środa, 26 grudnia 2018

Dookoła Pantokratora

Pantokrator - to najwyższy szczyt wyspy Korfu. Góra wznosi się na wysokości 906 metrów nad poziomem morza - a to właśnie z poziomu morza startujemy. 
Ponieważ to nie moja bajka,  na szczyt zabierze nas Radek. 

niedziela, 23 grudnia 2018

Sidari i Kassiopi w jednym podejściu

Moja kolejna opowieść to już wspólna wycieczka do Sidari - tym razem już w komplecie. 
Sidari znane jest przede wszystkim przez swój Kanał Miłości. 
I nawet ten z Was, kto nigdy nie był na Korfu kiedy spojrzy na poniższą panoramę powie: Aaaa - to tu !!! Gdzieś to widziałem :)
 




środa, 12 grudnia 2018

Korfu treningowo

Zapraszam Was serdecznie do kolejnego odcinka mojej korfiańskiej sagi. Długie jesienne wieczory teoretycznie powinny sprzyjać blogowaniu.... jest jednak inaczej. Moje życie od pół roku kręci się wokół aktywności fizycznej i co raz to trudniej jest mi znaleźć czas na bloga. Tym razem jednak połączę przyjemne z pożytecznymi i przy okazji Korfu opowiem Wam o mojej nowej pasji.
Otóż o tym, że aktywność fizyczna jest w naszym życiu niezwykle istotna wiedziałam od lat i pewnie dlatego też pojawiałam się w różnego rodzaju klubach, basenie, a w końcu zaczęłam biegać. Nigdy maratony, a 11-12 kilometrów to MAKSIMUM moich możliwości. Niestety pojawiający się co jakiś czas ból kolana wyłączał mnie z trybu biegacza. Cieszyłam się, że mogę potruchtać po lesie, czy miejskim stadionie, choćby po kilka kilometrów. Brak przynależności do jakiejkolwiek grupy biegowej dawał też swobodę - dziś idę, a jutro nie mam czasu, itp.. itd. Starałam się nie zaniedbywać biegania, nawet na tych krótkich odcinkach, by móc cieszyć się odpowiednią sprawnością na wakacje. To właśnie poranne przebieżki zawsze uatrakcyjniały mi wakacyjny pobyt - na miejscu okazywało się, że dzięki własnym nogom mam szansę zobaczyć miejsca do których nie dociera komunikacja miejska. 
I tak co roku, czy w Bułgarii, czy tym razem w  Grecji co drugi poranek spędzałam na truchtaniu, oczywiście w towarzystwie moich koleżanek Joli i Agi. Ten rok był jednak wyjątkowy - i to nie tylko z powodu wakacji "all inclusive", które także dawały możliwości grupowych zajęć ruchowych, ale przede wszystkim z racji naszej wspólnej motywacji.
Otóż od początku czerwca wkręciłyśmy się w zajęcia w klubie Lionfitness, w mojej miejscowości. Karnet open połączony z konsultacjami dietetycznymi, odpowiednio zbilansowaną dietą na platformie internetowej i niezwykle motywującym trenerem dawały nam niesamowite efekty. I tak oto do dziś do klubu chodzę po 4-5 razy w tygodniu, wybierając z planu zajęć: trening dnia (coś jak w-f dla dorosłych), rowery, zdrowy kręgosłup, czy zumbę. 
Nasz zawsze uśmiechnięty trener dobrze wiedział, że wypuszczając nas na wakacje, może spodziewać się wszystkiego. Tymczasem my postanowiłyśmy udowodnić, jak bardzo jesteśmy wkręcone. Zaopatrzone w odpowiednią odzież i obuwie, a także filmy instruktażowe wyruszyłyśmy na nasze fit-wakacje. I nawet jeśli trzymanie diety nie udawało się podczas posiłków, czy zakrapianych wieczorów, to przychodził poranek i truchtanie musiało być. A pewnego deszczowego poranka zamiast biegania zafundowałyśmy sobie własny trening na brzuch z pomocą gumy i skakanki oraz przy komendach naszego trenera Witka.

Printfriendly