środa, 18 września 2024

Na zakończenie Paśupatinath - tego się nie da "odzobaczyć"

Paśupatinath to kolejne „must see” w Katmandu. Ta największa świątynia Śiwy w Nepalu to dla wyznawców hinduizmu najważniejszy cel pielgrzymkowy. Dla nas to dość kontrowersyjne miejsce pochówku zmarłych podczas rytualnych kremacji. 

Świątynia poświęcona jest jednemu z wcieleń Śiwy – Paśupatiemu – „Panu Zwierząt”, który w Nepalu nieoficjalnie uznawany jest za bóstwo narodowe. To miejsce odwiedzone było przez nas w Katmandu kolejnego wieczoru. Wspólna, raczej wątpliwej jakości taksówka, wiezie nas we wschodnią część miasta. Ogromny parking, niczym przed jakimś stadionem, a przed nim kiermasz - liczne sklepiki z pamiątkami i dewocjonaliami. W drodze od bramy do kas biletowych towarzyszą nam małpy. Po wczorajszej wizycie w Swayambhunath jesteśmy już oswojeni z ich towarzystwem. 
Wejście na teren kompleksu jest płatne, 
a sam bilet który otrzymujemy za 1000 Rs to swoista pamiątka – bogato ilustrowany kartonik formatu zeszytowego, który nie upoważnia jednak do wejścia do budynków świątynnych, dostępnych tylko dla wyznawców hinduizmu.
Pierwsze kroki kierujemy w stronę rzeki Bagnati, której wody łączą się ze świętym Gangesem. W Nepalu wszystkie rzeki uznawane są za święte i kończą swój bieg w Gangesie. Niestety jednak wszystkie stają się brudnym ściekiem – kiedy poprzedniego dnia wybraliśmy się na Durbar square nie mogliśmy uwierzyć, że tak może wyglądać rzeka. Pływało w niej dosłownie wszystko, a smród unosił się na co najmniej kilometr.
Niewiarygodne, że w rzece Bagnati kąpią się małe dzieci, a pojawiający się tutaj pielgrzymi rytualnie obmywają twarz lub piją wodę z rzeki, by zapewnić sobie zbawienie. My nie wykazaliśmy się taką odwagą, bo przecież w Katmandu woda z kranu nawet po przegotowaniu nie nadaje się do picia.
Przechodząc przez betonowy most od razu dostrzegamy po jego obydwu stronach, ale tylko na jednym z brzegów rzeki Bagnati kamienne platformy – tzw. ghaty (stanowiska do palenia zwłok). 


Od razu widać, że po prawej stronie od wejścia pali się ciała biednych, po lewej zaś bogatych ludzi. 
Na wprost części, na której znajduje się główna bogato zdobiona świątynia – po przeciwnej stronie rzeki wybudowano wysokie betonowe schody, które niczym widownia na stadionie zapełniają się znajomymi zmarłego oraz hindusami pielgrzymującymi w to święte miejsce. 
Foto: Ilona
Wszyscy zasiadają na schodach i bacznie przyglądają się ceremonii. Kiedy odwiedzaliśmy Pashupatinath gapiów były niezliczone tłumy. Nie wiem, czy to z powodu pożegnania kogoś ważnego, czy tak jest zawsze.

Zdjęcie wykonał Jarek 
Rytuał palenia zwłok odbywa się tu przez 24 godziny na dobę, a wygląda mniej więcej tak:
  • najpierw owinięte w pomarańczowy całun ciało przynoszone jest nad brzeg rzeki na bambusowych noszach i ozdabiane girlandami z pomarańczowych kwiatów (są to aksamitki uważane za roślinę, w której mieszka bogini Taledżu, czczona przez wyznawców hinduizmu jako bogini tworząca świat i broniąca przed demonami. Takie same girlandy dawane są także gościom i turystom - stąd i my już z lotniska wróciliśmy nimi udekorowani);
  • skierowane nogami w kierunku rzeki ciało obmywane jest wodą ze świętej rzeki,
  • następnie woda z rzeki z dzbana wlewana jest do ust zmarłego aby upewnić się, że zmarły naprawdę nie żyje,
  • najbliższa rodzina po kolei żegna się ze zmarłym całując go po nogach i w usta,
  • kobiety lamentują i posypując zwłoki pomarańczowymi kwiatkami i czerwonym proszkiem, żegnają się ze zmarłym. Kobiety uczestniczą w obrzędach pogrzebowych, jednak nie mogą podpalać stosu ani grzebać kości, 
  • następnie ciało zostaje przenoszone na betonowy ghat, na którym wcześniej ułożono stos z drewna – kiedyś używano jedynie drewna z drzewa sandałowego, ale obecnie używa się tańszych rodzajów drewna;
  • do czubka głowy zmarłego bawełnianą tasiemką przyczepia się spisany na papierze ryżowym jego horoskop;
  • do ust zmarłego wkłada się monetę;
  • ogień podkłada się do ust zmarłego, co ma zapewnić mu oczyszczenie ze złej karmy;
  • ogień pochodzi od rytualnego ognia płonącego nieustannie przy głównej świątyni i od niego odpala się płomień do wszystkich stosów; 
  • zgodnie z tradycją ogień pod stosem, podkłada najstarszy syn, jeśli spopielane jest ciało ojca lub najmłodszy syn, jeśli jest to akurat ciało matki;
  • mężczyzna ten okrąża stos trzy razy i polewa go świętą wodą;
  • następnie ciało zakrywane jest resztą drewna;
  • stosy drewna przekładane są słomą, a ilość stosów zawsze musi być nieparzysta;
  • W Indiach praktykuje się jeszcze roztrzaskanie czaszki zmarłego młotem, aby uniknąć jej wybuchu w ogniu, w Nepalu zaś zwyczaj ten jest rzadziej stosowany i dlatego w Paśupatinath co jakiś czas słychać dźwięk eksplozji czaszki w ogniu. W ten sposób dusza uwalnia się z ciała;  
  • piętrowo układany stos drewna płonie ok.3 godzin,
  • po wszystkim resztki spychane są do rzeki,
  • ponieważ nie każdego stać na odpowiednią ilość drewna (drewno jest bardzo drogie) nie wszystkie ciała dopalają się do końca, co oznacza, że w rzece mogą znaleźć się części ludzkich kończyn,
  • koszt takiego pogrzebu ponosi rodzina zmarłego, która musi zakupić drewno na stos, (w 2018 roku koszt pogrzebu przy głównej świątyni wynosił 600 dolarów, zaś po drugiej – skromniejszej stronie – 200 dolarów);
  • takiemu rytualnemu spaleniu nie są poddawane kobiety w ciąży, małe dzieci oraz chorzy na wybrane choroby: ich ciała grzebie się kopiąc płytki rów w wodzie, a nurt rzeki zabiera ciało z piachu i niesie w stronę Gangesu;
  • jeśli pochówek odbywa się w miejscu gdzie brak dostępu do rzeki, nie ma drewna, a skała uniemożliwia wykopanie dołu np. wysoko w górach, wówczas ciała zmarłych tnie się na małe kawałki, a następnie wynosi powyżej 4 tys. m npm, gdzie rozrzuca się je na pożarcie drapieżnym sępom i orłom. Po kilku dniach wraca się w to samo miejsce, gdzie została już tylko czaszka i kości, miażdży się je i namaszcza masłem i mąką, tak aby i one stały się pokarmem dla ptaków (tzw. powietrzny pogrzeb).
W międzyczasie, nad brzegiem rzeki dzieją się inne ciekawe rzeczy. 
Gdzieś pasą się krowy,
dzieci brodzą w brudnej „świętej” wodzie po kolana, wróż siedzący nad brzegiem rzeki przepowiada przyszłość z kart, a jakaś kobieta sprzedaje maseczki, inna zaś proponuje "masala tea". No istny festyn....brakuje tylko chearleaderek.
Zamiast tego są kolorowi Sadhu, którzy recytując mantry i dźwięcząc dzwoneczkami, wzbudzają zainteresowanie turystów. 
Sadhu to wędrowni jogini, którzy wcale nie wyglądają na zagłodzonych - ubrani bowiem w kolorowe szaty z barwnym makijażem na twarzy, na widok turystów zastygają w bezruchu, a wszystko po to by otrzymać od nich datek. 
Atmosfera przypomina bardziej imprezę sportową lub festyn, niźli pogrzeb, czy stypę. 
Na dziś naprawdę nam wystarczy…

I na dziś, i na tą relację. Następnego dnia bowiem przyszło nam pożegnać Katmandu. Z wyprawy do Nepalu wracam z bagażem pełnym pamiątek, z bogatym górskim doświadczeniem, z kilometrami w nogach (na szczęście bez odcisków), ale przede wszystkim ze wspomnieniami, które zostaną ze mną na zawsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly