niedziela, 29 listopada 2020

Hotel Vigilia Park Puerta do Santiago

Dość nietypowo jak dla mnie jest zaczynać opis wakacji od recenzji hotelu, ale oferta jaką na tegoroczne, pandemiczne wakacje przygotował rząd hiszpański różniła się znacznie od tradycyjnej. 
Hotel Vigilia Park w Puerto de Santiago, w którym byliśmy zameldowani musiał sprostać obostrzeniom wprowadzonym przez departament zdrowia i poradził sobie z tym zadaniem znakomicie. A to wszystko dla naszego zdrowia i bezpieczeństwa. 
Hotel położony jest przy ruchliwej ulicy niemal na granicy miejscowości Puerta de Santiago i Los Gigantes.
Budynek jest pięciokondygnacyjny, przy czym parter stanowią lokale handlowe - w większości na czas pandemii zamknięte. W hotelu są windy - przed windami płyny dezynfekujące - brak jednak hotelowego parkingu.
Na szczęście pod samym hotelem jest parking poziomowy Mirador - jednak najkrótszy czas parkowania to 1 doba za 12 EUR, podczas kiedy tygodniowe parkowanie to koszt 30 EUR. Dla wypożyczających auto na dłużej to bardzo dobra opcja. 
Najlepiej wypożyczyć auto przez internet w sieciowych wypożyczalniach i to z lotniska i na cały pobyt, bardzo często - bez żadnych kaucji na karcie kredytowej, w cenie z drugim kierowcą i dobrym ubezpieczeniem. To jest najtańsza opcja. Warto też porównać różne wypożyczalnie, np.  AutoreisenCicar Cabrera Medina. My nie potrzebowaliśmy auta na cały pobyt. Postawiliśmy więc na najem krótkoterminowy, co wcale nie jest tańsze. Najbliższy punkt odbioru to ten oznaczony lokalizacyjnie jako Los Gigantes, który formalnie znajduje się w centrum Puerto Santiago pod adresem Caleta del Jurado, 1 Dragos del Sur 38436. I to niezależnie którą z dwóch ostatnich wypożyczalni się wybierze - jest to jedna sieć. Oczywiście otrzymywaliśmy auto za każdym razem zdezynfekowane. Płatność za auto na miejscu - także kartą. Minusem jest tylko oddawanie auta z paliwem w takiej ilości, jak otrzymane. Paliwo jest dużo tańsze niż w Polsce - stacja CEPSA 1 km. od wypożyczalni oferowała E95 w cenie już od 0,89-0,92 EUR. Oddawanie auta w weekend odbyło się przez pozostawienie kluczyków w naszej hotelowej recepcji. Następnego dnia pracownik wypożyczalni objeżdżał pół miasta i wyszukiwał miejsca zaparkowania aut, które często były dość oddalone od hotelu.
Ale do rzeczy - wracam do opisu hotelu. Największym jego atutem jest widok na olśniewające klify Los Gigantes i ocean. 
Pierwsze z ograniczeń wprowadzonych na czas pandemii to ograniczenie obłożenia w hotelu. Hotel mógł mieć zajętych 60 procent miejsc, natomiast na 160 pokoi, podczas naszego pobytu zajęte było jedynie 40. Związane jest to z wykreśleniem z dniem 25 lipca 2020 roku Hiszpanii i Balearów z brytyjskiej listy krajów bezpiecznych. Zupełnie to niezrozumiałe z uwagi na naprawdę małą ilość przypadków Covida na Balearach, a szczególnie na Teneryfie. Pewnie fakt że są to wyspy należące do Hiszpanii nie działa na korzyść, bo w połowie sierpnia Hiszpania królowała w rankingach ilości zachorowań. Nie od dziś wiadomo, że dla Brytyjczyków Wyspy Kanaryjskie są jednym z najpopularniejszych kierunków wakacyjnych. W sumie dzięki temu, że nie było Brytyjczyków, my mogliśmy odpoczywać bez tłumów. Miało to znaczenie szczególnie w miejscach ogólnodostępnych w hotelu - na basenach czy podczas posiłków.
Hotel ma trzy baseny. Dwa z nich - brodzik dla dzieci i ten głębszy oraz jacuzzi - usytuowane są na wielopoziomowym dachu hotelu 
i to tu najczęściej wypoczywaliśmy, czując się bardzo komfortowo.
Niestety wszystkie basenowe bary były w tym okresie zamknięte, jednak dzięki temu mogliśmy przychodzić na basen z własnymi napojami, pod warunkiem, że nie były one w szklanych pojemnikach. Po raz kolejny sprawdziły się nasze wakacyjne plastikowe szklanki. Zawsze pakujemy do walizki zestaw plastikowych naczyń wielorazowych: kubki, talerzyki i termo torbę na mrożonki, które też świetnie sprawdzają się na plaży. 
Miejsca na leżakach było wystarczająco, a każdorazowa zmiana miejsca wiązała się z dezynfekcją leżaka. 
O jeden poziom wyżej ponad basenami 
znajdował się olbrzymi taras słoneczny
z trzcinowymi parasolami, a także łazienka i zewnętrzny prysznic.
Doskonałe miejsce na sesję zdjęciową w maseczkach. Bo niestety maseczki obowiązywały nas wszędzie w hotelu - poza własnym pokojem, balkonem, leżakiem, czy w basenie. I to była właściwie jedyna niedogodność, na którą mogliśmy narzekać. Zaraz po powrocie do kraju stały się one także obowiązkowe na polskich ulicach, do czego już byliśmy przyzwyczajeni.  
Na tym samym poziomie znajdował się stół do ping-ponga, 
a o kolejne półpiętro niżej pole do mini-golfa.
Koszt to jedynie zwrotna kaucja za wypożyczenie w wysokości 10 EUR. Korzystanie z tego typu atrakcji możliwe było tylko w godzinach otwarcia recepcji, czyli w godz. 9:00-18:00.  
Znalazło się także zacienione miejsce na rekreację dla najmłodszych.
Drugi basen - znajdował się na parterze - pierwszej kondygnacji, tuż przed wejściem do restauracji. Baseny czynne były w godzinach 11:00 - 19:00, a na każdym z nich dyżurował ratownik, który dodatkowo dbał o dezynfekcję leżaków i zachowanie dystansu społecznego. Na parterze po przeciwnej stronie niż recepcja usytuowany był także stół bilardowy oraz przechowalnia bagaży z łazienką dla gości, których wylot był w godzinach popołudniowych. 
Kilka słów o hotelowej restauracji: czynna była jedynie w godzinach wydawania posiłków, a te wydawano w turach. Nam przypadła ostatnia kolejka. O ile pora śniadania (9:30-11:00) była dla nas jako śpiochów, ale i amatorów porannego joggingu olbrzymią zaletą, o tyle pora obiadokolacji (20:30-22:00) nie napawała już optymizmem. Dało się oczywiście uprzedzić i poprosić o okazjonalne przesunięcie - np. najwcześniejsze  śniadanie o 8:00 z racji całodniowej wycieczki. Zdecydowana większość gości miała wykupione tylko śniadania, więc kiedy stawiliśmy się na swoją pierwszą obiadokolację - byliśmy na niej sami. Nasza ośmiosobowa grupa i dwie osoby obsługi w zupełnie pustej sali restauracyjnej. To robi wrażenie - nie powiem. Przed wejściem: obowiązkowa dezynfekcja rąk, oczywiście maseczki i całkowity zakaz samodzielnego nakładania posiłków. Ponieważ napoje do obiadokolacji były dodatkowo płatne - trzeba było skorzystać z karty menu, a ta dostępna była jedynie w formie kodu QR. W ten sam sposób funkcjonowały także ogólnodostępne restauracje w mieście - zamykane były jednak o północy.
Linia wydawania posiłków zastawiona stołami i obsługiwana przez kucharza, który serwuje gościom wskazane przez nich potrawy. Przy bufetach na podłodze oznaczenia służące zachowaniu odstępów między oczekującymi. Dodatkowo wszelkie przyprawy w opakowaniach jednorazowych, a napoje wydawane przez obsługę. W sumie wszystko to do przeżycia - a nasze najmłodsze dzieci zmuszone do konwersacji w języku angielskim. 
Jeśli chodzi o wybór dań - niestety było dość skromnie. Jednak zawsze można było wybrać coś smacznego. Z tego co słyszałam, to wiele hoteli na Teneryfie nie otworzyło się po wiosennym lock-downie, a te którym się to udało (podobno jedynie 3 procent) i tak dzielnie walczyły o przetrwanie. A późną kolację rekompensowała nam świetnie wyposażona pokojowa kuchnia, w której - w trakcie sjesty, kiedy lokale gastronomiczne były zamknięte - sami przygotowywaliśmy posiłki. Garnki, patelnie, kompletna 4 osobowa zastawa stołowa, półmiski - a nawet soker do lodu. Do tego lodówka z zamrażarką, płyta elektryczna, kuchnia mikrofalowa, czajnik bezprzewodowy, ekspres do kawy, toster, a nawet sokowirówka. Do szczęścia brakowało tylko zmywarki - za to zmywak i płyn do mycia naczyń oraz ścierka były na wyposażeniu. Podobnie - mimo codziennego sprzątania przez personel - były też przyrządy do sprzątania - mop, wiadro, szczotka i suszarka na bieliznę. Taka kuchnia i wyposażenie jest bardzo rzadko spotykane w hotelach, które mają w swojej ofercie wyżywienie i sprzątanie. Za to dyrekcji należy się ogromny plus.
Do tego drobne zakupy w pobliskim Lidlu i nie było problemu z ugotowaniem makaronu, czy innych prostych dań. A ceny wielu towarów i tak były znacznie niższe niż w Polsce. Jak zwykle znaleźliśmy swój sposób na ekonomiczne all-inclusive, choć okazjonalnie w trakcie wycieczek skorzystaliśmy także z  usług miejscowych restauracji.
Hotelowy pokój składał się z trzech izb: 
jednej sypialni z łożem małżeńskim, 
pokoju dziennego z rozkładaną kanapą, wspomnianej kuchni 
i łazienki z przestronną kabiną prysznicową. W pokojach nie ma klimatyzacji - zastępują ją przysufitowe wiatraki.
W ofercie hotelu były także pokoje dwupoziomowe, gdzie sypialnia znajdowała się na antresoli. Jednak, ten który widziałam miał dużo mniejszy taras niż nasz.
Część okien pokoi wychodzi na wewnętrzny dziedziniec lub hotelową restaurację i dolny basen. Nasz olbrzymi taras z wyjściem z pokoju dziennego i naszej sypialni zapewnia widok na klify i ocean.
 
Dla porównania widok z naszego balkonu przed i po kalimie. Wysoki, urwisty brzeg klifów właściwie zniknął za żółtą chmurą pyłu piaskowego. Ta burza niesie drobny żółty piasek znad marokańskiej części Sahary. Wygląda on jak spowijająca niebo mgła - dopiero ciągłe wycieranie barierek przez hotelowy personel sprzątający uświadamia nam, że to pył piaskowy. Do tego jest bardzo gorąco, temperatura sięga 35 stopni i odczuwalny jest wiatr. Samopoczucie wielu osób jest gorsze, ból głowy i bezsenność. Część zdjęć z hotelu także pochodzi z ostatnich dwóch dni pobytu, kiedy nadeszła kalima. Na szczęście były to dopiero dwa ostatnie dni.
Niestety w hotelu z racji obostrzeń sanitarnych mogliśmy zapomnieć o animacjach i zajęciach grupowych (pewnie dlatego w letniej ofercie hotelu nie było opcji all inclusive, a jedynie ta z dwoma posiłkami). Hotelowa siłownia i strefa saun ponad restauracją zamknięte są na cztery spusty. A i tak hotel zasługuje na wysokie noty - szczególna dbałość o czystość przestrzeni publicznych, częsta wymiana bielizny pościelowej i ręczników, miła obsługa. Ba - co ranek służby miejskie przeprowadzały nawet dezynfekcję i mycie ulicy, a raz mieliśmy okazję widzieć także poranną dezynsekcję owadów zamieszkujących kanały.
Dla tytanów sportu, po drugiej stronie ulicy, tuż za parkingiem pozostaje wciąż otwarty klub Arnold Fit Gym&Fitness Center. W bogatym asortymencie zajęć dostrzegamy znany i lubiany trening funkcjonalny w formule outdoorowej. Miałam nawet ochotę skorzystać z tych zajęć, ale pora nie była zachęcająca - godzina 11:30. W taki upał trudno jest zmobilizować się do ćwiczeń w pełnym słońcu. Za to z pokoju chętnie podglądaliśmy postępy uczestników.
Ćwiczyło zaledwie 5 osób i ledwie zdążyli przez 50 minut zajęć zrobić jeden obwód. Liny crossfitowe, kettle, gumy, piłka lekarska, sztangi, worek bułgarski zwany przez nas pieszczotliwie "świnią", opona, ale dodatkowo jeszcze uderzanie młotem w oponę. Trzeba to wdrożyć w naszym rodzimym klubie. Cena za jedne zajęcia zaporowa - 15 EUR. 
Oczywiście nie oznacza to, że podczas wakacji na Teneryfie tak zupełnie się obijaliśmy. Był jogging - a jakże, ale także najważniejsza dla nas wycieczka do.... 
Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly