wtorek, 25 stycznia 2011

Monte Bondone 2009

Dziś postanowiłam opisać nasz wypad na narty do Włoch pod koniec stycznia 2009 roku.
To dopiero była przygoda!!! Wyjazd zorganizował i logistycznie opanował nasz kolega Marcin, który tak naprawdę poznał ten ośrodek narciarski w 2008 roku. Tak, tak ... czasem ktoś przejmuje stery :) :) :)
Marcinie, oczywiście gratuluję!!! Było świetnie!
Termin - naturalnie ferie, stąd tradycyjnie wyjazd za granicę , a nie w nasze polskie góry - gdzie większość czasu spędzilibyśmy pewnie w kolejkach do wyciągu.
Grupa - znowu na maxa: 14 osób zapakowanych w 2 Fordy Galaxy, w tym: nasza 4 osobowa rodzinka (Oskarek miał wtedy 2,5 roku), 4 osobowa rodzinka Marcina, a reszta to sami tatusiowie - Artur ze swoją dwójką, Kamil z córą i Jędrek.
Kierunek - Włochy, Trento, Vaneze, Hotel Augustus.
Zacznijmy od Hotelu:
Zamieszkaliśmy w Hotelu Augustus w Vaneze w pobliżu ośrodka narciarskiego Monte Bondone.
Tradycyjnie link do strony Hotelu.
http://www.augustushotel.net/en/index.php
Niestety strona jest najbogatsza w języku włoskim. Hotel mały, czysty - miła obsługa, niestety wtedy posługująca się jedynie językiem włoskim i .... na szczęście migowym.
Pokoje z łazienkami, małymi balkonami i łóżkami piętrowymi, a właściwie "pryczami". Może pierwsze wrażenie pokoi niezbyt zadawalające - ale z czasem, po zagospodarowaniu nie było tak źle. Łazienka w pokoju czysta, ręczniki zmieniane codziennie - drobne kosmetyki i suszarka na wyposażeniu. Właściwie w pokojach nie spędzaliśmy zbyt wiele czasu. Na pierwszym piętrze w hotelu znajduje się coś na wzór słowackiej "społecznej mjestnosti" a naszej świetlicy.



Tutaj telewizor, kanapy, gry planszowe, kawiarnia. Naprzeciwko stołówka, w której dwa razy dziennie spotykamy się na posiłkach. Śniadanie europejskie - bułeczki, mleko, kawa, mini dżemy, miód, kilka plasterków wędliny czy sera. Śniadanie może bez szaleństw, ale za to obiadokolacja super. Nam przynajmniej bardzo odpowiadało - cztery dania: przystawka, zupa, drugie danie i deser. Pyszna włoska kuchnia - początkowo wydawać by się mogło, że porcje głodowe - ale  przy takiej ilości posiłków w zupełności wystarczające. Czasem niestety brakowało już miejsca na deser ):
W parterze budynku narciarnia (może trochę niedogrzana) i sala "taneczna" z bilardem, sprzętem grającym.
Kilka słów o ośrodku narciarskim: Monte Bondone.
http://www.skionline.pl/stacje/?co=stacje&id_miejscowosci=735

Tutaj także znajduje się zakładka z aktualnymi kamerkami. Ośrodek o tyle fajny, że w jego centrum - na wysokości na której znajdują się wypożyczalnie i szkółka jazdy dla dzieci, plac zabaw dla dzieci i knajpki - mogą mile spędzić czas np. osoby niejeżdżące na nartach ...
(a np. opiekujące się małym dzieckiem swojej koleżanki, prawda Izuniu - DZIĘĘĘĘĘĘĘKI WIELKIE).
 To miejsce, w którym łączy się kilka tras lub dopiero rozpoczyna, także jest bardzo miło. Przez okno w knajpce widać zjeżdżających towarzyszy podróży, czy np. wjeżdżających na krzesełku. Ma to też duże znaczenie dla celów wychowawczych - kiedy nasza 10-12 letnia dziatwa godzinami zjeżdżała bez żadnej opieki dorosłych - zawsze był taki "punkt kontrolny".

Wielkie ukłony dla tego ośrodka za moją Adusię. Nasza córuś pierwsze szusy na nartach zrobiła w 2004 roku (miała wtedy 5 lat) w Zubercu - gdzie wybieramy się na tegoroczne ferie. Od tej pory jeździmy na narty praktycznie co roku, ale Adusia nie czuła się zbyt pewnie na nartach, a tym bardziej na wyciągach. Cały czas myślę na szczęście, jeździ dość spokojnie i zachowawczo. Zawsze kiedy wsiadała na wyciąg chciała żebym towarzyszyła jej na następnym orczyku. Nawet na krzesełku, czy wagoniku nie chciała jeździć z równieśnikami. To samo dotyczyło zjazdów: Mamo poczekaj! Mamo wolniej!!!! Zawsze Mamo, Mamo - bo Tata przecież na desce. Jeśli Ada się przewróciła ja natychmiast byłam koło niej - jeśli Adzie wypięły się narty, to ja musiałam je wpinać i jeśli wreszcie Ada w połowie trasy zrezygnowała ze zjazdu i postanowiła zejść z nartami pod pachą ja musiałam zrobić to samo, albo powoli się zsuwać. To była MASAKRA! Pamiętam taką sytuację na Chopoku - od tamtej pory wolałam jeździć z nią po niebieskich "lajtowych" trasach. Dopiero na Monte Bondone moja córuś tak naprawdę łyknęła bakcyla. I tutaj było już tylko: "Mamo, ja już chcę iść! Mamo, czy mogę jechać z Dominiką? (to Ady koleżanka).
Dzieciarnia na szczycie
Naprawdę mieliśmy ją z głowy! Sama zresztą bardzo miło wspomina ten wyjazd.
Tutaj także podjęłam pierwsze próby nauki na nartach Oskara. Był jeszcze troszkę za mały i z wyposażenia narciarza najchętniej zakładał "task" i "boble". Nartki miał na nogach króciutko.

W tym roku znowu spróbujemy, może się nauczy (już ma obiecaną nagrodę i tylko powtarza: "Ale wies mamo ze moze mi sie nie udać")
Na brak śniegu nie można było narzekać. Tylko z placu zabaw niewiele zostało.
Kiedy na dole w Trento padał deszcz, w Vaneze nie nadążali odśnieżać. Samochody, które niespełna tydzień stały na parkingu po dach były w zaspach. Cuudnie!!
Mieliśmy też jeden wypad do Trento - wliczona w cenę wyjazdu wycieczka busem do miejscowej wytwórni win musujących Ferrari (sponsor trydenckiej męskiej drużyny siatkówki)


oczywiście połączona z degustacją. Oj jak trudno było później zapanować nad męską częścią naszej drużyny.
Czas wolny w Trento niestety w deszczu - humory też nie do zwiedzania, czasu też trochę mało. Mimo to Radek znalazł kilka ciekawych miejsc na starym mieście (jakże podobnych do Gdańska)
 Jeśli chodzi o koszty takiego wypoczynku, myślę że w normie. Z tego co pamiętam to na naszą czteroosobową rodzinę wydaliśmy około 5 tys. złotych. Oczywiście największy minus to podróż samochodem. Wyjazd z Warszawy około 15.00, a na miejscu byliśmy około 11.00. W sumie kilka postojów, ale też ilość kierowców w aucie o tym decydowała - w naszym aucie było 3, a nawet 4 kierowców (a ja?!!), w drugim aucie dwóch, więc siły się rozłożyły. Mimo wszystko trochę męcząca, ale my lubimy takie przygody...

1 komentarz:

  1. No tak jak wyjazd to tylko z Myszą nie dość, że wszystko zorganizowane na ostatni guzik to jeszcze jak widać udokumentowane. I nie ma przeproś, że mnie nie było nie pamiętam itp.
    pozdrawiam
    Robert

    OdpowiedzUsuń

Printfriendly