środa, 12 grudnia 2018

Korfu treningowo

Zapraszam Was serdecznie do kolejnego odcinka mojej korfiańskiej sagi. Długie jesienne wieczory teoretycznie powinny sprzyjać blogowaniu.... jest jednak inaczej. Moje życie od pół roku kręci się wokół aktywności fizycznej i co raz to trudniej jest mi znaleźć czas na bloga. Tym razem jednak połączę przyjemne z pożytecznymi i przy okazji Korfu opowiem Wam o mojej nowej pasji.
Otóż o tym, że aktywność fizyczna jest w naszym życiu niezwykle istotna wiedziałam od lat i pewnie dlatego też pojawiałam się w różnego rodzaju klubach, basenie, a w końcu zaczęłam biegać. Nigdy maratony, a 11-12 kilometrów to MAKSIMUM moich możliwości. Niestety pojawiający się co jakiś czas ból kolana wyłączał mnie z trybu biegacza. Cieszyłam się, że mogę potruchtać po lesie, czy miejskim stadionie, choćby po kilka kilometrów. Brak przynależności do jakiejkolwiek grupy biegowej dawał też swobodę - dziś idę, a jutro nie mam czasu, itp.. itd. Starałam się nie zaniedbywać biegania, nawet na tych krótkich odcinkach, by móc cieszyć się odpowiednią sprawnością na wakacje. To właśnie poranne przebieżki zawsze uatrakcyjniały mi wakacyjny pobyt - na miejscu okazywało się, że dzięki własnym nogom mam szansę zobaczyć miejsca do których nie dociera komunikacja miejska. 
I tak co roku, czy w Bułgarii, czy tym razem w  Grecji co drugi poranek spędzałam na truchtaniu, oczywiście w towarzystwie moich koleżanek Joli i Agi. Ten rok był jednak wyjątkowy - i to nie tylko z powodu wakacji "all inclusive", które także dawały możliwości grupowych zajęć ruchowych, ale przede wszystkim z racji naszej wspólnej motywacji.
Otóż od początku czerwca wkręciłyśmy się w zajęcia w klubie Lionfitness, w mojej miejscowości. Karnet open połączony z konsultacjami dietetycznymi, odpowiednio zbilansowaną dietą na platformie internetowej i niezwykle motywującym trenerem dawały nam niesamowite efekty. I tak oto do dziś do klubu chodzę po 4-5 razy w tygodniu, wybierając z planu zajęć: trening dnia (coś jak w-f dla dorosłych), rowery, zdrowy kręgosłup, czy zumbę. 
Nasz zawsze uśmiechnięty trener dobrze wiedział, że wypuszczając nas na wakacje, może spodziewać się wszystkiego. Tymczasem my postanowiłyśmy udowodnić, jak bardzo jesteśmy wkręcone. Zaopatrzone w odpowiednią odzież i obuwie, a także filmy instruktażowe wyruszyłyśmy na nasze fit-wakacje. I nawet jeśli trzymanie diety nie udawało się podczas posiłków, czy zakrapianych wieczorów, to przychodził poranek i truchtanie musiało być. A pewnego deszczowego poranka zamiast biegania zafundowałyśmy sobie własny trening na brzuch z pomocą gumy i skakanki oraz przy komendach naszego trenera Witka.


I choć miejscowość Dassia nie sprzyja zbytnio biegaczom z racji braku ścieżek, czy choćby chodników, my dbałyśmy o naszą formę.
 
Każdy nasz trening niestety odbywał się wzdłuż ruchliwej ulicy, przy której wiele jest takich charakterystycznych kapliczek.
I tak oto pierwszego poranka biegnąc z Dassi w kierunku Gouvii w dali dostrzegłyśmy charakterystyczną groblę, jakże podobną do tej w okolicy lotniska. Na pierwszy raz wydała nam się za daleko, ale wiedziałyśmy już że następnym razem to właśnie tam nas nogi poniosą.
Tymczasem zbiegamy z głównej drogi w dół - do brzegu zatoki Gouvia. Miejsce okazało się świetne na rozciąganie - i specjalne foto dla naszego trenera Witka.
A musicie wiedzieć, że taki plank w plenerze to w Lionfitness norma, bo większość zajęć odbywa się na powietrzu - przynajmniej dopóki pogoda na to pozwala.
W drodze powrotnej do hotelu zachwycamy się dorodnymi kaktusami, a endomondo wybija niespełna 3 km. Przywykłam do takich odległości, za to Jola wydaje się zawiedziona. No cóż, każdy kolejny trening będzie intensywniejszy.
Nasza następna poranna przebieżka to kierunek przeciwny, a mianowicie bieg w stronę Ypsos.
Z głównej drogi na końcu miejscowości Dassia skręcamy w lewo w stronę wioski Kato Korakiana.
Po drodze mijamy zadbane domostwa i małe pensjonaty. 
Asfaltowa droga wiedzie pod górę. Generalnie mapy google pokazywały w tym miejscu zamek Mimpeli i to do niego chcemy dotrzeć.
Obiegamy więc teren dookoła - i mniej więcej w połowie wzniesienia natrafiamy na zamkniętą o tej porze National Gallery wyspy Corfu. To jedyny odrestaurowany ślad po zamku Castello. Do samego zamku jednak nie trafiamy. Tym razem to wcale nie odległość, ale brak dostępności dla turystów uniemożliwiły osiągnięcie celu. Położenie zamku wśród krzaków uniemożliwiło nawet zrobienie zdjęcia. Zamek Mimpeli jest ledwie widzialny z drogi, mimo iż obiegamy jego ogrodzony teren dookoła. Nazwa zamku pochodzi od nazwiska włoskiego barona Luka Mimpeli, który willę tą wybudował w gotyckim stylu w 1905 roku. Rodzina Mimpeli przebywała w zamku do 1940 roku, kiedy to po wybuchu II Wojny Światowej wydalona została z Grecji. Wówczas majątek ten zostaje przejęty przez państwo greckie i pozostaje w jego rękach do dziś. Co prawda była próba wynajmu rezydencji osobie prywatnej, która do 1981 roku prowadziła tu hotel "Castello". Dziś miejsce jest szalenie zaniedbane, co jest niestety kolejnym dowodem na całkowity brak zainteresowania państwa greckiego tego typu atrakcjami turystycznymi. A szkoda...

Kiedy my kończymy trening, miasto dopiero budzi się ze snu, choć mijamy też kilku biegaczy i personel hotelowy. Przy okazji muszę stwierdzić, że zarówno na ulicach, czy choćby w autobusach sporo jest korfiańczyków w służbowych uniformach Lidla, czy sieci hotelowych, co w Polsce jest zupełnie niespotykane. Tym razem licznik wybija 4,83 km. Uff... jest lepiej.Tak jak wcześniej postanowiłyśmy, tym razem czeka nas jogging do Kommeno.
Tak więc kolejny raz biegniemy z Jolą w stronę Kerkyry, a następnie skręcamy w lewo w stronę zatoki Govino.
Tym razem bieg wzdłuż zatoki zawiedzie nas do Kościoła Ipapanti.
Pięknie zapowiadający się dzień sprzyja naszemu treningowi, a kościół ten doskonale widziałyśmy z przeciwległego brzegu z miejscowości Gouvia.
 
Brama kościoła jest jeszcze zamknięta, bo dzień dopiero się budzi.

 
Kościół otwarty jest codziennie w godzinach 9:00-14:00 i 18:00-21:00.

 
Biegamy wczesnym rankiem około 6:30 przede wszystkim z racji temperatury. Do śniadania mamy jeszcze trochę czasu postanawiamy więc do hotelu Tina wrócić nieco okrężną drogą.
W tym celu skręcamy w ulicę Swans, która prowadzi mocno pod górę, a to z kolei
pozwoli nam uchwycić czarującą panoramę.


I tak oto dobiegamy do malutkiej miejscowości Tzavros i
znajdującego się w niej pięciogwiazdkowego hotelu Grecotel Eva Palace.
Tym razem udało nam się wbiec na wysokość 56 m npm., co było nie lada wyzwaniem. Na szczęście droga powrotna prowadziła wśród zacienionych gajów oliwnych i tylko z górki. Kiedy wróciłyśmy do głównej trasy po drodze mijamy
interesujący klub sportowy,
w którym widać i rower treningowy,
i znaną nam oponę (te w Lionstudio są ładniejsze i bardziej profesjonalne), czy schody :) Wydawało mi się, że klub jest zlikwidowany, bo ilekroć przejeżdżaliśmy obok - zawsze był zamknięty. A może otwierany był tylko w godzinach zajęć...
Tym oto pozytywnym akcentem kończę mój lekki off-topic, informując jednocześnie, że kolejne odcinki będą już tylko w temacie atrakcji, jakie zgotowało nam Korfu. A że moja ochota na sport wcale nie maleje, to i na kolejny post trzeba będzie znowu troszkę poczekać...

2 komentarze:

  1. Lionfitness zaraża pozytywną energią, widać po was dziewczyny to uzależnienie😀
    Beata, super fotki, wakacje i forma! Tak trzymać😁😎👍

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komplementy i zapraszam do naśladowania nie tylko w Lionstudio :)

    OdpowiedzUsuń

Printfriendly