Wtorek 2 września 2025 roku
to dzień aklimatyzacyjny. W obozie pierwszym rozgościliśmy się już na dobre, choć noc nie była wcale łatwa. Mój współlokator - osobisty małżonek nie spał wcale, ja zdrzemnęłam się zaledwie na 4 godziny. Musimy przyzwyczaić się do wysokości, choć Radek już wspomina o towarzyszącym mu bólu gardła i głowy. Na ratunek wjeżdża aspiryna. Jak aklimatyzacja - to na całego!
Zaraz po śniadaniu rozpoczynamy wędrówkę do Campu 2. Każdy z nas otrzymuje lunchbox: banana, batona, ciastko i soczek w kartoniku. Nie ma też problemu z wodą do napełnienia camelbaków - dostępna jest bezpłatnie. Wycieczka nie jest daleka - w dwie strony to będzie niespełna 5 km, za to przewyższenie już da nam znać o sobie. to dzień aklimatyzacyjny. W obozie pierwszym rozgościliśmy się już na dobre, choć noc nie była wcale łatwa. Mój współlokator - osobisty małżonek nie spał wcale, ja zdrzemnęłam się zaledwie na 4 godziny. Musimy przyzwyczaić się do wysokości, choć Radek już wspomina o towarzyszącym mu bólu gardła i głowy. Na ratunek wjeżdża aspiryna. Jak aklimatyzacja - to na całego!
Camp 1 - 3352 m npm
Camp 2 - 4096 m npm
Przewyższenie: 744 m
Z każdym krokiem ścieżka zmienia się.
Teren staje się coraz surowszy – trawy znikają, a w ich miejsce pojawiają się kamienie i głazy. Na szczęście jest w miarę ciepło - spokojnie wystarczają bluzka z krótkim rękawkiem i krótkie spodenki.
Podczas wędrówki lider Wojtek trzyma się połowy grupy. Idziemy różnym tempem, raczej powoli - część grupy prowadzi Ali, reszta idzie z Wojtkiem, a na końcu za jedną z uczestniczek podąża Ramazan.

Ja z przewodnikiem Ramazanem
Po drodze zatrzymujemy się na przerwę w "sklepie z pamiątkami".
Musicie przyznać, że osobliwe to miejsce...takie Krupówki na wysokości 3700 m npm :)
Kiedy około 12:30 doszliśmy na miejsce był czas na odpoczynek
i toaletę. Aż strach pomyśleć jak dostanę się do niej w środku nocy.
Ponadto udostępniono nam messę, gdzie mogliśmy napić się gorących napoi i tradycyjnie już skosztować owoców i przekąsek. Mieliśmy też okazję zapoznać się z zawartością agencyjnej apteczki.
![]() |
Podręczna apteczka lidera agencji 4challenge |
![]() | ||
Z obozu drugiego doskonale widać Mały Ararat 3937 m npm,
|
Mały Ararat ukazuje się na południowym wschodzie jako niemal perfekcyjny stożek, a przez swoją symetrię przypomina klasyczny wulkan znany z podręczników geografii.
W oddali widać doliny i suche równiny Iranu. Pozostawiamy ten widok za sobą i po około godzinnym pobycie w obozie drugim wracamy do obozu pierwszego. Jeszcze przed kolacją przygotowujemy sobie bagaże. Znowu zostawimy depozyt w obozie pierwszym (warto mieć ze sobą worek lub zapasową cienką torbę, w której spakujecie rzeczy niepotrzebne na atak szczytowy - ja korzystam z worków depozytowych z biegów, jednak alternatywą są zwykłe worki na śmieci).
Środa 3 września 2025 roku
to dzień w którym przenosimy się do Campu 2. Szlak jest nam już znany, więc zaopatrzeni w lunchboxy i odpowiednią ilość wody z elektrolitami wyruszamy na trekking. Ponownie przypominam o nawodnieniu, które w górach wysokich odgrywa niebagatelne znaczenie. Pić wodę należy litrami, i to jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy. U mnie limit dzienny wynosił około 4 litrów.Po nocnym deszczu i wietrze powietrze staje się znacznie chłodniejsze i dziś przydadzą się bluzy. Razem z nami do obozu wysokiego przenosi się także obozowa kuchnia z całym wyposażeniem i artykułami spożywczymi.
Sam trekking zajmuje nam 3 i pół godziny i w Campie 2 jesteśmy o 12:30 - będzie więc sporo czasu na odpoczynek.
Foto: Ania
Na dzień dobry lądujemy na kawce w mesie, która za chwilę stanie się obozową kuchnią. Po godzinie jesteśmy poproszeni, aby rozejść się do namiotów, gdyż tutaj będzie przygotowywana nasza kolacja.
![]() |
Cel naszego trekkingu schował się zupełnie za chmurami. ![]() |
W dniu ataku szczytowego o kąpieli nie będzie mowy :) Nasza obozowa toaleta wyposażona jest w papier toaletowy, a nawet w mokre chusteczki.

Na kolację stawiamy się o godzinie 17:00. A tak wygląda drugie danie serwowane na ponad 4000 m npm.
Podczas posiłku w kuchni zostawiamy termosy, w celu napełnienia ich wrzątkiem lub herbatą. Na wieczornej odprawie, podczas kolacji, lider przedstawia nam plan ataku szczytowego. Zapadają też niestety pierwsze trudne decyzje. Już wiemy, że nie każdy z nas weźmie udział w ataku szczytowym. Organizmu nie da się oszukać, szczególnie na tej wysokości. Grupa jest liczna, a przewodników tylko dwóch - musimy iść równym tempem, ale nie za wolno.
Trzeba pogodzić się z losem i głęboko "oddychać górą". Wszak już wysokość obozu drugiego 4096 m npm jest imponująca.
Z bezsilności co poniektórzy mają w głowie plan B:
"Zrobię koronę Malediwów".
Niestety, nie wszystkim jest do śmiechu...
Po kolacji, w namiotach zapanowała niemal nabożna cisza. Każdy z nas wiedział, że czeka nas nocne wyjście i atak szczytowy. Zegar tykał powoli, a ja nie mogłam odciągnąć myśli, od góry...
Czy dam radę?
Czy moja forma jest wystarczająca?
Czy góra będzie dla mnie łaskawa?
Czy wpuści nas na szczyt?
Wśród miliona pytań kłębiących się w głowie, z ust Radka pada to jedno najważniejsze:
- Mysza, pamiętasz jak się umawialiśmy? Jedziemy na wyprawę razem, ale jedno nie uzależnia swojego wejścia od drugiego. Każdy z nas przyjechał tu po szczyt, pamiętasz?
- Tak, tak pamiętam - roześmiałam się. Nie będę Ci kulą u nogi, nie martw się. Nie będę zła, jeśli nie zejdziesz ze mną, kiedy odpuszczę. Obiecuję!..
To była nasza umowa - taki pakt. Tylko tak się złożyło, że nawet mi do głowy nie przyszło, jakie będą jego konsekwencje. Dla mnie odpowiedź była tylko jedna: jeśli zadecyduję o odwrocie, nie oczekuję tego od Radka.
Umówiliśmy się...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz