 LEK (7 zł), a Oskar w pobliskiej pizzerii zamawia dużą smaczną pizzę za 400 LEK (14 zł). Chcemy tutaj zjeść obiad i kupić ewentualne pamiątki. Nie zdążymy już zobaczyć zamku Lekursi górującego nad miastem. I tak dojazd do niego możliwy jest raczej autem, bo pod górę to dość długa i mozolna droga. Zamek obecnie jest wydzierżawiony prywatnemu właścicielowi, który w zamian za renowację prowadzi tutaj restaurację.
Plaże w Sarandzie są już raczej kamieniste i w większości płatne, a mit spędzenia cudownych wakacji w Albanii został u mnie obalony - betonowa Saranda  zupełnie odpada, a tłumne i głośne Ksamil tymbardziej. No i co z tego, że jest tanio....
Zbliża się godzina naszej zbiórki. Kiedy 16:15 zerkam z góry na okolice terminalu portowego powoli zbierają się turyści, lecz kiedy 16:25 idziemy pod wskazane parasole - nie ma tam już nikogo. Ja, Radek i Oskar biegniemy czym prędzej do promu, bo zauważamy plecy jednego z uczestników.
Ale gdzie jest Tomek? 
Zaginął gdzieś w wirze pamiątkowych zakupów. 
Ja i Oskar wsiadamy więc na prom, a Radek dostrzegłszy w dali Tomka zaczyna machać i mocno nawoływać Tomka. Nie powiem Wam jakie było nasze zdziwienie, a przecież my na miejscu zbiórki byliśmy jeszcze przed czasem. Tymczasem nikt nie sprawdził listy obecności, nikt nie policzył pasażerów, nikt też nas nie wylegitymował i naprawdę gdyby nie fakt, że pilnowaliśmy się sami to ten prom odpłynąłby, choćby bez naszego kolegi na pokładzie. Takie rzeczy to tylko Grecy potrafią....
Mimo tej teraz już zabawnej albańsko-greckiej przygody wycieczka pozostanie nam na długo w pamięci. Całkowity koszt tej jednodniowej wycieczki na naszą 3 osobową rodzinę zamknął się w kwocie 130 EUR.
Prom odpływa o 17:00, a rejs powrotny zapewnia nam boskie widoki. 
  
Żegnamy się z Albanią,
 a ja czuję się niczym na Titanicu.

Po drodze dostrzegamy nawet skaczące delfiny. 
Do Korfu dopłynęliśmy o 18:35. 
Po wyjściu z promu przesiadamy się we wskazany autokar. Sam port w Korfu w okolicach godziny 19:00 kipi od samochodów, ale i turystów takich, jak my. Takich, którzy jeden dzień z pobytu na wyspie postanowili poświęcić na rejs. My akurat wybraliśmy Albanię, podczas kiedy pozostali nasi znajomi wybrali rejs na wyspę Paxos i Antipaxos. Kiedy nasz autokar odjeżdża spod portu dostrzegamy tam resztę naszej drużyny - równie szczęśliwą jak my. 
Niech ten post będzie wspaniałym zwieńczeniem naszych wakacji AD 2018, które tak oto zostały w całości zrelacjonowane. 
Do zobaczenia, bo z Grecją rozstajemy się tylko na chwilę :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly