Jeździmy na narciochach już trzy dni. Wtorek przyniósł nam niespodziankę. Wieczorkiem zafundowano nam brak prądu. Kiedy przyszła pora na obiadokolację przyszło nam jeść przy świecach. Wreszcie można było powiedzieć ... że romantycznie.
Może fotografie nie oddają rzeczywistości, ale wystarczy spojrzeć - Robert trzyma w ręku latarkę... bo przecież dziecko, jak nie widzi co je - to nie lubi tego jeść.
Niesamowite, jaki to problem - wszyscy przyzwyczajeni do laptopów, noteboków, tabletów, telefonów komórkowych.
Na szczęście, kiedy już baterie w sprzęcie zaczynały siadać, w Ostrużnej zapaliły się światła.
I tak przyszła środa.
Tak, tak... środa przywitała nas już nie tylko plusową temperaturą, ale i deszczem.
Pewnie nie byliśmy nadto zdeterminowani, bo znaleźli się w naszej grupie i tacy, którzy tego dnia szusowali po prawie pustych stokach. Potem to nawet szusowali bez deszczu. Gdyby mocno chcieć tego dnia jeździć, to między 12:00 a 16:00 nie padało wcale i całkiem przyjemnie się zjeżdżało. No może gdyby nie to zachmurzenie...
Może fotografie nie oddają rzeczywistości, ale wystarczy spojrzeć - Robert trzyma w ręku latarkę... bo przecież dziecko, jak nie widzi co je - to nie lubi tego jeść.
Niesamowite, jaki to problem - wszyscy przyzwyczajeni do laptopów, noteboków, tabletów, telefonów komórkowych.
Na szczęście, kiedy już baterie w sprzęcie zaczynały siadać, w Ostrużnej zapaliły się światła.
I tak przyszła środa.
Tak, tak... środa przywitała nas już nie tylko plusową temperaturą, ale i deszczem.
Pewnie nie byliśmy nadto zdeterminowani, bo znaleźli się w naszej grupie i tacy, którzy tego dnia szusowali po prawie pustych stokach. Potem to nawet szusowali bez deszczu. Gdyby mocno chcieć tego dnia jeździć, to między 12:00 a 16:00 nie padało wcale i całkiem przyjemnie się zjeżdżało. No może gdyby nie to zachmurzenie...
A pozostali, co? Specjalnie na zwiedzanie okolic się nie
nastawialiśmy, a więc przesiedzieliśmy cały dzień w domu… choć z pewnymi
wyjątkami.
Na przykład moja koleżanka Renata znudzona już wystawaniem
na stoku i obserwowaniem jazdy swoich dzieci postanowiła wylądować ... w
szpitalu. Jej młodszy synek Kacper przyjechał do Ostrużnej już z rozpoznaniem
odoskrzelowego zapalenia płuc i z antybiotykiem. Lekarz z Warszawy zalecił
kontrolę w poniedziałek, choćby nawet i u lekarza w oddalonych od nas około 25 kilometrów
Głuchołazach. Nic jednak nie wskazywało, aby stan zdrowia Kacpra się pogarszał,
gdyby nie to że pojawiły się sensacje żołądkowe. Kiedy we wtorek w środę rodzice zdecydowali
się pojechać z nim do lekarza do Głuchołazów, od razu dostali skierowanie do szpitala
w Prudniku. To był najbliższy szpital, na którym znajdował się oddział
dziecięcy. I to jaki! Opieka z prawdziwego zdarzenia. Pani doktór, kiedy
dowiedziała się że Kacper jest z Warszawy, powiedziała, że bardzo lubi
Warszawiaków, co musicie sami przyznać- niebywałe!!! Nas „krawaciarzy” z zasady
się nie lubi. Piszę nas – choć sama za „Warszawkę” się nie uważam – ani ja ze
stolicy, ani tu urodzona, ani tu nie pracuję. No cóż, bywam przejazdem i to nie
za często. Urodziłam się i do ósmego roku życia mieszkałam w Otwocku, a
następnie przeprowadziłam się z rodzicami na drugą stronę Warszawy - do
Legionowa. Od kilku lat mieszkam na przedmieściach Legionowa.
Ani też nawet „słoik” ze mnie. Bo to też nowe określenie, na tych, którzy choć dawno mieszkają w stolicy jeżdżą po jej ulicach samochodami na obcych (np. lubelskich) rejestracjach, narzekając przy tym na stan warszawskich dróg. A tymczasem wcale nie przykładają się podatkowo do dotowania gminy, w której rzeczywiście mieszkają… Ale to tak na marginesie.
Wracamy do Kacpra. Otóż mały narciarz razem ze swoją mamą zostali uziemieni na dobę w szpitalu w Prudniku. Naprawdę bardzo dobry szpital, cudowna opieka i tu ukłony w stronę szpitala.
Diagnoza: rota virus. Kacper wylądował pod kroplówką
Renata i Kacper wrócili do nas we czwartek wieczorem. Oj, baliśmy się – nie powiem, że wszyscy polegniemy. Tymczasem jednak – udało się. Nikt inny już nie zachorował…. Przynajmniej póki co.
Taki oto sposób na nudę wymyślili sobie Renata i Kacper :)
Ani też nawet „słoik” ze mnie. Bo to też nowe określenie, na tych, którzy choć dawno mieszkają w stolicy jeżdżą po jej ulicach samochodami na obcych (np. lubelskich) rejestracjach, narzekając przy tym na stan warszawskich dróg. A tymczasem wcale nie przykładają się podatkowo do dotowania gminy, w której rzeczywiście mieszkają… Ale to tak na marginesie.
Wracamy do Kacpra. Otóż mały narciarz razem ze swoją mamą zostali uziemieni na dobę w szpitalu w Prudniku. Naprawdę bardzo dobry szpital, cudowna opieka i tu ukłony w stronę szpitala.
Diagnoza: rota virus. Kacper wylądował pod kroplówką
Renata i Kacper wrócili do nas we czwartek wieczorem. Oj, baliśmy się – nie powiem, że wszyscy polegniemy. Tymczasem jednak – udało się. Nikt inny już nie zachorował…. Przynajmniej póki co.
Taki oto sposób na nudę wymyślili sobie Renata i Kacper :)
Inni też nie leniuchowali.
Jedni grali zacięcie w Rumikub...
A tymczasem ci młodsi grali w „Inteligencję”. Znana nam jeszcze z lat szkolnych tabelka: państwa, miasta, imiona, zwierzęta, rośliny, rzecz… Oj nastukałam ja swego czasu kserokopii takich tabelek swojej córce i od tej pory zawsze zabiera je ze sobą. Śmiechu było co nie miara, kiedy w tym roku trzynasto-czternastolatki wpisywali hasła na daną literę.
Zacytuję kilka tych "trafniejszych"odpowiedzi:
- rzecz: BÓBR (uzasadnienie: „No co – maskotka!”)
- zwierzę: BÓBR (uzasadnienie: „Bóbr – bez maskotki”)
- roślina: bór
- roślina: łąka
Dorośli w tym czasie kibicowali dziatwie, a mieli przy tym
niezły ubaw.
Mieszkańcy sąsiedniego Skilandu też nie próżnowali. Grali w grę, którą roboczo nazwałam "WLEPKI". A oto zasady gry przesłane przez Madzię:
Sprostowanie- do cudownego szpitala w Prudniku trafiliśmy w środę 30 stycznia 2013r.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz bardzo dziękuję całemu personelowi za doskonałą opiekę,za zrozumienie i prawdziwą troskę.Cudowna Pani Ordynator(której córka studiowała w Wawie na Bemowie),pielęgniarki, rzadko spotyka ludzi z tak ogromnym powołaniem.Bardzo, bardzo dziękuję. Renata