sobota, 23 lutego 2013

A kiedy przyszła słota...

Jeździmy na narciochach już trzy dni. Wtorek przyniósł nam niespodziankę. Wieczorkiem zafundowano nam brak prądu. Kiedy przyszła pora na obiadokolację przyszło nam jeść przy świecach. Wreszcie można było powiedzieć ... że romantycznie. 
Może fotografie nie oddają rzeczywistości, ale wystarczy spojrzeć - Robert trzyma w ręku latarkę... bo przecież dziecko, jak nie widzi co je - to nie lubi tego jeść. 

Niesamowite, jaki to problem - wszyscy przyzwyczajeni do laptopów, noteboków, tabletów, telefonów komórkowych. 

Na szczęście, kiedy już baterie w sprzęcie zaczynały siadać, w Ostrużnej zapaliły się światła.
I tak przyszła środa.
Tak, tak... środa przywitała nas już nie tylko plusową temperaturą, ale i deszczem. 
Pewnie nie byliśmy nadto zdeterminowani, bo znaleźli się w naszej grupie i tacy, którzy tego dnia szusowali po prawie pustych stokach. Potem to nawet szusowali bez deszczu. Gdyby mocno chcieć tego dnia jeździć, to między 12:00 a 16:00 nie padało wcale i całkiem przyjemnie się zjeżdżało. No może gdyby nie to zachmurzenie...
A pozostali, co? Specjalnie na zwiedzanie okolic się nie nastawialiśmy, a więc przesiedzieliśmy cały dzień w domu… choć z pewnymi wyjątkami.
Na przykład moja koleżanka Renata znudzona już wystawaniem na stoku i obserwowaniem jazdy swoich dzieci postanowiła wylądować ... w szpitalu. Jej młodszy synek Kacper przyjechał do Ostrużnej już z rozpoznaniem odoskrzelowego zapalenia płuc i z antybiotykiem. Lekarz z Warszawy zalecił kontrolę w poniedziałek, choćby nawet i u lekarza w oddalonych od nas około 25 kilometrów Głuchołazach. Nic jednak nie wskazywało, aby stan zdrowia Kacpra się pogarszał, gdyby nie to że pojawiły się sensacje żołądkowe. Kiedy we wtorek w środę rodzice zdecydowali się pojechać z nim do lekarza do Głuchołazów, od razu dostali skierowanie do szpitala w Prudniku. To był najbliższy szpital, na którym znajdował się oddział dziecięcy. I to jaki! Opieka z prawdziwego zdarzenia. Pani doktór, kiedy dowiedziała się że Kacper jest z Warszawy, powiedziała, że bardzo lubi Warszawiaków, co musicie sami przyznać-  niebywałe!!! Nas „krawaciarzy” z zasady się nie lubi. Piszę nas – choć sama za „Warszawkę” się nie uważam – ani ja ze stolicy, ani tu urodzona, ani tu nie pracuję. No cóż, bywam przejazdem i to nie za często. Urodziłam się i do ósmego roku życia mieszkałam w Otwocku, a następnie przeprowadziłam się z rodzicami na drugą stronę Warszawy - do Legionowa. Od kilku lat mieszkam na przedmieściach Legionowa.
Ani też nawet „słoik” ze mnie. Bo to też nowe określenie, na tych, którzy choć dawno mieszkają w stolicy jeżdżą po jej ulicach samochodami na obcych (np. lubelskich) rejestracjach, narzekając przy tym na stan warszawskich dróg. A tymczasem wcale nie przykładają się podatkowo do dotowania gminy, w której rzeczywiście mieszkają… Ale to tak na marginesie. 
Wracamy do Kacpra. Otóż mały narciarz razem ze swoją mamą zostali uziemieni na dobę w szpitalu w Prudniku. Naprawdę bardzo dobry szpital, cudowna opieka i tu ukłony w stronę szpitala. 
Diagnoza: rota virus. Kacper wylądował pod kroplówką

Renata i Kacper wrócili do nas we czwartek wieczorem. Oj, baliśmy się – nie powiem, że wszyscy polegniemy. Tymczasem jednak – udało się. Nikt inny już nie zachorował…. Przynajmniej póki co. 

Taki oto sposób na nudę wymyślili sobie Renata i Kacper :)
Inni też nie leniuchowali.

Jedni grali zacięcie w Rumikub...

Inni grali w karty…

A tymczasem ci młodsi grali w „Inteligencję”. Znana nam jeszcze z lat szkolnych tabelka: państwa, miasta, imiona, zwierzęta, rośliny, rzecz… Oj nastukałam ja swego czasu kserokopii takich tabelek swojej córce i od tej pory zawsze zabiera je ze sobą. Śmiechu było co nie miara, kiedy w tym roku trzynasto-czternastolatki wpisywali hasła na daną literę.

Zacytuję kilka tych "trafniejszych"odpowiedzi:


  • rzecz: BÓBR (uzasadnienie: „No co – maskotka!”)
  • zwierzę: BÓBR (uzasadnienie: „Bóbr – bez maskotki”)
  • roślina: bór
  • roślina: łąka
Dorośli w tym czasie kibicowali dziatwie, a mieli przy tym niezły ubaw.
Mieszkańcy sąsiedniego Skilandu też nie próżnowali. Grali w grę, którą roboczo nazwałam "WLEPKI". A oto zasady gry przesłane przez Madzię:

Siadamy w kółku. Każdy z uczestników pisze na małej karteczce imię i nazwisko lub pseudonim osoby ogólnie znanej (aktor, wokalista, polityk itp). Ważne, żeby osoba siedząca po naszej lewej stronie nie widziała co piszemy. Następnie przyczepiamy karteczkę do głowy tej właśnie osobie (najlepiej przykleić taśmą klejącą do włosów - to nie boli). Zadaniem każdego uczestnika jest odgadnąć kim jest (czyli jakie nazwisko jest na karteczce). Żeby osiągnąć cel, osoba zainteresowana zadaje uczestnikom pytania pomocnicze. Muszą być tak sformułowane, żeby można było na nie odpowiedzieć "TAK" lub "NIE" np. Czy jestem kobietą? Czy jestem politykiem? itp. Pozostali odpowiadają wspólnie, często się konsultują i mimo woli pomagają pytającemu :). Jeżeli odpowiedź na zadane pytanie brzmi "TAK", osoba może zadać następne pytanie. Jeżeli odpowiedź brzmi "NIE", pytania zaczyna zadawać osoba po lewej stronie (oczywiście dotyczące własnej osoby). I tak kolejka idzie w kółko. Jeżeli ktoś odgadnie kim jest, zdejmuje kartkę i kończy grę. Reszta gra dalej.



I gdzie tu jest Marylin Monroe?

A Wy może znacie inne sposoby na nudę? Byle znowu nie takie, jak Renata. No tak się uparła na eksplorację szpitali w ferie, że nie spoczęła na laurach. Nie wystarczył jej szpital w Prudniku. Już w drodze powrotnej jej starszy syn Damian nie wyglądał zbyt wyraźnie. Chyba rota virus zadziałał na starszego brata Kacpra - Damiana. Kiedy wrócili już do Warszawy i Pani Babcia zobaczyła wnuka - nie dała spokoju. Tym razem moja koleżanka wraz ze starszym synem spędziła kolejne dni ferii w szpitalu w Warszawie.
Takie to były nasze feryjne przygody.. Na szczęście chłopcy wrócili szybko do zdrowia i nikogo więcej już rota virus nie dopadł. NAPRAWDĘ!!!

To już koniec na dzisiaj i obiecuję, że kolejny post już będzie o nartach. Bo, wbrew pozorom, my do Ostrużnej pojechaliśmy na narty :)

1 komentarz:

  1. Sprostowanie- do cudownego szpitala w Prudniku trafiliśmy w środę 30 stycznia 2013r.
    Jeszcze raz bardzo dziękuję całemu personelowi za doskonałą opiekę,za zrozumienie i prawdziwą troskę.Cudowna Pani Ordynator(której córka studiowała w Wawie na Bemowie),pielęgniarki, rzadko spotyka ludzi z tak ogromnym powołaniem.Bardzo, bardzo dziękuję. Renata

    OdpowiedzUsuń

Printfriendly