wtorek, 28 września 2010

Wrześniowe Bieszczady...

Zaraz, zaraz... jakie wrześniowe? Przecież miało być kilka propozycji jeszcze wakacyjnych. Na zasadzie że było minęło, że fajnie, niech może inni spróbują...
Jasne jasne, jak będzie jesień i dni będą krótsze to wieczorkiem, wieczorkiem coś napiszę. Jeszcze nieraz powspominam letnie harce w Bieszczadach, o których pisałam w poprzednich postach....

A tymczasem, no cóż wrzesień już prawie ku schyłkowi. Złota polska jesień ... i co zaspokoić się tylko pisaniem bloga i wspominkami.... Przecież jeszcze jest świetny czas na jakiś kolejny wyjazd. Oczywiście już planują się ferie zimowe, a i lato next year (OOOO RETY!!!!) Zlądujmy na ziemię!!!!

Piątek 24 września - bierzemy urlop w pracy i wyjdzie lekko wydłużony weekend.
"Kochana Babciu Basiu, a zostaniesz z dziećmi na weekend?"
"No dobra, dobra - jeźdzcie sobie".
Szybka rezerwacja w Ustrzykach - strasznie tu trudno o kwatery???
Okazuje się, że niewiele tu domów (tylko 100 osób zamieszkuje Ustrzyki Górne), a ponoć tylko 3 budynki są w rękach prywatnych właścicieli, pozostałe zaś stanowią własność  Dyrekcji Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Właśnie w jednym z takich domów (na osiedlu pracowników) kotwiczymy się o 9 rano w piątek. Tradycyjnie: namiary kwaterki "Pod Szerokim Wierchem"
http://kowalczyk.spanie.pl/

32 zł. za dobę od osoby - niestety bez wyżywienia. Dostęp do kuchni, kominek, grill, etc. Miła gospodyni..
Po podróży trwającej od godziny 1.00 do 9.00 oczywiście nie idziemy spać, tylko dalej jazda w góry.
Przecież tylko trzy dni przed nami, a nie często trafia nam się okazja do wspólnego połażenia po górach. Zazwyczaj Radek wyrusza sam w dłuższą trasę, a ja obarczona riebiatą snuję się po niby szlaku, w niby górach (czytaj: dzieci dochodzą do pierwszej lepszej wiaty i już mówią NIEEEE!). Oczywiście zdarzają się drobne wyjątki, takie jak jedna dłuższa wycieczka z dziećmi po górach, ale to tylko raz na każdy wyjazd...

Piątek, około godziny 10.00 samochodem docieramy do Wołosatego. Stąd Radek zaplanował krótką "lajtową" wycieczkę, bo przecież jesteśmy po nieprzespanej nocy. Idziemy na Tarnicę, ale nie tak zwyczajnie - niebieskim szlakiem, którym idzie się zgodnie z mapą 2 godziny. Ruszamy szlakiem czerwonym z Wołosatego, na Przełęcz Bukowską. Do tego momentu bardzo lekka trasa - momentami nawet asfaltowa !?
Po około 2 godzinach docieramy do Przełęczy Bukowskiej (1110 mnpm)

Następne etapy to Rozsypaniec 1280 mnpm,
z którego pójdziemy na Halicz (1333 mnpm)
Przełęcz Goprowska 1160 mnpm, to kolejny etap. Tutaj ponoć w sezonie letnim (VII - VIII) stacjonuje oddział GOPRu. Podobno mają nawet szałas... nie wiem, nie potwierdzam, we IX ich nie było.
Najgorszy odcinek przed nami z Przełęczy Goprowskiej do Przełęczy Siodło, skąd już tylko 15 minut na Tarnicę... A już miałam odpuścić. W kość dały mi się niezbyt wygodne buty.. A to przecież podstawa!
Chwila lewitacji :) i idę...
Strasznie fajnie, że się nie poddałam. Pogoda cudna, widoki ... ach, już znowu chcę tam wrócić... Co tam buty? Tak to jest w górach. Każdy ledwo dyszy... a idzie dalej.
Do Wołosatego docieramy około 17.00.
Nasza gospodyni, kiedy dowiedziała się gdzie byliśmy na tym lajtowym spacerku, stwierdziła, że to przecież ze 20 kilometrów. Dobrze, że nie powiedziała mi tego wcześniej...
Wróciliśmy padnięci jak betki. Szybko spać, bo jutro następna Połonina...

1 komentarz:

  1. Beti, to lepsze niż książka. Bardzo mi się podoba Twoje pisanie...

    OdpowiedzUsuń

Printfriendly