niedziela, 13 października 2013

Asenowgrad

Drugi dzień pobytu w Plovdiv postanowiliśmy przeznaczyć na Rodopy. Trochę to za mocno powiedziane, bo przecież przyjechaliśmy tu z dziećmi (co przyznać muszę - nadto leniwymi na górskie wędrówki). Wybieramy więc Asenowgrad. Miasto z racji ilości znajdującym się w nim cerkwi, kaplic i monastyrów nazwane zostało Bułgarskim Jeruzalem. Słynie też z malowniczej Twierdzy Asena (cara Iwana Asena II). Miejscowe krawcowe uczyniły zaś z Asenowgradu stolicę mody ślubnej. Dla nas będzie to brama do Rodopów Zachodnich oraz masywów Dobrostan i Czernatica.

Dojazd do Asenowgradu

zajmuje nam niewiele ponad godzinę od wyjścia z hotelu. Idziemy na znany nam już dworzec autobusowy, z którego co pół godziny kursują autobusy do, położonego 19 km od Plovdiv, Asenowgradu. 


Koszt biletu 1,20 leva. Po drodze, a właściwie dojeżdżając do Asenowgradu, po lewej stronie mijamy lotnisko w Plovdiv (tu ląduje Ryanair). Po około 30-40 minutach dojeżdżamy na dworzec autobusowy w Asenowgradzie. Wydaje się być położony na uboczu. Taki tu spokój... Niewielu ludzi na ulicach. Dworzec też jakiś opuszczony. Na szczęście pobliska Billa stawia nas na nogi. Tutaj już wszystko wraca do normy. Miasto leży na łagodnych zboczach masywu Czernatica nad brzegami rzeki Czepełarskiej na wysokości 269 m npm. Pytamy o drogę do twierdzy, jednak przechodnie dziwią się, że chcemy tam dojść na piechotę... Leniwcy odpowiadają: Lepiej weźcie taksówkę... Rzeczywiście asfaltową drogą można dojechać pod samą twierdzę. Tak też często robią turyści zatrzymujący się w Asenowgradzie po drodze do Baczkowa (a właściwie Baczkowskiego Monastyru). My nie grzeszymy jednak taksówką. Idziemy ulicą 6 januari, aż do wyjazdu z miasta - oczywiście za drogowskazami na Smolian. Drzewa figowe kłaniają nam się do stóp.

Droga do Asenowej kreposti odchodzi w prawo na rogatkach miasta właśnie na drodze do Smolianu. Idziemy pod górę. Po drodze spotykamy miłego Bułgara, który opowiada nam o swoich polskich korzeniach. Mieszkańcy Bułgarii są nadzwyczaj serdeczni. Szczególnie tu - na prowincji, sami zaczepiają, pytają skąd jesteście, co tu robicie. Żeby nie ten upał byłoby naprawdę przyjemnie. Jak widać po minie naszej córki, taka droga średnio przypada jej do gustu. 

Krajobrazy już teraz są piękne, a tyle jeszcze przed nami. Wszak twierdza z daleka jest ledwie widoczna. 

Dzieci za chwilę wymiękają i zostają na jednej z przydrożnych ławeczek. Śpiesznym krokiem ruszamy więc sami. 
Blisko coraz bliżej...

Asenowa krepost



Po półgodzinnym spacerze pod górę docieramy na miejsce. Tutaj już wiedzą, jak przyciągnąć turystów. Wysoko, wysoko nad szosą i cywilizacją Twierdza Asena zaprasza nas....

ogromnym monitorem. 
Chwilę po nas podjeżdża autokar, a na monitorze pojawia się film o historii Asenowgradu i twierdzy. Początkowo była tu tracka osada (w okolicy odkryto ponad 100 trackich kurhanów), a następna wzmianka pochodzi już ze średniowiecza, kiedy to w 1083 r. miasto pojawia się pod nazwą "Stanimachos" (w tłumaczeniu: "obrona przełęczy"). Nieco więcej historii tutaj. Na przeciwko tablicy budynek informacji turystycznej, gdzie można kupić bilety. 



Miejsce to jest bardzo zadbane, wszędzie nowe metalowe schody, barierki zabezpieczające,

współcześnie wybudowane repliki broni sprzed wieków,
ale także i działająca sieć wi-fi.


Dochodzimy do Cerkwii  Św. Bogurodzicy Petriczkiej, zbudowanej tutaj w XII wieku.




Otwarte drzwi zapraszają nas do środka. 
Jej wnętrze kryje fragmenty oryginalnych 
średniowiecznych fresków.

Na stałe zadomowiły się tutaj jaskółki

Czeka nas jeszcze wejście na taras widokowy. 



Tu widoczne ruiny murów obronnych twierdzy...

a w dole przejeżdżające samochody  
Wracamy w dół tą samą drogą. Po drodze mijamy rowerzystów pchających swoje bicykle pod górę. "Dzień dobry!" - mówią. 
To para naszych rodaków, którzy kilka minut wcześniej poznali nasze zatęsknione dzieci. Jeszcze chwilę opowiadamy im o naszej Bułgarii, oni zaś o "swojej". Wakacje spędzają w Sofii na erazmusowych hotelowych praktykach, weekendy jednak podróżują po Bułgarii. Tak jak my - zauroczeni są Plovdivem. Miłe jest także i to, że spotykamy się tysiące kilometrów od domu... a słyszeli o moim blogu. Cudowna to dla mnie laurka :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly