17 kwietnia 2024 - środa
O godzinie 4:45 rozpoczyna się kolejny emocjonujący dzień. W sumie od godziny już nie śpię. Na szczęście za oknem nie wieje. Będzie dobrze... 5:15 punktualnie stawiamy się na zbiórce.
Dziś panuje tu istne szaleństwo - odprawa i ważenie bagaży nieco odmienne od znanych mi procedur. Kontrola bezpieczeństwa idzie w piorunującym tempie i w niespełna godzinę po przyjeździe na lotnisko jesteśmy już na sali odlotów. Nie ma tutaj żadnych rozkładów, komunikatów, czy tablic wyświetlających odloty - po prostu, co jakiś czas pracownik obsługi zwołuje kolejny numer lotu. Istna partyzantka! Na lotnisku jest raptem jeden lub dwa samoloty, które co chwila unoszą się w powietrze lub lądują.
My lecimy małym 19-osobowym samolotem marki Dornier Do228 produkowanym do 1998 roku. Z ciekawości utrwalam na zdjęciu nr rejestracyjny samolotu 9N-AJH.
Jak się właśnie okazało leciałam dokładnie tą samą maszyną, co mój mąż Radek w listopadzie 2021 roku - przy czym on leciał na trasie Kathmandu-Lukla. Ot taki zbieg okoliczności....
Radość jest wielka. Zajmujemy miejsca w samolocie - nie są one numerowane. Aby widzieć szczyty Himalajów warto zająć miejsce po lewej stronie. Startujemy 7:30.
Nasz lot trwa raptem 17 minut. Ależ co to było za 17 minut!
Silniki samolotu ryczą znacznie głośniej niż w dużych maszynach, a i wstrząsy czuć troszkę inaczej, mimo iż zarówno start jak i lądowanie przebiegają dość płynnie. Ponoć trafiliśmy na pilotkę z bardzo bogatym doświadczeniem, znaną w całym Nepalu - na szczęście!
Widoki nie do opisania, bo choć lot zaczyna się ponad zielonymi wioskami i niewysokimi pagórkami, nagle zza chmur wyłaniają się himalajskie szczyty. Czy to góry, czy chmury? Jest tak pięknie, że idzie zwariować. Widok gór z lotu ptaka jest niesamowity, a wioski które mijamy po drodze zupełnie pozbawione są dróg i jakichkolwiek pojazdów mechanicznych. Dodatkowych emocji dostarcza świadomość że po wylądowaniu będziemy mieli te szczyty niemal na wyciągnięcie ręki.
Lądowanie przebiega błyskawicznie - leciutko zatrzęsło i wbrew powszechnym opiniom absolutnie nie powodowało to żadnego dyskomfortu.
Popłakałam się ze szczęścia - moje kolejne podróżnicze marzenie spełnione.
Lotnisko im. Tenzinga-Hillary'ego w Lukli okrzyknięte zostało najniebezpieczniejszym lotniskiem na świecie.
Położone jest na wysokości 2860 m npm. i słynie z wyjątkowo krótkiego pasa startowego (o długości 460 metrów i szerokości 20 metrów).
Około godziny 8:00 po odebraniu bagaży - już wspólnie z porterami - idziemy do centrum miasteczka.
Całą grupą idziemy do Everest Plaza, gdzie dostajemy śniadanie. Za chwilę czeka nas pierwszy przepak - w trakcie trekkingu dojdziemy z tym do wprawy. Duże bagaże musimy przygotować tak, aby porterzy mogli je zabrać do lodży - zabieramy z torby choćby kijki trekkingowe. Będziemy wędrować na lekko. Porterzy znacznie szybciej niż grupa wyruszają do Phakding 2610 m npm.
Czas wolny po śniadaniu wykorzystujemy na ostatnie zakupy (wyżej będzie już coraz drożej) i spacer na przeciwną stronę lotniska.
To dopiero początek dzisiejszych atrakcji - wszak za chwilę zaczynamy trekking. Z Lukli wychodzimy o godzinie 11:00.
Przekraczamy symboliczną bramę, położoną w północnej części miasteczka.
Dzisiejszy odcinek nie powinien sprawić żadnych trudności - to dobra rozgrzewka. Z wysokości tracimy 200 metrów, co nie oznacza jednak, że idziemy tylko z górki. Absolutnie w górach nie można tak myśleć - trochę z górki, trochę pod górę.
Ścieżka prowadzi przez kolejne wioski wzdłuż rzeki Dhudh Kosi. Wzdłuż szlaku trekkingowego rozlokowane są lodże i guesthousy, skromne domy, sklepiki i restauracje z hasłem na szyldzie: "Well com" :) Mijamy kolejne wioski: skromne zabudowania gospodarcze i rozległe pola uprawne, na których dopiero co wschodzą pierwsze źdźbła traw i roślin uprawnych. W drodze powrotnej będziemy mocno zadziwieni, jak wiele zmieniło się po dwóch tygodniach.Uśmiechnięci tubylcy chętnie pozują do zdjęć, pozdrawiając turystów śpiewnym "Namaste".
W trakcie codziennych zwykłych czynności,
w trakcie robienia prania na kamieniu,
czy w trakcie jednoczesnego płukania włosów i prania. Tak niewiele mają, a tacy są szczęśliwi ...
Ten most jest w sam raz dla początkujących - nie jest nawet zawieszony nad rzeką, ale nad jakimś wąwozem. Cztery stalowe liny utrzymują metalowy pomost, kolejne dwie liny puszczone górą stanowią barierkę.
Dzisiejsza trasa prowadziła kolejno przez miejscowości:
Chheplung z uroczą stupą buddyjską, |
stosami kamieni Mani. |
Nachipang, |
w okolicy której to miejscowości zatrzymujemy się na lunch, |
Po około 4 godzinach docieramy do celu – Phakding. |
Jeszcze tylko przejście ostatnim - czwartym - mostem nad rzeką Dhudh Kosi, obowiązkowe zdjęcie zbiorowe i meldujemy się w pierwszej lodży |
Lodge (czytaj: "Lodża") to nic innego jak górskie schronisko i tak należy je traktować. Niezależnie od nazwy - nawiązującej do gór, szczytów i tego z czym mogą kojarzyć się góry - bardziej standardem przypomina nasze schroniska, niż jakiekolwiek pensjonaty, hostele, a już na pewno nie hotele.
Właściwie każda lodża wygląda podobnie: nieopodal wejścia znajduje się jadalnia, w której centralnej części ustawiona jest koza. To jedyne pomieszczenie w budynku, które jest ogrzewane - rano i wieczorem do pieca wrzuca się suszone odchody jaków.
Na zakończenie moje rady w sprawie internetu. Praktycznie przez cały pobyt w Nepalu (poza samą bazą EBC) miałam zasięg internetowy, który pochodził:
Po pierwsze: od miejscowego operatora Ncell (karta Sim kupiona w Kathmandu 20 GB na 30 dni to koszt 2500 NSR ok. 75 zł). O ile telefon obsługuje karty e-sim - jak najbardziej wchodzi w grę skorzystanie z tego dobrodziejstwa - sprawdzone przez uczestników mojej wyprawy.
Po drugie: posiłkowałam się także kartami zdrapkami, które sprzedawane są w lodżach i ważne przez 24 godziny - mimo przemieszczania się do kolejnych miejscowości. Mimo iż oficjalna cena takiej zdrapki wynosiła 700 NPR (21 zł), to im wyżej np. w Lobuche, czy w Dzongla trzeba było zapłacić 800 NPR (24 zł). Jak widzicie różnice cenowe nie są wcale takie duże, choć czasem zdarzało się, że najlepszy zasięg był tylko w jadalni.
Pierwszy górski post, tak jak i pierwszy dzień trekkingu właśnie się kończy. Zjadamy kolację, szybka toaleta i pora na sen. Wrażeń dziś nie zabrakło - oby tylko udało się zasnąć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz