26 kwietnia 2024 roku - piątek - 10 dzień trekkingu: Zonghla 4830 m npm - Dragnak 4700 m npm
Niech nie zwiodą Was wysokości przedstawione na starcie i mecie dzisiejszej wędrówki, bo jej głównym celem ma być przejście przez przełęcz Cho La.
Nie kochani - to za mną to nie fototapeta!
Cho La Pass to przełęcz położona na wysokości 5420 m npm, do której dostępu broni prawie pionowa ściana i lodowiec. Już sama myśl o kolejnym wysokim podejściu może być odstraszająca - przełęcz Cho La może stanowić trochę trudniejszy do przejścia odcinek, dlatego zaleca się zabrać ze sobą raki, lub co najmniej raczki. Dziś mają się one przydać.
Z Zonghla startujemy z lekkim opóźnieniem z powodu oczekiwania na śmigłowiec. Na szlak wyruszamy o godzinie 8:30. Cała droga do Dragnak zajęła nam 7 godzin na dystansie 7,80 km osiągnęliśmy całkowity wznios: 510 m i całkowity spadek: 736 m.
Szlak do Cho La Pass oznaczony jest co jakiś czas żółtymi tyczkami - to dobrze, tym bardziej że na szlaku jesteśmy dziś tylko my. Od razu daje się odczuć, że zdecydowana większość z EBC wraca tradycyjną drogą, inni zaś jeśli decydują się na Cho La Pass, pokonują ją w drodze do Everest Base Camp.
Początkowo nasza trasa prowadzi łagodnym zejściem - niebawem jednak dochodzimy do bardzo stromej ścianki.
Skały, które mamy do pokonania nigdy wcześniej tak nie wyglądały - te tutaj mienią się rudoczerwonymi kolorami.
Mój przyspieszony oddech i zwolnione tempo może świadczyć tylko o jednym: to szybko rosnąca wysokość daje o sobie znać. Chwilę później osiągamy coś co wygląda jak przełęcz. Czyżby to już Cho La?....
Nie... za szybko...
Dopiero po przejściu przełęczy ukazuje nam się widok na kolejną dolinę i jęzor lodowca.
Dochodzimy do czoła lodowca na Cho La - biały, lśniący w słońcu jęzor lodu, a pośród niego wąskie szczeliny.
Zakładamy raki i raczki - kto co akurat ma w swoim ekwipunku. Jak łatwo się domyślić nasi porterzy, którzy wyszli nam na przeciw i przewodnicy pokonują lodowiec w zwykłych butach.
Ekipa w pełnej gotowości.
(Źródło: Facebook)
Za chwilę ruszamy.
Grupa się rozciąga (na zdjęciu Tomek, Tatiana, Ania i Jacek). Ja idę dość wolno - choć droga przez lodowiec wcale nie jest pod górę.
Biała plama zdaje się dla mnie nie mieć końca, a kiedy nagle zatapiam w szczelinie 3/4 długości mojego kijka czuję strach. Na szczęście towarzyszy mi porter, a żółte tyczki wyznaczają drogę. Oby tylko zachować spokój. Przede mną ostatni odcinek - strome podejście na przełęcz - ku mojej uciesze ubezpieczone stalową liną. Wspieram się na linie i o godz. 12:20 osiągam przełęcz.
Także na zejściu przełęcz wyposażona jest w liny stalowe i żółte tyczki. Do miejsca noclegu - Dragnak doszliśmy o godzinie 15:30. Meldujemy się w bardzo przyjemnej lodży Mountain Paradise Lodge.
Duża jadalnia, w której dookoła wywieszone są panoramy Himalajów z opisami pozwala mi zastanowić się nad celem mojej himalajskiej wędrówki.
Chyba dziś najbardziej czuję się zdobywcą. Podczas kiedy jeszcze cztery lata temu bałam się łańcuchów, wdrapałam się po linie na sam szczyt... szczyt moich możliwości? Tak, to najwyższy punkt mojej wędrówki w Himalaje. I choć nie zdobyłam Kala Pattar, nie wejdę też na Gokyo Ri dziś czuję się spełniona... Ale, czy to o to w tym wszystkim chodziło?
Im więcej czasu mija od tego dnia, tym bardziej odkrywam sens mojej podróży. Moje wyobrażenia o Himalajach zderzyły się z lodowatą rzeczywistością życia na minimum wygód, ale z maksimum doznań. To doskonałe środowisko do odkrycia samego siebie - rozliczenia się ze swoim ego. Zatem, czy ja w środku płaczę? Czy krzyczę?Tak, krzyczę z radości, choć nie skaczę do góry z powodu tego, że to się udało, że mój organizm świetnie poradził sobie z wysokością.
Nie... jestem zwyczajnie z siebie zadowolona i ogromnie się cieszę, że zdałam ten egzamin - pokonałam swoje lęki i traumy.
W górach wysokich nie może chodzić o szczyt....tu chodzi o drogę... drogę do samego siebie. I tak jak w przykazaniu pielgrzymów z Tybetu:
"Tylko od Ciebie zależy,czy to jest góra święta,czy stos kamieni,czy z góry zejdziesz bardziej człowiekiem,czy tylko małpą."