sobota, 16 czerwca 2018

Bezpieczeństwo nade wszystko - czyli powrót do Polski

Jak w tytule - nic dodać, nic ująć....
O bezpieczeństwie w Izraelu czytałam poematy na wielu forach i stronach internetowych. Kluczowe dla potencjalnego turysty jest tutaj postępowanie na lotnisku w trakcie odprawy paszportowej i bagażowej, szczególnie w drodze powrotnej z Izraela. Dla służb tego państwa niezmiernie ważne jest zablokowanie wejścia na pokład samolotu potencjalnego terrorysty. 
Przylot do Izraela to standardowa procedura poszerzona jedynie o kilka pytań: z kim podróżujemy, dokąd, kim jesteśmy dla siebie, ewentualne pokazanie rezerwacji noclegów. 
Grad pytań pojawia się w drodze powrotnej do Polski. Jesteśmy zobligowani dotrzeć na lotnisko 3 godziny przed godziną wylotu. Przynajmniej teoretycznie, gdyż w praktyce okazuje się, że w przypadku Ovdy, aby dotrzeć do położonego 70 km od Ejlatu lotniska należy skorzystać z autobusu linii 282 jadącego do Ovdy około 50 minut. Na dworcu w Ejlacie codziennie wywieszany jest rozkład autobusów dedykowanych do konkretnych połączeń lotniczych. I tak oto do naszego lotu 20:45 autobus z Ejlatu odjeżdża o 17:45, a więc na lotnisku będziemy 2 godziny 10 minut przed wylotem.

Obawialiśmy się jazdy tym autobusem o 17:45, skoro nasz wylot był o 20:45. Z tego co się zorientowałam wcześniej rzeczywiście były osoby, które jechały autobusem dedykowanym i zdążyły "na styk". Zalecano mimo tych dedykowanych połączeń skorzystać z wczesniejszego - co w naszym przypadku oznaczało wyjazd z Ejlatu o 15:00. Trochę wcześnie... Na szczęście na grupie fb wyczytałam, że warto po prostu pójść na dworzec godzinę wcześniej i czekać... Tak też zrobiliśmy. O 16:00 stawiliśmy się na dworcu, gdzie już zaczynali zbierać się turyści z Polski.  Okazało się, że pierwszy autobus przyjechał o 17:00, zebrał zgromadzonych pasażerów i za dziesięc minut odjechał. Za chwilę podjechał kolejny, który odjechał pewnie o tej 17:45. Tym sposobem na lotnisko turyści docierają sukcesywnie. Jazda autobusem trwała do 18:05. Od razu kierujemy się do stanowisk kontroli. 
Pierwszy etap: przy pojedynczych ladach zadawane są nam standardowe pytania, jak na przylocie, ale także test wiadomości o sobie: np. data i miejsce urodzenia, ale jednak coraz więcej pytań dotyczy bagażu: czy sam pakowałeś bagaż, czy bagaż był zawsze z tobą, czy ktoś dał ci coś do przywiezienia itp. Nieznajomość angielskiego skutkuje pokazywaniem segregatora z pytaniami po polsku, gdzie należy wskazać palcem prawidłową odpowiedź.
Na koniec rozmowy dostajemy naklejkę z kodem kreskowym na paszport i kierowani jesteśmy dalej. (Jeden z uczestników utknął na tym etapie na dobrą godzinę, jak nie półtorej z powodu wcześniejszego rodzinnego pobytu w Egipcie)
Drugi etap: przechodzimy do tuby do skanowania bagaży. Swoje bagaże ustawiamy na taśmie znajdującej się tuż nad podłogą, a następnie w nagrodę otrzymujemy naklejki na paszport i bagaże: ja - safety biało-pomarańczową na bagaż i żółtą kropkę na paszport. Radek dostaje czerwoną kropkę na paszport, co w jego przypadku oznacza przejście do
Trzeciego etapu:  a więc szczegółowej kontroli bezpieczeństwa. Radek poproszony jest do lady, przy której znajdowało się kilka stanowisk ze skanerami do prześwietlania bagażu. No i znowu grad pytań: tym razem juz tylko w języku angielskim. Okazało się, że wątpliwości służb bezpieczeństwa wzbudził słoik konfitury czekoladowo-śliwkowej, który dostaliśmy w prezencie od Natana. Słoiczek niewinnie oznaczony był odręcznym podpisem w języku hebrajskim. A skąd go masz, a kto ci go dał, a kto to jest dla ciebie, a dlaczego ci to dał.... gdybyśmy o tym wcześniej pomyśleli, to odkleilibyśmy niewinną naklejkę z konfitury. Kolejną zagadką dla celnika było też błoto z Morza Martwego. Oryginalnie zapakowane i oznaczone przez producenta kosmetyków w zgrzanej torebce wielkości zeszytu - taka trochę większa maseczka. Prześwietlono ją niezwykle dokładnie - tak jakby miała tam kryć się broń.
Ja bezpiecznie czekam na oddalonej ławce na zakończenie kontroli. Konfitura i błoto szczęśliwie przechodzą kontrolę, ale takie kontrole przechodzą też przewożone książki, których treść jest skanowana (pewnie łącznie z szybkim tłumaczeniem). Wielkie szczęście, że wyrzuciłam wzięte z dworca autobusowego gratisowe płyty. Wyglądały na izraelską muzykę, a kiedy zapytałam w hotelowej recepcji, co to - pracownik wytłumaczył mi, że to jakieś stowarzyszenie walczące o prawa mniejszości religijnych, a płyta zawiera nawoływania o tolerancję religijną. Sama nie wiem, jak dałabym radę wytłumaczyć swoją niewinność.
Czwarty etap: Już oboje podchodzimy do pracownicy, która okleja nam walizki podręczne i zabiera je pod pokład.
Piąty etap: Przechodzimy do kolejnego stanowiska - tym razem czeka nas jedynie skanowanie naszych paszportów.
Szósty etap to klasyczna kontrola bezpieczeństwa, jaka pojawia się na każdym lotnisku - skan małych bagaży podręcznych, które idą z nami na pokład samolotu i kontrola osobista - typowe przejście przez bramki. W okienku dajemy paszporty i dostajemy różowe wizy wyjazdowe. Po ich przeskanowaniu dostajemy się na poczekalnię ze sklepami duty-free. 
Siódmy etap to przejście do bramki. Tutaj skanowana jest już tylko karta pokładowa. 
Jak widziecie kontrola jest wieloetapowa, ciągle służby lotniskowe coś skanują, naklejają, pytają. Wszystko to dla naszego wspólnego bezpieczeństwa, więc trzeba zachowywać się naturalnie i uszanować zwyczaje tutaj panujące. Jakiekolwiek wzburzenie ze strony pasażera może skutkować niewpuszczeniem na pokład, tak jak w przypadku naszeego rodaka, który utknął na pierwszym etapie. I choć grzecznie odpowiadał na zadane pytania, bardzo musiał się tłumaczyć z całego swojego życia - gdzie pracuje, przeszukanie treści telefonu, profilu na facebooku, poczty email, z kim był w Egipcie, po co, gdzie wówczas mieszkał, z jakiego był biura i dopiero jego telefon z lotniska do żony, która w końcu znalazła nazwę hotelu sprzed pięciu lat - otworzyła mu drogę powrotną do Polski. Kiedy ostatecznie został wpusczony na pokład dowiedzieliśmy się, że chłopak chcąc kupić bilety na lot 15.02-18.02.2018 zupełnie przez przypadek kupił je na lot 15.02-18.03.2018. Wielkie było jego zdziwienie podczas pobytu w Ejlacie, kiedy to 17.02 nie mógł dokonać odprawy. Nie było rady i musiał kupić bilet powrotny na lot na dzień następny, czyli wcześniej założony dzień powrotu 18.02.2018 roku. Być może to właśnie stanowiło zagadkę dla służb izraelskich. Wtedy też uświadomił sobie, że podczas kontroli na przylocie do Izraela także pewnie z tego powod jako ostatni został wpuszczony do autobusu, bo pokazywał do kontroli swoje hotelowe rezerwacje na trzy najbliższe noce, a nie na trzydzieści trzy. Także kochani.... KUPUJCIE BILETY OSTROŻNIE i ZWRACAJCIE UWAGĘ NA DATY, bo to stały numer Ryanaira. 
Lot jest wyjątkowo długi, ale przebiega wśród rozmów ze współpasażerami. Każdy opowiada o swoich kilkudniowych podbojach Izraela. 
Nasi rozmówcy są, tak jak my - zachwyceni pięknem pustyni, rafą w Morzu Czerwonym, klimatem Ejlatu, zabytkami Jerozolimy.
O 0:10 lądujemy w Modlinie i po odebraniu bagaży czekamy chwilkę na kierowcę z parkingu. Po odbiorze auta w domu jesteśmy o 1:00 w nocy. Żegnamy się z naszymi kompanami - Anią i Arkiem, z którymi spędziliśmy wspaniały czas. Doskonałe towarzystwo i zgranie, za które serdecznie dziękujemy. Ania i Arek mają do domu jeszcze 130 km i spieszą czym prędzej do domu - wszak jutro rano wszyscy idziemy do pracy (no może poza Arkiem...)

To już niestety ostatni post z Izraela. Skomplikowany proces kontroli lotniskowej może zniechęcić Was do wyjazdu do tego przepięknego, jakże zagadkowego kraju. Ale proszę, nie dajcie się zwieść - to nic strasznego, jeśli nie macie nic na sumieniu, śmiało przejdziecie wszystkie etapy, a wszystko to i tak warte tego co zaoferuje Wam Izrael ... 
My wrócimy tam kiedyś na pewno, bo przecież czeka na nas jeszcze rafa, Timna Park, Czerwony Kanion, delfiny, Tel Aviv, Nazaret... i tak jeszcze długo, długo mogłabym wymieniać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly