Pierwszy dzień naszej bieszczadzkiej wyrypy poświęcamy na zdobycie Tarnicy - najwyższego szczytu polskich Bieszczadów wpisanego na listę Korony Gór Polski. Obrany na ten dzień szlak będzie dla mnie i Radka powtórką z rozrywki. Zobaczcie proszę archiwalny wpis Myszy w trasie, kiedy to w 2010 roku piękni, młodzi i z wiatrem we włosach pokonywaliśmy tą samą trasę. No i co powiecie o naszych fryzurach - ja ruda, Radek z wiatrem we włosach. Teraz już tylko wiatr pozostał... i góry... bo one się nigdy nie starzeją. Voilà!
Aby dostać się na Tarnicę w pierwszej kolejności dojeżdżamy do Wołosatego. Tu zostawiamy samochód na rozległym parkingu. Przy wjeździe na parking zaopatrzycie się w pamiątki, czy wodę. Na terenie parkingu jest także toaleta i pizzeria "W Górach". Za całą dobę parkowania opłata wynosi 12,00 zł.
Asfaltową szosą spod parkingu ruszamy w stronę wejścia na szlak Tarnicy. Na Tarnicę prowadzą stąd dwa szlak - krótszy niebieski (2'25 h)
i dłuższy czerwony przez Przełęcz Bukowską, Rozsypaniec, Halicz (3'30 ha), Przełęcz Goprowską do Sioła pod Tarnicą i potem żółty na Tarnicę (razem 5 h). Jak łatwo się domyślać w tą stronę wybieramy dłuższy - czerwono-żółty szlak, a wracać będziemy niebieskim. W ten sposób wychodzi bardzo interesująca pętla.
Kiosk Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w którym dokonujemy zakupu biletów znajduje się tuż przy wejściu na niebieski szlak. Wstępujemy zatem po bilety - płacąc 8 zł za osobę i przybijamy obowiązkowe pieczątki. Zakupu biletów można dokonać także on-line. Choć samo zdobycie Tarnicy dopiero przed nami warto skorzystać, z tego iż kiosk jest otwarty, bo kolekcjonując pieczątki do książeczki Korony Gór Polski już nigdzie takiej pieczątki nie wbijecie, a może okazać się - jak było w naszym przypadku, że w drodze powrotnej kiosk będzie już nieczynny. No cóż - dajemy sobie taki kredyt zaufania i tuż przed godziną 10:00 ruszamy na czerwony szlak.
Pierwszy etap to czekająca na nas za około 2 godziny
Przełęcz Bukowska.
Wzdłuż szlaku znajdują się poszczególne stacje Drogi Krzyżowej.
Tuż przy V stacji znajduje się pierwsze miejsce odpoczynku, z którego nie korzystamy.
Po drodze mijamy zabagnione tereny Doliny Wołosatki.
Szlak wiedzie niemal wzdłuż granicy z Ukrainą, dlatego lepiej wyłączyć przesył danych komórkowych. Po drodze mijały nas auta pograniczników. Wiem, że przed pandemią było nawet uruchomione na moście na rzece Wołosatce turystyczne przejście graniczne.
W dali widoczne pasmo ukraińskiej części Bieszczadów.
Po dwóch godzinach marszu jesteśmy na Przełęczy Bukowskiej.
Tu zakończona jest Droga Krzyżowa i trzeba przyznać, że do tej pory szlak jest bardzo mało wymagający.
Prowadzi po płaskiej wygodnej asfaltowo-szutrowej drodze.
Przełęcz Bukowska, jak czytamy w Wikipedii usytuowana jest na 1107 m npm i znajduje się "w głównym grzbiecie Karpat, na granicy polsko-ukraińskiej, między Kińczykiem Bukowskim i położonym już w bocznym grzbiecie Rozsypańcem".
Mistrz drugiego planu zarządza tutaj przerwę. Wiaty BPN to jedyna okazja do przerwy na lunch, bo na tym szlaku niestety schroniska nie uświadczycie.
Spod wiaty ruszamy przez Rozsypaniec (1280 m npm.) w stronę Halicza.
Sam szczyt Rozsypańca jest dość charakterystyczny, bo rzeczywiście rozsypany jest po połoninie, którą wędrujemy.
W dali widoczny jest już szlak prowadzący na Halicz.
Piękna przyroda i pogoda nam sprzyja,
choć od Przełęczy Bukowskiej szlak na Halicz prowadzi już zdecydowanie pod górę - za to w wielu miejscach wygodnymi schodami.
O godzinie 13:00 dość wietrznie przywitał nas trzeci pod względem wysokości szczyt polskiej części Bieszczadów - Halicz (1333 m npm.). Nazwa szczytu prawdopodobnie pochodzi od nazwy potoku, będącego prawym dopływem Sanu, który wypływa ze wschodniej ściany Halicza.
Tu także umieszczono krzyż, choć kiedyś była tu szubienica. Szczyt cieszył się złą sławą - nie dość że był miejscem urzędowania beskidzkich zbójów i opryszczków, to w trakcie II Wojny Światowej stał się miejscem egzekucji mieszkańców okolicznych wsi, którzy dopuścili się zdrady Ukraińskiej Powstańczej Armii i którym udowodniono współpracę z wojskiem polskim.
Przesłanie Arka brzmi: Zdobywaj niezdobyte :)
Z Halicza czeka nas godzina drogi do Przełęczy Goprowskiej.
Cały szlak jest bardzo dobrze oznaczony, ale także w wielu miejscach odgrodzony barierkami lub taśmami BPN.
foto Arek
we wszystkich jej odcieniach.
Na Przełęczy Goprowskiej -1160 m npm - jesteśmy około 14:00 i znajdujemy wreszcie czas na posiłek i przyjemny rekonesans. Podobno dzięki mniejszej ilości wypadków w tym rejonie oraz lepszej mobilności ratowników, a także braku funduszy funkcjonujący tu sezonowo namiotowy posterunek GOPR został w 2010 roku zlikwidowany.
Kilkaset metrów dalej znajduje się kolejna wiata, ale my po leżakowaniu na Przełęczy Goprowskiej jesteśmy już wypoczęci.
Upał daje się we znaki i filtry, które należy zastosować to zdecydowanie UV50. Mój krem UV20 nie dał rady i z tej wycieczki wróciłam z oddzielonym krótkim rękawkiem i rybaczkami.
- Nie uwierzą mi, no nikt mi nie uwierzy, że to zrobiłem.
Brawa dla Pana :)Zdobyliśmy szczyt o 15:00, a to jest obowiązkowa fotografia. Nie powiem ze zrobieniem mi zdjęcia w tym miejscu wiąże się pewna zabawna sytuacja. Otóż po zdobyciu Tarnicy, korzystając z okazji, że nie było tam wielu turystów oprócz nas pośpiesznie robimy pojedyncze zdjęcia z krzyżem w tle - w sam raz do książeczki KGP. O ile ja Radka w całości mieszczę w kadrze razem z krzyżem, o tyle mojemu mężowi to jakoś wyjść nie może. Instruuję zatem:
- wyżej,
- Nie, no niżej,
- Nie pochylaj aparatu do siebie itp. itd.
I nagle podchodzi do nas gościu w okularach przeciwsłonecznych i mówi:
- To może ja zrobię to zdjęcie.
Kiedy facet zdejmuje okulary, moje zdziwienie nie ma końca. Otóż na szczycie Tarnicy spotykam dawnego kolegę z pracy. Rafał pięć lat temu zdecydował się przeprowadzić do Łomży i dlatego nasze zawodowe drogi się rozeszły. Niesamowite spotkanie. Świat jest mały!!!
Zwieńczeniem spotkania z Rafałem stała się wspólna fotografia
Mamy też niepowtarzalną okazję do wspólnego zdjęcia naszej wędrującej ekipy.
Z Tarnicy wracamy na przełęcz, skąd - tym razem już niebieskim szlakiem - schodzimy do Wołosatego. Idziemy dość żwawym krokiem i po niespełna godzinie jesteśmy już przy kasach BPN. Cała wycieczka z odpoczynkami zajęła nam prawie 7 godzin, a łączna trasa liczyła 21,85 km. Po takim spacerku należy nam się błogi odpoczynek i porządna micha.
Ale o tym to już w następnym odcinku...
Kochana, zrobiłaś mi ogromną przyjemność tym wpisem.
OdpowiedzUsuńŁezka w oku mi się zakręciła.