środa, 18 września 2024

Kulinarne "co nieco" w drodze do EBC, czyli "gdzie jest mój schabowy?!"

 Autor: Ilona Hübner


Wyprawa trekkingowa do Everest Base Camp to nie tylko piękne widoki oszałamiających strzelistych gór i głębokich poprzecinanych rzekami dolin. To również ciekawe doznania kulinarne, w które obfituje ta część naszego globu. Zanim zacznę rozwodzić się nad smakami nepalskiej gastronomii uprzedzę, że żaden ze mnie krytyk kulinarny czy znawca. Ot zwykła kobita, która gotowanie polskich potraw opanowała w stopniu zadowalającym. Na tyle, że rodzina się wyżywi nie skandując przy tym głośnego „bleee!” 😉 Nie jestem też raczej wybredną degustatorką. Bardzo lubię oczywiście polskie smaki ale też orientem nie gardzę i chętnie wcinam suszaki i inne cuda. Natomiast czytając relacje z podróży innych osób przygotowywałam się psychicznie na to, że wybór dań w Nepalu może być niestety ograniczony a dodatkowo powtarzalność jedzenia tego samego i specyficzny sposób doprawiania potraw może stać się uciążliwy na dłuższą metę. Ale skoro powiedziałam „A” decydując się na taki a nie inny trekking to trzeba powiedzieć „B” i z lokalną kuchnią się po prostu zaprzyjaźnić.
W kuchni nepalskiej pojawiają się zarówno wpływy indyjskie jak i tybetańskie. Jest dość prosta a opiera się przede wszystkim na świeżych składnikach, które są zazwyczaj gotowane/smażone lub pieczone. Przeważają potrawy wegetariańskie, choć jada się także mięso (głównie drób i baraninę). Co ciekawe, w Nepalu nie jada się w ogóle wołowiny (z powodów religijnych i kulturowych), za to w niektórych lokalach serwuje się dania z mięsa jaka. W miastach kuchnia jest co prawda wyposażona w m.in. w lodówkę, kuchenkę gazową czy elektryczną, ale na wsiach w wielu domach wciąż gotuje się na palenisku! Wszędzie natomiast jest schludnie i czysto.

(Fot. Typowa kuchnia nepalska)

O ile w Katmandu mamy do dyspozycji pełną gamę różnych restauracji o tyle wyżej, w górach restauracje zastępują lokalne lodge (tea houses) - czyli małe hostele, które oprócz skromnego noclegu oferują wyżywienie. W niższych partiach gór lodge te prowadzone są całorocznie, natomiast w wyższych rejonach ze względu na panujące tam surowe warunki klimatyczne – tylko w sezonie turystycznym. Podczas trekkingu w lodgach jedliśmy śniadania oraz obiadokolacje, a w międzyczasie w trakcie wędrówki podjadaliśmy drobne przekąski zabrane z Polski. Były to m.in. różne batoniki, różne cukierki, kabanosy i orzechy, suszone owoce (polecam zwłaszcza imbir, który świetnie sprawdzi się przy mdłościach w chorobie wysokościowej) i żelki. Na całej długości trasy EBC można bez problemu zaopatrzyć się w wodę i inne napoje, chipsy, batoniki, owoce, a czasem nawet jabłuszka (!). Wielkość dostępnego asortymentu maleje oczywiście w miarę wzrostu wysokości. Natomiast ich ceny rosną proporcjonalnie do pokonywanej wysokości😊 Przykładowo cena popularnego Snickersa zakupionego blisko EBC, to już ok. 20 zł/szt. Dlatego warto o tym pamiętać i zabrać swoje ulubione przekąski z Polski.
(Fot. Przykładowe przekąski do zabrania na trekking)

Woda

Wodę każdy pić musi, wiadomo 😉 a na treku EBC pić jej należy więcej niż normalnie - nawet 4 litry dziennie. Będąc na dużych wysokościach bardzo łatwo się odwodnić, a wtedy już tylko jeden krok do choroby wysokościowej. Tutaj niestety spożywanie surowej cieczy prosto z kranu zdecydowanie nie jest polecane. Dlatego aby dobrze się nawadniać, a przy okazji nie mieć zbyt częstych i intensywnych relacji z "panem kibelkiem" mamy w zasadzie 3 wyjścia:
  • kupować wodę butelkowaną – dostępne są butelki o pojemności 1 litr w cenie wahającej się od 20 Rs (w Kathmandu) aż do 250 Rs (w wyższych partiach gór). Rozwiązanie wygodne, ale niestety mało ekologiczne. A pamiętajmy, że wszystkie pozostawione przez nas śmieci muszą być kiedyś z powrotem zwiezione na dół; 
  • filtrowanie wody dzięki zastosowaniu systemu LifeStraw – ja korzystałam z modelu LifeStraw Peak Solo, ale niestety okazało się, że plastikowe butelki w Nepalu mają minimalnie większy gwint, dlatego nakręcanie go na butelkę bywało problematyczne,
  • kupowanie wrzątku (tak, tak – nie ma nic za darmo 😊), a następnie przelewanie go do swojego camelbaka. Fajnym pomysłem jest kupno wrzątku późnym wieczorem i zabranie go ze sobą w butelce do śpiwora. Dzięki temu w chłodne noce zyskamy ciepły termoforek, a rano idealnie letnią wodę do picia czy choćby umycia zębów.

Herbata

Gorąca i aromatyczna. Wspaniale rozgrzewa i smakuje. Podczas trekkingu herbatę można zamówić w każdej lodgy w różnych wariantach pojemności: kubku lub w małym/średnim/dużym termosie. Termosy 1 litrowe zdecydowanie najbardziej się opłacają. Często taki większy termos herbaty kupowaliśmy na kilka osób. Warto spróbować charakterystycznych dla tych rejonów herbaty:
  • Masala Chai - to herbata z mlekiem oraz z korzennymi przyprawami (kardamon, imbir, cynamon itp). Jest delikatna i aksamitna w smaku. Osobiście bardzo mi smakowała o czym świadczyć może fakt, że przywiozłam sobie z podróży gotowy set przyprawowy aby cieszyć się smakiem herbaty również w domu,
  • Ginger Honey Lemon Tea – zdecydowany faworyt. Wspaniale sprawdzała się na szlaku, popijana z termosu świetnie gasiła pragnienie i rozgrzewała. Dodatkowo imbir, podobnie jak czosnek, jest naturalnym lekiem na chorobę wysokościową.
Oprócz wyżej wspomnianych można było kupić wersję herbaty ze świeżą miętą czy zwykłą czarną (choć stopień intensywności parzenia wskazywał bardziej na lekko brązową 😉)
Kolejnym smacznym napojem, ale dostępnym raczej jedynie w Kathmandu (nie podczas samego trekkingu w górach) jest Lassi – czyli napój ze zsiadłego mleka zmiksowanego z owocami – głównie mango (Mango Lassi), ale też banan czy ananas.
Dania na ciepło
Jeśli chodzi o menu śniadaniowe i obiadowe to wbrew pozorom wybór okazał się całkiem spory, choć nie wszystkie potrawy, w równym stopniu przypadły nam do gustu. Przez pierwsze kilka dni odbywały się swoiste testy, a więc wspólne wymienianie się poglądami i uwagami na temat zamówionych potraw. Dzięki temu po tygodniu każdy z nas miał  już wyrobione zdanie i gust na temat konkretnych dań. Smak i jakość poszczególnych potraw różniły się też w zależności od wioski. Większość pozycji miało swoje nie-wegetariańskie odpowiedniki, dzięki czemu osoby wyjątkowo mięsożerne, które nie potrafiły odmówić sobie jedzenia mięsa – nie czuły się pokrzywdzone. Trzeba jednak nadmienić, że w trakcie trekkingu EBC mięsa powinno się raczej unikać. A to ze względu na fakt, że nasz organizm źle znosi jego trawienie na wysokości ponad 3000 m npm. i wtedy mięsny posiłek może wywołać niestrawność.
Dodatkowo większość produktów spożywczych transportowanych jest na grzbietach jaków, czy plecach tragarzy i ich świeżość nie zawsze może okazać się zadowalająca.
Dlatego podczas tych dwóch tygodni trekkingu lepiej unikać potraw mięsnych, a dużego uroczystego steka zjeść po powrocie do Kathmandu.

Menu podzielone jest, co prawda zazwyczaj na dania śniadaniowe i obiadowe, ale mieliśmy całkowitą dowolność w zamawianiu ich o każdej porze dnia. Dużą popularnością cieszyły się:
- tosty z różnymi dodatkami (m.in. dżem, miód, masło, ser żółty), 
- tosty francuskie,
- pancake z dodatkami, m.in. z jabłkiem, rodzynkami, czy kawałkami kokosa. 
- hash brown potato - rodzaj niby placka ziemniaczanego, ale grubszy i bardziej puszysty, podawany często z żółtym serem i sadzonym jajkiem na wierzchu. Bardzo sycące i smaczne.

- chlebek tybetański - rodzaj pieczywa pieczonego na głębokim oleju. Chrupiący i kaloryczny a przy tym (o dziwo) wcale nie ociekający tłuszczem. W środku mięciutki, przypominający polskie racuchy. Podawany zazwyczaj z miodem lub dżemem. Bardzo dobry.
- pierożki MoMo – rewelacja. I zdecydowany faworyt, który przypadł chyba wszystkim do gustu. MoMo to specjał kuchni tybetańskiej, robiony zarówno w wersji mięsnej, jak i wege. Dodatkowo można wybrać MoMo gotowane na parze lub smażone na głębokim oleju. Podawane są z dipem (różne w zależności od miejsca, ale przeważnie pikantnym). Delikatne i sycące. Mniam.
- Pakoda (Pakora) - warzywa w cieście pieczone na głębokim oleju, zazwyczaj mocno przyprawione, ostrzejsze. Bardzo smaczne i chrupiące, podawane z sosami. 
- Ziemniaki czyli potatosy 😉– przyrządzane na różny sposób, zazwyczaj w formie a'la zapiekanki z warzywami i żółtym serem. Czasem dodatkiem były również pikle.

Chowmein – tybetański smażony makaron z dodatkami - i jak w przypadku większości dań - występujący w wersji mięsnej lub jarskiej.
Dal Bhat – nepalski klasyk. To tradycyjne danie składające się z zupy z soczewicy (dal) i ryżu (bhat), podawane z warzywnym curry czyli mieszanką gotowanych sezonowych warzyw, zazwyczaj pikantnie przyprawionych. Najczęściej spotykane w składzie to ziemniaki, pomidory, kalafior i warzywa strączkowe. Do tego często dostaniemy gotowany na parze jarmuż, warzywa z marynaty – pikle (achad), sos chutney, czasem chrupiący placek roti lub papad czy naan – chlebek wypiekany w piecu tandori. 
Danie może być serwowane w thaali - tacy podzielonej na kilka mniejszych wnęk, w których znajdują się poszczególne elementy posiłku, lub też na metalowej tacy, na której w oddzielnych miseczkach stawia się ryż, sos z soczewicy i pozostałe składniki. Praktyką jest dokładne wymieszanie wszystkich składników na talerzu.
Tradycyjnie potrawę tę spożywa się rękami i część Nepalczyków robi tak do dziś twierdząc, że w ten sposób lepiej czują smak potraw. W Nepalu uważa się ponadto, że metalowe łyżki psują smak żywności i powodują, że człowiek traci na wadze (jakoś niestety nie zauważyłam 😉). Porcje są duże więc spokojnie można się najeść do syta, a w razie potrzeby dostaniemy w cenie dania dokładkę.

Zupy
W ofercie mamy zazwyczaj kilka rodzajów zup, m.in.:
- tomato soup (ale zawiodą się Ci co liczą na naszą tradycyjną pomidorówkę), raczej wodnista i niezbyt wyrazista w smaku,
- różne wersje zupy warzywnej,

w tym bardzo smaczna rara soup, będąca niejako wariacją na temat rosołu z orientalną nutą,
Sherpa stew – osobiście bardzo mi smakowała. Zupa warzywna z dużą ilością zarówno ziemniaków, jak i makaronu i klusków (mączna bomba), przez co gęsta i kremowa w konsystencji. Bardzo sycąca, choć niektórym może się wydawać trochę zbyt mdła i kleista.
(Fot. Nepalskie bagienko, czyli zupa czosnkowa)
- zupa czosnkowa – czyli klasyk nad klasykami i crème de la crème. Zacząć chyba należy od tego, że czosnek jest naturalnym lekiem na chorobę wysokościową – dlatego podczas trekkingu warto włączyć go do menu. Koniec kropka. Dlatego nawet najbardziej zatwardziali przeciwnicy czosnku starali się jednak po niego sięgać. Sama zupa jest w zasadzie smaczna, choć niestety nie wszędzie smakowała równie dobrze - i co ciekawe im wyżej, tym była smaczniejsza. W konsystencji trochę wodnista, a z wyglądu mało zachęcająca. Ale czego się nie robi dla zdrowia...

Oprócz tego w menu znaleźć można było:
- jajka na milion sposobów, w tym omlety z dodatkami lub bez, jajka sadzone, gotowane na twardo, jajecznica itd. Zresztą jajka, soczewica i ziemniaki to chyba podstawowy składnik większości dań. Wynika to prawdopodobnie z ich dostępności, kaloryczności i sytości. 
- owsianki z dodatkami (ale nie wszędzie smakowały dobrze). Zdecydowanie nie są to typowe znane nam poranne owsianki,
- klasyki typu spaghetti z sosem pomidorowym czy pizza (raczej bez szału niestety, choć po 2 tygodniach jedzenia „indyjskiego” oczekiwania nieco spadają :)

(fot. Przykładowe menu)

Alkohol
W Nepalu popularny jest Tongba - napój alkoholowy przyrządzany ze sfermentowanego ziarna prosa oraz Raksi - wódka z ryżu lub pszenicy. W smaku przypomina podobno bimber, jednak ma tylko około 20%. W wielu domach robione jest na własny użytek. Niestety (a może i na szczęście) nie mieliśmy okazji próbować żadnej z powyższych używek. Spożywanie alkoholu w trakcie trekkingu bowiem nie jest wskazane. Utrudnia on proces aklimatyzacji i wydłuża czas regeneracji organizmu, a nie muszę dodawać, że to dwie kluczowe sprawy na tym treku.
Jedyne na co niektórzy sobie pozwalali, choć raczej tylko podczas pobytu w Kathmandu to lokalne piwo do obiadu, lekkie i bardzo smaczne. Co ciekawe, nie znalazłam w menu żadnej restauracji, tak popularnego u nas piwa 0%. Dodatkowo zaskoczyła mnie duża pojemność niektórych butelek – 0,7 litra. 
Słodycze
Będąc w Nepalu warto skosztować miejscowych słodkości, w tym np.: 
- Jeri - to jedne z najpopularniejszych tutejszych słodyczy. Są to smażone na głębokim tłuszczu żółtopomarańczowe precle, zanurzane w syropie cukrowym, czy miodzie. Jeri najlepiej smakują świeże, bo są chrupiące, a nadzienie soczyste i aromatyczne. Ale uprzedzam – są naprawdę bardzo słodkie. Do kupienia prawie w każdej ulicznej cukierni.
- Nepalskie faworki - tak je nazwałam, bo trochę przypominają polski „chrust”. Smażone w głębokim oleju mają
różne kształty. Chrupiące i smaczne. Sprzedawane w dużych paczkach bezpośrednio ze znajdujących się przy ulicy manufaktur.
- Barfi - zwykle mają kształt rombu, są wykonane z cukru, aromatyzowane i przyozdobione różnymi suszonymi owocami. Kaju Barfi wytwarza się z mielonych orzechów nerkowca, podczas gdy inne wytwarza się z migdałów, kokosa itp. i dodaje się różne aromaty. Próbowałam różnych wersji ale mi osobiście nie przypadły do gustu. Słodkie ale zbyt mdłe i mało wyraziste w smaku.
Kathmandu pełne jest również różnych kawiarni, gdzie można napić się smacznej kawy i zjeść dobry deser.

Uroczysta kolacja w EBC – spotkanie z herosami

Wspomniana przeze mnie wcześniej zasada niejedzenia mięsa podczas trekkingu została złamana podczas uroczystej kolacji w bazie pod Everestem. Mieliśmy bowiem wspaniałą okazję porozmawiać i zjeść wspólny posiłek z dwójką polskich himalaistów - Agnieszką Maszewską i Karolem Adamskim, którzy przebywali wówczas w bazie, aklimatyzując się i przygotowując do próby zdobycia najwyższej góry świata. Za wyżywienie himalaistów w bazie odpowiadają zatrudnieni przez poszczególne agencje nepalscy kucharze. Produkty spożywcze, w tym m.in. mięso i warzywa dostarczane są transportem lotniczym, co gwarantuje ich świeżość i „spokój żołądków”. Dlatego korzystając z tej sposobności skosztowaliśmy menu herosów – jak nazywaliśmy ludzi, którzy mierzyli się z pokonaniem morderczej trasy na szczyt Everestu.
A co jedliśmy? Makaron z warzywami, mięso kurczaka w pysznej buraczkowej marynacie, była też pizza! Wszystko fajnie doprawione i smaczne. Nie zabrakło też oczywiście herbaty.Po 2 tygodniach włóczęgi po himalajskich szlakach byliśmy bardzo stęsknieni za europejskim stylem kulinarnym.
Dlatego po powrocie do Kathmandu większość z nas zrezygnowała z typowo nepalskich dań na rzecz hamburgerów, pizzy i włoskich makaronów. 
W przeciwieństwie do tego typu potraw serwowanych w lodgach – tu w mieście były one zaskakująco dobre. A może po prostu tęsknota sprawiła, że nasze kubki smakowe zbytnio nie wybrzydzały. 

Wisienka na torcie, czyli restauracja koreańska w Kathmandu
Totalnym odkryciem okazała się kuchnia koreańska, gdzie przy wspólnym stole mogliśmy skosztować grillowanego na bieżąco mięsa z kilkoma sosami do wyboru, do tego podano aromatyczny ryż, makaron, sałaty i oczywiście kimchi. Było to wspaniałe doświadczenie, które dodatkowo integrowało nas i odprężyło po tych niemalże 3 tygodniach trudu i wyrzeczeń.

Na zakończenie, kilka słów o tym, jakie smaki warto przywieźć z Nepalu. To co mogę zaproponować to herbaty, miód himalajski (który warto przed zakupem spróbować, bo nie każda odmiana może Wam smakować), przyprawy typu curry, czy masala. 

Nepal okazał się krajem niezwykle egzotycznym, i to nie tylko pod kątem klimatu, czy krajobrazów, ale również pod kątem smaków, zapachów i kolorów serwowanych dań. Warto było tego wszystkiego spróbować, bo w połączeniu z widokami, gościnnością i serdecznym nepalskim "Namaste" stanowiło dla nas niesamowitą wartość emocjonalną. Jak widać wybór dań był całkiem spory. Niestety specyfika przyprawiania większości dań curry i temu podobnymi mieszankami sprawiała, że duża część z nas dosyć szybko znudziła się nepalskimi smakami. Szybko pojawiły się jakże typowe dla naszych krajanów westchnienia za tradycyjnym polskim rosołkiem, kotletem mielonym i młodymi ziemniaczkami z koperkiem. Niech pierwszy rzuci kamieniem, ten który po nocach nie śnił o pachnącym schabowym... ehh...
Mimo wszystko pamiętać trzeba, że na tak wymagającym trekkingu (duża ilość przewyższeń do pokonania oraz niższa zawartość tlenu w powietrzu) dbałość o spożywanie kalorycznych posiłków jest kluczowa, aby zachować zdrowie i siły do wędrówki. 
Dlatego wybrzydzanie trzeba sobie zostawić na inny czas i miejsce...

A dziś pewnie niejednemu z Was ślinka cieknie na te nepalskie przysmaki, uśmiechające się do nas już tylko ze zdjęć....

Ps. Post ten napisała uczestniczka trekkingu - moja współlokatorka Ilona, której wspomnień możecie także posłuchać w jednym z podcastów BlackHatUltra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly