środa, 19 czerwca 2024

Typowy dzień w Himalajach

No to moi mili, aby nie było nudno, na podstawie kolejnego etapu trekkingu przedstawię Wam typowy rozkład dnia spędzonego w Himalajach. Każdy dzień wygląda niemal tak samo, a ja opiszę to na podstawie 20 kwietnia 2024 r.

6:00 pobudka. Dopiero co świta – w pokoju zimno, a oszronione szyby nie dają Ci dostrzec wschodzącego słońca. 
Foto: Ilona
Zdarzało się – szczególnie mojej współlokatorce Ilonie – wstawać nawet o 5:00, by uwiecznić na zdjęciu ten cud natury – odbijające się na szczytach słońce. Pośpiesznie wkładam wygrzane w śpiworze ubranie. Wierzchnią kurtkę mam w zasięgu ręki – w kurtce przygotowane: czapka, rękawiczki, buff. Za chwilę je założę, aby pójść do toalety. Trzeba być ostrożnym, bo woda na podłodze zamarza i łatwo tu wywinąć orła. WC to w zasadzie dziura w podłodze i ogromna niebieska beczka z warstwą lodu. Prowizoryczna higiena poranna – przemywam twarz lodowatą wodą. Hurra! Dziś woda w kranie nie zamarzła. Myję zęby – dobrze, że mam płyn do płukania ust.

6:50 zdaję porterom swój duży bagaż. Dziś czeka nas odcinek Namche Bazaar 3432 m npm. - Tengboche 3860 m npm. Dopiero kiedy oddam torbę porterom mogę opuścić pokój i już z pełnym podręcznym ekwipunkiem iść na śniadanie. Kijki i termos w dłoń i punktualnie o

7:00 stawiam się w jadalni. Zamawiam „wsad do termosa”. Na śniadanie dostaję danie zgodne ze złożonym poprzedniego wieczoru zamówieniem. Nepalskiej kuchni poświęcę specjalny post. A tymczasem u mnie na śniadanie był zwykle omlet z różnymi dodatkami (np. z kokosem), owsianka, czy 
Standard Everest Set
Jeszcze w trakcie śniadania, czeka mnie codzienne mierzenie saturacji. Po kolei, do każdego podchodzi lider z pulsoksymetrem.
Wynik to Twoje „być albo nie być na trekkingu”… jeśli saturacja jest za niska: musisz zostać, nie pójdziesz dalej, a o Twoich losach zadecyduje lider. Zazwyczaj ostatecznie grozi to powrotem na dół w towarzystwie jednego z przewodników. Zamówienie helikoptera – ot tak sobie – nie jest możliwe. Muszą być konkretne objawy decydujące o transporcie drogą lotniczą. Uff… kolejny dzień wskazanie pulsoksymetru jest zadawalające.
Dopakowuję plecak podręczny – po śniadaniu wkładam tam termos z gorącą „ginger lemon honey tea”. Kiedy mam już dosyć mega słodkiego napoju, posiłkuję się własną miętą – wówczas zamawiam tylko wrzątek.

7:30 startujemy.
Marsz 
Poranna trasa była stosunkowo łatwa, a jej większość była albo płaska, albo prowadziła łagodnie w dół. 
Na trasie wędrówki spotykam oczywiście kolejne buddyjskie stupy, 
 w tym Tenzing Norgay Memorial Chhorten, 
z którą wszyscy chcą się fotografować. Tylko, czy aby to ja, czy stupa są na tym zdjęciu najważniejsze?
Zobaczcie co się dzieje za moimi plecami.
To Jego Wysokość Mt Everest wydaje się być dziś na pierwszym planie każdego zrobionego zdjęcia (ten ledwo wystający wierzchołek po lewej stronie  z chmurnym pióropuszem jetstreamu). Po prawej zaś stronie przepiękna sylwetka Ama Dablam.
Wkrótce też dochodzimy do rozwidlenia szlaków w Sanasa.
Dziś wybieramy drogę do Tengboche, ale wracać będziemy ścieżką prowadzącą z Gokyo.
No i jakże bym miała nie wspomnieć o kwiatach rododendronów,
 
 które dziś mamy już na wyciągnięcie ręki. 

Powoli schodzimy aż do doliny rzeki na wysokości 3250 m n.p.m., gdzie można zjeść lunch, w małej wiosce nad rzeką. 

11:00 przerwa na lunch. Często przewodnik proponuje 2-3 dania, spośród których wybierasz to dla siebie – tak jest o wiele sprawniej i nie tracimy czasu na długie oczekiwanie na posiłek. Zwykle taka przerwa trwa ok. godziny. 
Dziś zatrzymujemy się w Phungi Thenga (jeszcze widać ślady imprezy noworocznej). Po zjedzeniu lunchu wyruszamy w dalszą drogę.
Po przejściu mostu wychodzi na to, że do pokonania mamy około 600 metrów przewyższenia. 
Marszu ciąg dalszy
Radzi, nie radzi - idziemy dalej. Z pełnym żołądkiem idzie się ciężko.
Wigoru dodają nam młynki znajdujące się w kolejnej wiosce. 
Co 100 metrów przewyższenia zarządzamy pit-stop, a właściwie pić-stop. Czołówka grupy zatrzymuje się rzadziej. Podejście zaczyna się dłużyć. W dodatku na ostatnie pół godziny trekkingu zrywa się silny wiatr i czuć jak bardzo zmienia się pogoda. Kiedy już zbliżamy się do Tengboche, naprzeciw nam wychodzi jeden z porterów. Tak jest codziennie, kiedy jest blisko do celu.
Przeprowadza nas przez kani i kieruje do odpowiedniej lodży. 

14:00-15:00 meldujemy się w lodży
Dziś jest to Trekkers lodge. 
Od razu w jadalni lider rozdaje nam klucze od pokoi, a my wpatrzeni w karty menu zamawiamy dania na kolację. Zupa i drugie danie lub drugie danie i deser. W tej lodży dostępna jest sieć WIFI za 200 Rs. Umawiamy się na kolację, zwykle na godzinę 18:00.

15:00-18:00 czas wolny spędzamy zwykle w jadalni. Wegetujemy tu, grzejąc się przy kominku. Odpoczynek w pokoju wiąże się bowiem z przeraźliwym zimnem. Co odważniejsi opłacają sobie prysznic i oczekują w kolejce (oczywiście w miarę dostępności). W jadalni na stół wjeżdżają kolejne termosy pełne gorących napoi: masala tea, ginger tea, czy lemon tea. Doskonale sprawdza się system spółdzielni – pierwszy termos zamawiam ja, kolejny koleżanka, itd.. A przecież pić trzeba dużo. 
Dziś Tengboche oferuje nam nietypową atrakcję, więc do jadalni przyjdziemy dopiero wieczorem. 
Najpierw ubrani w puchowe kurtki idziemy do znajdującego się tutaj klasztoru. 
To największy buddyjski klasztor w rejonie Khumbu, do którego przychodzą himalaiści wybierający się na Everest czy Lotse.
Pierwsze budynki klasztorne wybudowane w 1916 roku, zniszczone zostały przez trzęsienie ziemi w 1934 roku. Klasztor odbudowano i tym razem w 1989 roku strawił go pożar. Wówczas dzięki pomocy międzynarodowej klasztor został ponownie odbudowany i funkcjonuje do dziś.
Mamy nadzieję, że trafimy akurat na buddyjskie nabożeństwo zwane pudżą.
 Przed wejściem do klasztoru należy obowiązkowo zdjąć buty. Niestety nie można robić zdjęć w środku.
Spacerujemy po terenach klasztornych.
Mnisi z klasztoru  
Kiedy wychodzimy zaczyna padać śnieg z deszczem. Najlepszą receptą na pochmurny dzień będzie gorąca czekolada w pobliskiej bakery (cukiernio-piekarnio-kawiarni). 
Niewiele zabrakło, 
a przeoczylibyśmy taki widok,
który wyjątkowo zgromadził nas przed lodżą w Tengboche.

18:00 Kolacja i kolejne mierzenie saturacji. Po kolacji zamawiam znowu duży termos wrzątku (2,2 l za 800 Rs) – część z niego przelewam do butelki, resztę do swojego termosu. Tradycyjnie już podczas kolacji, zamawiam śniadanie na następny dzień.

19:00-20:00 Prowizoryczna higiena wieczorna – mokre chusteczki idą w ruch. Wbijam się w bieliznę termoaktywną – getry i koszulkę z długim rękawem. Do śpiwora pakuję elektronikę i ubranie na kolejny dzień. Do śpiwora wkładam też zakręconą butelkę z wrzątkiem – posłuży mi za termofor. Muszę przyznać, że bardzo przyjemnie się z nim zasypia. Poza tym do rana, bardzo często wypijam całą wystudzoną już zawartość. Duża torba praktycznie całkowicie spakowana – rozwinięte zostają tylko worki, w które rano włożę bieliznę nocną. Termos z wrzątkiem zostawiam otwarty – rano wylądują w nim tabletki z elektrolitami, by tak rozpuszczony płyn wlać do bukłaka. Resztę bukłaka uzupełniam butelkowaną wodą kupioną w lodży (tu 1 litr - 250 Rs).

20:00 Sen przychodzi bardzo szybko. Niejednokrotnie budzę się o północy myśląc, że to już rano. To dobry czas na korespondencję z rodziną – różnica czasu minus 3’45 oznacza, że w Polsce wszyscy są już po pracy. Nie trwa to długo, bo zaraz od nowa oddaję się w objęcia Morfeusza. Mój oddech, im wyżej tym jest płytszy. W nos aplikuję kolejną dawkę soli fizjologicznej – nie wyobrażam sobie jej nie mieć. Mimo to śluzówka jest bardzo wysuszona i co rano w chusteczce widoczne są skrzepy krwi. Dolegliwość ta ustąpiła mi dopiero tydzień po powrocie do Polski. W uszy wciskam stopery – to patent mojej współlokatorki: ściany są tu tak cienkie, że słychać dźwięczne chrapanie dochodzące z sąsiednich pokoi i nie tylko 😊 Sorry Ilonka – a ja całe życie myślałam, że nie chrapię…Coraz więcej trekkersów głośno kaszle, lub co gorsza wymiotuje. Na szczęście to nikt z naszej grupy, ale los takiego wędrowca zdaje się być przesądzony.

W środku nocy lub nad ranem czeka mnie jeszcze pielgrzymka do lodowatej toalety. Zazwyczaj jest ciemno, więc drogę oświetla mi czołówka.
Poranek zapowiada kolejny słoneczny dzień.
5:30 pobudka
6:00 zdaję porterom swój duży bagaż i stawiam się w jadalni
7:00 startujemy ...
tym razem do Dingboche.

niedziela, 9 czerwca 2024

Namche Bazaar i okolica

Na dzień dobry, zapraszam Was do obejrzenia pierwszej części filmowej relacji naszego trekkingu autorstwa mojego wyprawowego kolegi Roberta. Miłośników gór zachęcam też do subskrybcji Jego kanału 722trebor pl

Oglądamy i łapki w górę.

A dla tych którzy już obejrzeli, dalszy ciąg mojego dziennika: 
18 kwietnia 2024 r. - przed nami najtrudniejszy do przejścia dzień. Duża różnica wysokości i dość długi ponad 12 kilometrowy odcinek:
Phakding  2610 m - Namche Bazaar 3445 m (czyt. Namcze Bazar) 

Mimo iż różnica wysokości wynosi 835 m, to całkowity wznios tego dnia osiągnął wartość 1066 m. 

Początkowo wędrujemy lewym brzegiem rzeki Dudh Kosi.
Benkar

Wkrótce zaczynają się mocne podejścia, przeplatane schodami. 

Po drodze wielokrotnie obserwujemy proces budowania schodów - budowa ścieżki trwa nieprzerwanie, a do ręcznego rozłupywania kamieni zatrudnia się nawet kobiety. Większe bloki skalne rozłupywane są przez silniejszych mężczyzn przy użyciu ogromnego młota. Rzeczywiście wysokość na dzisiejszym odcinku daje o sobie znać. Tuż po przekroczeniu 3000 m npm. zaczynam odczuwać lekkie ćmienie głowy. Głowa może boleć mnie od słońca - łykam więc pierwszą tabletkę Ibupromu - jak się potem okazuje, jeszcze tylko raz w trakcie całego trekkingu będę posiłkować się środkiem przeciwbólowym. Powoli też zaczyna brakować mi oddechu. Staram się oddychać przez nos, aby nie wysuszać gardła i aby do płuc nie dostawał się pył spod butów. Ten kurz czuć wszędzie - szczególnie w nosie, stąd dość często sięgam po sól fizjologiczną. Wraz ze wzrostem wysokości zmienia się także pogoda - robi się chłodno i wietrznie.


Mniej więcej w połowie drogi dochodzimy do wioski Manjo (2830 m nm.). To oficjalna granica Parku Narodowego Sagarmatha. Park został utworzony w 1976 roku, a w 1979 wpisano go na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To najwyżej położony Park Narodowy na świecie - prawie cały jego obszar położony jest powyżej 3000 m npm, a na jego terenie królują aż trzy ośmiotysięczniki: Mount Everest, Lhotse i Czo Oju. Jak to na granicy, stoi tutaj posterunek kontrolny, w którym uiszcza się opłaty za wstęp do Parku, ale także kontroli podlegają nasze większe bagaże niesione przez porterów - stąd dziś nie mogły być one zamknięte na kłódkę.
Znajduje się tu także makieta Himalajów 
oraz charakterystyczna kolorowa brama (kani) ozdobiona młynkami modlitewnymi. 
Na kamiennej płycie wewnątrz wyryto niczym kodeks zasady świata Beyul Khumbu - ukrytego świętego miejsca, doliny ludu Szerpów: 
1. Powstrzymaj się od odbierania życia, 
2. Powstrzymaj się od gniewu, 
3. Powstrzymaj się do zazdrości, 
4. Powstrzymaj się od obrażania innych, 
5. Powstrzymaj się od nadużywania środków odurzających  

Tak niewiele, a tyle może w życiu zmienić...

Kolejna ważna atrakcja w drodze do Namche Bazaar to wiszące mosty, 


a szczególnie ten znajdujący się w miejscu, gdzie do rzeki Dudh Kosi wpływa rzeka Bhote Kosi  

Hillary Bridge 

Most ten uważany za jeden z najwyższych mostów wiszących w Nepalu: ma wysokość 135 metrów i rozciąga się do 60 metrów długości. Most nazwany został na cześć wspomnianego wcześniej pierwszego zdobywcy Mount Everestu, czyli Sir Edmunda Hillary'ego, jako hołd dla jego działalności filantropijnej na rzecz społeczności Nepalu.

Foto: Ania
Most rozciągnięty jest pomiędzy dwoma brzegami nad rzeką Dudh Kosi

(zdjęcie zrobione w drodze powrotnej - przy lepszej widoczności).

To co wyróżnia Most Hillary'ego oprócz gabarytów, to fakt że tuż pod nim znajduje się drugi stary most. 

Nowy most funkcjonuje od 2013 roku, a stary od wielu lat jest nieczynny, choć stworzono na nim stanowisko do skoków na bungee. Jakoś chętnych do skorzystania z tej atrakcji, nie widziałam :)

Foto: Agnieszka

Foto: Ilona
Po przejściu mostu zaczyna się 400-metrowe podejście do Namcze. Idzie się coraz mozolniej, bo wysokość daje się we znaki. 
Początkowo idziemy gęsto zalesionym terenem, a po pokonaniu pierwszych 150 metrów przewyższenia trafiamy na tablicę informacyjną Topdanda wys. 3140 m. npm. To zalesione miejsce, z którego po raz pierwszy mamy szansę ujrzeć szczyt Mount Everest. Powinno być widać zaledwie jego czubek ledwo wystający zza grani, którą tworzy Nuptse i Lhotse - niebo jest zachmurzone, więc niestety niewiele widać. 
Wreszcie po 6 godzinach wędrówki przed naszymi oczami ukazuje się szereg zabudowań z niebieskimi dachami - widok przypominający porozrzucane domki z klocków Lego. To
Namche Bazaar - centrum administracyjnego obwodu Khumbu, będące nieoficjalną stolicą regionu Everest. Rdzennymi mieszkańcami miasteczka są Szerpowie. Winna jestem Wam wyjaśnienia, kim tak naprawdę są Szerpowie. Wbrew powszechnej definicji, że są to przewodnicy górscy muszę wyjaśnić, że Szerpowie to ród zamieszkujący Himalaje w Nepalu i w Indiach w zdecydowanej większości wyznający tybetańską odmianę buddyzmu. W Himalajach nie każdy przewodnik górski jest Szerpą, bo nie każdy posiada takie nazwisko. Drugą grupą etniczną zamieszkująca Himalaje, która także zajmuje się oprowadzeniem turystów po górach są Tamangowie. 
I to właśnie z rodu Tamangów wywodził się nasz przewodnik - cudowny Pancho Tamang. 
Zawsze pogodny, niosący pomoc i niesamowicie pozytywnie nastawiony do ludzi. Z przyjemnością szliśmy z Pancho na samym końcu grupy - a Pancho zawsze powtarzał: Slowly, slowly. Szybko też nauczył się polskiego zwrotu "Daleko jeszcze" zabawnie go kalecząc. Nie miał też problemu z naszymi językowymi łamańcami typu: "Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego".
Oj wesoło tam mieliśmy na końcu, wesoło...

Miasto wita nas kamienną promenadą 

wzdłuż której kręcą się ogromne tybetańskie młynki poruszane przez wodę. 



W najniższym punkcie miasta wybudowano stupę, a obok niej pomnik Pemby Doma Sherpa - pierwszej nepalskiej zdobywczyni Mount Everestu od strony północnej, która pochodziła właśnie z Namche Bazaar.

Jeszcze trochę schodów pod górę i o godz. 15:00 meldujemy się w lodży o zgrabnej nazwie kojarzącej się z hotelowym potentatem HILL-TEN. 
Namche Bazaar to ostatnia namiastka cywilizacji - tu kupicie brakujący sprzęt, odzież mniej lub bardziej markową, czapki z wełny jaka, ale też uzupełnicie apteczkę, czy zapasy papieru toaletowego i chusteczek, które im wyżej tym będą droższe. Lekarstwa już nigdzie wyżej nie będą dostępne, a tutaj są one bez recepty (także antybiotyki). W miejscowości jest też bankomat, a w wielu miejscach jest możliwość płatności kartą. Niegdyś Namche Bazaar było wielkim centrum handlu wymiennego - zboże z południa wymieniano na sól z Tybetu. 

Dziś co sobotę odbywają się tu targi, na które ściągają mieszkańcy z nawet bardzo odległych wsi. 

Mimo czwartkowego popołudnia trafiamy na stoiska targowe, gdzie na ziemi na dużych płachtach i w kartonach znajdziemy towar rozmaitej maści i marek - od alkoholu, po zboże, żywność, słodycze, narzędzia, po odzież i buty. 

Uprasza się turystów i moich czytelników, aby zwracać uwagę na metki (koszulka Under Armour z metką Tommy Hilfiger)
Aha... tuż przy młynkach znajdziecie także ulicznego szewca

oferującego usługi expresowe. 

W Namcze Bazar spędzamy dwa dni 18 i 19 kwietnia 2024 r., aklimatyzując organizm do wysokości. Oprócz shoppingu, clubbingu (na który póki co nie możemy sobie pozwolić), straganów z pamiątkami i restauracji Namche Bazaar oferuje cały wachlarz ciekawszych atrakcji. Miasteczko położone jest w dolinie, więc wycieczki wiążą się z podejściem pod górę. 

Sapię, dyszę, krok za krokiem, ale warto... 

Na wzgórzu ponad miastem ma swoją siedzibę dyrekcja Parku Narodowego Sagarmatha,

 ale tuż za nim ścieżką prowadzącą pod górę,

nie dość że dojdziecie do doskonałego punktu widokowego

 na Mt Everest, Lhotse i Ama Dablam, to także traficie na polski ślad w historii himalaizmu:   

Foto: Agnieszka
Pomnik Polskich Himalaistów dedykowany 33 Polakom, którzy na zawsze pozostali na 14 ośmiotysięcznikach, zarówno w Himalajach, jak i w Karakorum. Memoriał ufundowany został przez Klub Sportowy Polskie Himalaje, z którym od wielu lat jestem związana.

Moja znajomość z Polskimi Himalajami rozpoczęła się 15 lutego 2020 roku od mojego pierwszego biegu Everest na 8848 m przy Centrum Olimpijskim w Warszawie. Potem pobiegłam wszystkie kolejne trzynaście biegów cyklu Korona Himalajów, przy okazji których miałam  okazję uczestniczyć w spotkaniach z naszymi polskimi himalaistami, ich rodzinami i podróżnikami. 

Przyznam szczerze, że kiedy dorzucałam cegiełkę na ten pomnik, nawet mi przez myśl nie przeszło, że zobaczę go kiedyś na żywo. 

Kiedy widzę Mt Everest (ostatni z prawej dymiący wierzchołek) to skaczę do góry z radości...

prawie tak wysoko, jak wtedy, gdy na biegu Kanczendzonga stanęłam na podium :) 


Po zejściu ze wzgórza z pomnikiem Tenzinga wychodzimy na wprost wejścia do Everest Documentation Center Sherpa Culture Museum

Wystarczy kliknąć w link, by wybrać się w wirtualną podróż.

 

Część naszej grupy odwiedziła to miejsce popołudniu - wstęp to tylko 500 NPR.

Wracam do omówienia pozostałych atrakcji okolicy.

Zostawiamy Namche Bazaar za plecami i wspinamy się na przeciwległe wzgórze.

Tu znajduje się lądowisko dla helikopterów Syangboche. I pomyśleć, że znajdują się tacy śmiałkowie (z kieszeniami wypchanymi dolarami) którzy od razu chcą znaleźć się na wys. 3750 m.npm. Toż to się w głowie nie zmieści i choroba wysokościowa gwarantowana!!!

Na zdjęciu pięknie widać ścieżkę,
którą wędrujemy do 

Everest View Hotel - wyjście aklimatyzacyjne do położonego na wysokości 3880 m npm. hotelu oferującego noclegi z widokiem na najwyższą górę świata. Hotel, jak hotel - trochę ludzi tłoczących się w kolejce po kawę. Podobno gościom zapewnia się aparaturę tlenową chroniąca przed objawami choroby wysokościowej. 

Pośpiesznie opuszczamy budynek, by wejść nieco wyżej - na punkt widokowy z masztem antenowym. 

To uczucie, kiedy wychodzisz na górkę i Twoim oczom ukazuje się przepiękna panorama Himalajów: Pumori, Mount Everest, Lhotse, Nuptse, Ama Dablam, Thamserku.... co jeszcze?

Sięgasz po telefon, żeby zrobić zdjęcie - patrzysz a tu 5 kresek zasięgu...
Foto: Ilona
To uczucie, kiedy możesz porozmawiać z Bliskimi - na takiej wysokości i to jeszcze z Himalajami w tle... 
Foto: Ilona
Możnaby tak stać i patrzeć godzinami... rozmyślać i tak sobie rozmawiać z górami.
W drodze powrotnej do Namche Bazaar odwiedzamy Sagarmatha-Next - miejsce krzewiące ideę zrównoważonego rozwoju. 
Eko-muzeum powstało z inicjatywy małżeństwa Nepalki i Szweda o imieniu Tommy. Zerknijcie na oficjalną stronę przedsięwzięcia Sagarmatha Next. Jest to ośrodek edukacyjny, w którym mamy szansę 

obejrzeć niezwykle ciekawy film o ekologii, 

pochodzić wśród eksponatów wykonanych z odpadów, zakupić osobliwą pamiątkę - model góry wykonany z przetopionych nakrętek od butelek, ale także żywo przyłączyć się do akcji znoszenia śmieci. Można tu pobrać specjalne worki i znieść odpady zbierając je z trasy prowadzącej z Namche Bazaar do Lukli. 

Czas spędzony w Namcze mimo wyjść aklimatyzacyjnych pozwolił nam nabrać sił na dalszą wędrówkę. Nasyciliśmy się tą odrobiną cywilizacji z dostępem do bezpłatnego prądu, biorąc ostatni ciepły prysznic, zajadając przepyszne brownie w lokalnej kawiarni Himalayan Java Coffee z uroczym młodym kelnerem. 

Foto: Agnieszka 

Mam na nazwisko Sherpa.... Mam 5 lat .... I już wiem, że chcę zostać pilotem. Uroczy chłopak swoimi piosenkami, zaskarbił sobie szybko nasze serca. Jeszcze tu wrócimy. 

Foto: Ilona

Do zobaczenia w Namcze za 10 dni. Będziemy tu znowu 29 kwietnia 2024 r.

Printfriendly