Everest Base Camp - dla odwiedzających Nepal jest jak abecadło. Co prawda pierwsza litera inna niż w alfabecie, ale jest to podstawowa trasa - najczęściej wybierana na pierwszy raz w Himalajach. Ze względu na występującą od czerwca do września porę deszczową - wyprawy w Himalaje organizowane są w dwóch sezonach: w okresie kwiecień-maj i potem październik-listopad. Większość osób wybiera termin jesienny, że niby pogoda jest wówczas pewniejsza. Obalam ten mit - turnus wiosenny jest moim zdaniem bardzo dobrym terminem, bo:
- dzień w kwietniu jest około 1,5 godziny dłuższy niż w październiku (np. 16.04.2024 wschód 5:38, zachód 18:29, podczas kiedy 16.10.2023 wschód 6:02, zachód 17:35)
- wiosną w Himalajach pięknie kwitną rododendrony - trekking zaczynaliśmy przy sporadycznie występujących drzewach, za to kończyliśmy już w pełnej krasie,
Foto: Agnieszka
- baza pod Everestem jest pełna namiotów, bo maj to czas zdobywania najwyższego szczytu Ziemi - czego w październiku już nie doświadczycie,
Foto: Agnieszka
- wbrew panującym opiniom pogoda nas nie zawiodła: niebo było przejrzyste, a jedyny drobny deszczyk złapał nas w drodze do Namche Bazar.
Tutaj akurat paragon za puszkę coca-coli - 99,99 NPR (rupii nepalskich) to 2,95 zł. I takim przelicznikiem mniej więcej najlepiej się posługiwać - 100 rupii to 3 złote. Z Polski zabieramy dolary, i co najwazniejsze nowe z dużymi głowami i niebieskim paskiem - wyemitowane od 2007 roku. Starsze nie są honorowane i nawet zapłata za wizę możliwa jest jedynie nowymi banknotami. Na szczęście udało mi się te starsze dolary (z 2006 roku) wymienić w lotniskowym kantorze w Kathmandu.
A ceny - choćby napoi - zmieniały się wraz ze wzrostem wysokości. I tak litrowa woda w Kathmandu kosztowała 30 NPR (0,90 zł), na postoju w drodze do Mulkot 20 NPR (0,60 zł), podczas gdy rekordowa cena takiej samej butelki na trekkingu w Lobuche wynosiła już 250 NPR (7,50 zł).
16 kwietnia 2024 - wtorek miał być tym wyjątkowym. To dzień, w którym mieliśmy wylądować na najniebezpieczniejszym lotnisku świata - w Lukli.
No właśnie: mieliśmy...
Pobudka 3:30, zbiórka 3:55, wyjazd z Mulkot 4:00, w Ramehchap jesteśmy 5:20.
Okazuje się, że już wczoraj loty do Lukli były odwołane, stąd kolejka oczekujących przed nami jest spora.
Przewoźnicy operujący na tym lotnisku, to: https://taraair.com/,
Godzina 6:56 niby zaczyna się odprawa i jest szansa na wylot. Dwie grupy przed nami i już część naszej grupy będzie mogła polecieć. Trzy uśmiechnięte buźki dzierżące w dłoniach karty pokładowe na lot o godz.9:15 dawały nam nadzieję, że będziemy następni.
Nadzieja...
Czekamy, bo to nie mgła w Ramehchap jest problemem, a pogoda w Lukli. Na nic zdały się karty pokładowe, bo mija godzina wylotu, a oni - jak stali tak stoją. Mijają kolejne godziny. Nadal czekamy...
I tak mija jeszcze szósta, siódma i ósma godzina waletowania na klepisku lotniska.
Miejsca mamy nawet leżące - przy stercie toreb wyprawowych i plecaków na żywym betonie, ale tuż pod okienkiem obsługi lotniskowej linii Sita. Teraz wszyscy czekają już tylko na komunikat - zmianę kartki wywieszonej na szybie: "all flights are delayed" na "all flights are canceled". Powód jest jeden i wciąż ten sam: pogoda w Lukli, choć i ta w Ramehchap nie jest najlepsza. Inna grupa zamawia helikoptery do Lukli, druga decyduje się na heli do Katmandu i zmianę treku na bazę pod Annapurną. W końcu ok. godziny 12:00 nasz lider przedstawia nam inne możliwości. Opcje są dwie: śmigło dziś lub zostajemy na noc w hotelu w Ramehchap i czekamy na zmianę pogody. Bariera jest jedna: koszt przelotu helikopterem to dopłata 350 USD od osoby i to już po refundacji za bilety lotnicze (organizator przygotowywał nas na koszt 150-200 USD). Ceny przelotów helikopterem w takiej sytuacji zdają się rządzić takimi prawami jak ceny Ubera. Im większy popyt tym wyższe ceny. Robimy głosowanie: kto jest gotowy lecieć dziś, kto chce czekać i w razie czego woli polecieć śmigłem dopiero jutro. Przegłosowane: wszyscy zostajemy na noc w Ramehchap - mamy przecież 2-3 zapasowe dni - i to wcale nie na jakieś parki rozrywki, czy rafting ale właśnie na takie sytuacje. Będzie dobrze, a my w żadnym razie nie zgodzimy się na skrócenie treku o dni aklimatyzacyjne. Zmiana trasy treku też zupełnie nie wchodzi w grę - zresztą nie jest nawet proponowana. Ale to w końcu nieoczekiwanie wysoki wydatek, który może okazać się nieunikniony w drodze powrotnej z Lukli. W międzyczasie idziemy na lunch do okolicznego baru. Niemal wszyscy jedzą ryż vege lub z kurczakiem. W menu dostrzegam jajecznicę. Z rumianymi tostami smakuje przyzwoicie. Ryżu to ja się jeszcze najem. Jajka dają energię - takie na twardo miałam w porannym lunchboxie z resortu. A i banan z pudełka jakiś taki fest słodki był. Soczek z rurką wypity, ale reszta, czyli smażone paski parówki i suchy tost to już dania dla szwendającej się psiny. Koleżanka psiara wniebowzięta, burek też.
Około godziny 14:30 żegnamy się z lotniskiem i w końcu jedziemy na nocleg.
Pensjonat Manthali retreat Pvt. to znajdująca się gdzieś w szczerym polu różowa willa, na pozór tylko wypasiona...
Pokoje czyste, łóżka wygodne, lśniące białe prześcieradła i poduszki, przyjemne cienkie koce podszyte białym futerkiem. I nic więcej - bez szafy, półki, lampek, ba ...bez jakichkolwiek gniazdek w pokoju. Sąsiedzi mają łazienkę i kontakt z wypasionym przedłużaczem, a my jesteśmy na ich łasce. To żaden problem - jest jeszcze zewnętrzna toaleta pod schodami: ubikacja w tureckim stylu to dziura w ziemi i miejsce na stopy, obok stoi tylko wiaderko z wodą do spłukania.
Foto: Ilona
Manthali to wioska wchodząca w skład dystryktu Ramehchap.
Typowa nepalska zabudowa: domy w szczerym polu, w dalekim sąsiedztwie od siebie, bez ogrodzeń, z widokiem na pola i góry, za to wzdłuż głównej drogi znajdziemy już wille wybudowane jedna przy drugiej, ze sklepikami w parterze.
W pobliżu pensjonatu odnajdujemy nawet jakiś główny plac ze sklepami ogólnospożywczymi.
Kolację zjadamy w pobliskim Freedom resort Darkini of Nepal.
Nagle zaczyna dość mocno wiać, co jakiś czas słychać odgłosy burzy, co niestety nie napawa nas optymizmem. Przy takim wietrze to i śmigło jutro nie poleci. W ogrodzie restauracyjnym spotykamy trójkę rodaków. Opowiadają nam swoją historię:
Już mieli heli,
już karty pokładowe w ręku,
nie lecicie...
już dostali miejsca w hotelu,
wyszykowani na basen,
lecicie,
szybkie pakowanie,
dwa tuktuki,
bagaże na płycie lotniska, ...
nagle bagaże jadą z powrotem.
Kapitan przeprasza: za duży wiatr...
Po kolacji ok. 20:30 rozchodzimy się do spania. Prognoza w Lukli złapana przed snem daje mi ulgę: będzie wiało max do północy, a jutro słońce i czyste niebo. Polecimy samolotem!
Oby sprawdziły się słowa poznanej na lotnisku Polki:
"Trzeba patrzeć na dobre prognozy, a na te złe nawet nie zaglądać. Do zobaczenia jutro w samolocie."
Do zobaczenia...
Ps. Tip dla wybierających się w Himalaje: warto zarezerwować sobie dodatkową gotówkę na wypadek konieczności przelotu do Lukli helikopterem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz