piątek, 22 października 2021

Maroko szlakiem dawnych karawan

Foto: Mariusz

Kiedy po dwudniowym trekkingu dotarliśmy wreszcie do naszej bazy w Marrakeszu jedyną rzeczą, o której marzyliśmy był odpoczynek... no może poza wspólną kolacją i napitkami. Do naszej solistowej ekipy, tuż po kolacji dołącza Ola. Koleżanka wybrała opcję bez trekkingu na Jebel Toubkal - a ten czas spędziła nad Oceanem Atlantyckim - w prowincji Essaouira (As-suwajra), czyli w mieście wiatrów. Szkoda, że w podstawowym programie nie ma tego klimatycznego portowego miasteczka. Tuż po powrocie do pokoi dostajemy od naszego lidera magiczne info: Jutro śniadanie 6:30 i 7:00 wyjazd.... tym razem na trzy dni. No i znowu rozpakowanie, pakowanie, przepakowanie - we wszelkich możliwych formach. Przecież pisałam Wam że to wyjazd backpackerski i tą umiejętność trzeba mieć w jednym paluszku. Tym razem przygotowuję trzy bagaże: jeden to plecak podręczny z wodą, ładowarkami, batonami -.będzie leżał w środku w busie, drugi to worek nocny, zawierający piżamę, śpiwór i kosmetyczki - będzie leżał w bagażniku w busie, a trzeci to walizka, z tym co niepotrzebne, czyli buty i rzeczy górskie.

Dzień czwarty - niedziela 5 września 2021 roku

Pobudka o 5:30. Szybkie śniadanie przygotowane przez obsługę w riadzie. Bagaż który zostaje ładujemy w wory i te zamknięte kłódką pozostają w riadzie. Wyjeżdżamy, zgodnie z planem o 7:30. Jedziemy przez poranny jeszcze senny Marrakesz. Puste wielkie place na przedmieściach są zupełnie pozbawione roślinności, a w dali dwóch biegaczy. To już krajobraz jak z czołówki filmu, a my dopiero jedziemy w krainę filmowców. Kiedy mijamy rogatki miasta zatrzymuje nas policja - to z powodu covidowych ograniczeń w przemieszczaniu się pomiędzy miastami. Musimy założyć maseczki, ale jako turyści w zorganizowanej grupie nie mamy problemu z podróżowaniem. Z czasem przyzwyczailiśmy się i kiedy tylko zbliżała się granica większych miast, Michał siedzący obok kierowcy rzucał hasło: maski! I wtedy wszyscy jak na komendę te maski wkładaliśmy. Niejednokrotnie bus nawet nie zatrzymywał się, tylko lekko zwalniał, a policjant machał żeby jechać dalej. Po drodze w oddali pasma gór Atlasu Wysokiego, w których jeszcze wczoraj byliśmy. Jedziemy drogą N9 w kierunku Warzazat (Quarzazate ) tzw. drogą ośmiuset zakrętów. No nikt z nas jakoś nie pokusił się o ich liczenie, niemniej jednak droga jest równie malownicza, jak znane miłośnikom czterech kółek karpackie trasy Transfogarska i Transalpina (o których pisałam tutaj, czy tutaj). Początkowo droga prowadzi raczej po płaskim terenie. Za miejscowością Ajt Warir droga zaczyna być bardziej kręta i powoli wznosić się.

Zatrzymujemy się na przerwę kawową około 9:00 w Barka Tizi Ait Restaurant Cafe w Douar Ait-Imgeur. 
Ależ jaki tam był widok: rdzawe pasmo górskie jak na wyciągnięcie ręki. 
Z zewnątrz to raczej niepozorne miejsce - w środku zachwyca licznymi mozaikami i widokiem z tarasu. 
Można tu zakupić pamiątki, ale także zjeść obiad, lub napić się herbaty lub kawy.
Po krótkiej przerwie ruszamy w dalszą drogę. 
Ta niebezpieczna droga stanowiła niegdyś główny szlak handlowy dla karawan, a jej współczesny wygląd zawdzięcza wojskom francuskim. Trasa została wybudowana w latach 1925–1939, jako ówczesne arcydzieło inżynierii drogowej.
Punkt widokowy który widzicie na powyższych zdjęciach znajduje się około 5 km przed najwyższym punktem trasy. Ponieważ droga biegnie przez pasma górskie Atlasu Wysokiego, to w najwyższym punkcie – na przełęczy przełęcz Tizi N'Tichka - osiąga wysokość 2.260 m. npm. Miejsce to zwane jest „przełęczą pastwisk” i stanowi granicę między regionem Marrakesz Safi a regionem Dara–Tafilalt. Ta górska droga wkrótce zaprowadzi nas do Ait Ben Haddou.

Tuż przed wjazdem do osady zatrzymujemy się jeszcze na foto z widokiem na twierdzę. 

Miejsce to jest kolejną okazją do zakupów. Ja funduję sobie białą chustę - kefiję, która przyda się do ochrony przed palącym słońcem pustyni. Poniżej zamieszczam film ze sposobem jej wiązania.

W Ait Ben Haddou, przy suchym korycie rzeki już czeka na nas przewodnik. Dziś spotykamy się przy moście, ale dopiero kiedy topnieją śniegi z gór Atlasu płynie tutaj rzeka Asif Ounila.
 
Dla porównania zdjęcie z rzeką - a właściwie zdjęcie zdjęcia wywieszonego przy wejściu do jednej z miejscowych restauracji. Most powstał dopiero kilka lat temu, a wcześniej przejście przez rzekę odbywało się po workach z piaskiem. 
Z mostu roztacza się widok na ksar Ait Ben Haddou. Ksar - czyli osada składająca się z wielu kazb - powstał prawdopodobnie w XI wieku, choć potwierdzone źródła wskazują raczej wiek XVI. 
Dnia 11 grudnia 1987 roku, biorąc pod uwagę kryterium kulturowe, ksar Ait Ben Haddou został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Unesco. Było to jedno z ważniejszych miejsc na szlaku handlowym łączącym starożytny Sudan z Marrakeszem i dopiero z chwilą powstania drogi, którą tu przyjechaliśmy osada straciła funkcję miasta handlowego.
Foto: Marek
Urok miasteczka docenili jednak filmowcy, dla których ksar Ait Ben Haddou stał się idealną scenografią dla wielu produkcji filmowych. 

Zbiór kazb otoczony został wysokimi murami obronnymi, które dodatkowo wzmacniają narożne baszty. 

Bardzo często kazby oznaczone są daną literą berberyjskiego alfabetu.
O Berberach wiemy jeszcze niewiele - to rdzenni mieszkańcy Maroka, zamieszkujący tereny pustynne i mniejsze wioski z dala od dużych metropolii. Mają oni swój własny alfabet – tifinagh (przypominający raczej piktogramy, a nie litery), a co za tym idzie język – tamazight (dosłownie: mowa wolnych), który dopiero od 2010 roku na wniosek króla Mohammeda VI pojawił się w marokańskich szkołach.

Różni się on także od języka arabskiego kierunkiem pisania – znaki stawiane są od strony lewej do prawej. Poznaliśmy już nawet jedno słówko: Tenmirt – czyli w języku berberyjskim: dziękuję. Berberowie mają także swoją filozofię życia, ale o ile z językiem mogliśmy się zapoznać będąc w Ein Ben Haddou, o tyle z kulturą berberyjską zapoznamy się bliżej dopiero podczas jutrzejszej wycieczki.

Ksar Ait Ben Haddou to typowy przykład architektury południowego Maroka. 

Karminowej barwy budowle wykonane zostały z gliny – mieszanki iłu, wody i jajek,

a stropy dodatkowo wzmocnione słomą. 

Z czasem do masy dodawano też słomianej sieczki, niestety i taka mieszanina zwana pise, nie była odporna na wodę, stąd kazby często poddawane są renowacjom, ale tylko przy pomocy tradycyjnych materiałów. Na szczęście suchy klimat tej części Maroka i bardzo rzadkie deszcze sprzyjają temu cudowi architektury. 
We wnętrzu jednego z takich zabudowań sprawdzamy sposób działania zamków do drzwi, 
które z całą pewnością były pierwowzorem dla współczesnej Gerdy. 

W kącie berberyjski chłopak czaruje obrazki - nie takie całkiem zwyczajne, bo powstają one z użyciem herbaty, indygo i szafranu.

Po podgrzaniu nad gazem wzory zrobione indygo robią się niebieskie, szafranem - żółte, a słodką herbatą - czarne. Podczas prezentacji można zakupić pamiątkowy obrazek w cenie 50 DH. Ja kupuję w pobliskim stoisku z pamiątkami już za 20 DH. Po drodze mijamy też artystę, który tego typu obrazy wypala na desce za pomocą lupy i promieni słonecznych. 
Oprócz pojedynczych domostw, znajdują się tu także budynki wspólnoty, takie jak meczet, plac publiczny 
Foto: Marek
czy usytuowany na szczycie wioski 
spichlerz.
Obecnie stary ksar zamieszkuje mniej niż dziesięć rodzin, a większość mieszkańców osiedliła się po drugiej stronie rzeki, poza terenem fortyfikacji. 
Część zabudowań i charakterystyczna góra powstały tylko jako scenografia dla filmów. Zresztą po drodze wstępujemy nawet do "domu Gladiatora".
Na terenie Ait Ben Haddou kręcono bowiem sceny z takich filmów jak Gladiator, Gra o Tron, Książe Persji, Kleopatra, miniserial Tutanchamon, czy film Królowa Pustyni. Kilka przykładowych scen znajdziecie na blogu Pełną Parą

Jeszcze tylko zbiorowe zdjęcie i opuszczamy ksar, po drodze mijając kilka straganów z dywanami i różnymi rupieciami. Na szczęście ja mam węża w kieszeni, 

Foto: Danuta
podczas kiedy Ola dostaje węża na szyję.

Mostem przechodzimy na nową część miasta, gdzie w hotelowej restauracji La Rose du Sable zjadamy obiad, w typowym turystycznym wydaniu. Polega to na tym, że kierowca lub przewodnik prowadzą grupę do takiej „swojej” knajpy, w której jest stałe menu w jednej cenie. 

Tym razem jest to 100 DH, a taka cena obejmuje: sałatkę marokańską lub zupę, danie główne, deser. Zresztą szczegółowe menu znajdziecie na ww. stronie hotelu. Czasem w cenie są też napoje, czasem nie. Po obiedzie wyruszamy w dalszą trasę. Po drodze do Quarzazate mijamy studio filmowe, jednak zatrzymujemy się dopiero przy muzeum filmu.

Płacimy studencką cenę za wstęp 15 DH, a to pewnie za sprawą małej ilości turystów w czasach Covida. 

Czas spędzamy tutaj na krótkim spacerze po pomieszczeniach muzealnych. 
Ciężki złoty tron okazuje się plastikowym chłamem, który ugina się pod moimi plecami.
Kręcę się po zaułkach

w których Ania - zamiast zwiedzania urządza profesjonalną sesję zdjęciową. Bardzo mi się ten pomysł spodobał i zupełnie przypadkiem załapałam się na serię zdjęć.... musicie przyznać: wyjątkowych.

Foto: Ania

Dziękuję Aniu … choć castingu nie przeszłam i w żadnej nowej produkcji filmowej nie zagram – pamiątkę mam stąd nieoczywistą. Z muzeum kina wyjeżdżamy o 16:00. W mieście zatrzymujemy się jeszcze w sklepie z alkoholem, bo alkohol w Maroku się jednak pije (oczywiście pod warunkiem, że Allah nie widzi). Na półkach znalazłam nawet bułgarską wódkę Flirt w cenie 42 DH za 200 ml. Drogo, oj drogo... ale cóż począć: człowiek nie wielbłąd - pić musi.
Choć jesteśmy coraz bliżej Sahary jakoś wielbłądów nie widać, a po ulicach mkną jedynie taksówki marki Dacia Logan - wszystkie w kolorze piaskowym. Jeszcze nas wiele w Maroku zaskoczy. Jedziemy drogą prowadzącą przez pustynię, a w dali wciąż majaczą góry. Wydaje się być pochmurno, ale to efekt burzy piaskowej – gdzieś nawet zauważamy typową trąbę piaskową. 
Co jakiś czas pojedyncze zabudowania – tradycyjnie nieukończone. Przejeżdżamy przez dolinę róż Kallat M-Gouna. Hoduje się tutaj specjalny, bardzo aromatyczny, delikatny gatunek wykorzystywany w lecznictwie, ale także do produkcji kosmetyków, perfum i olejku różanego, który eksportuje się stąd do Egiptu. Według Berberów róża ma znaczenie magiczne – chroni przed nieszczęściem i złymi duchami. Róże damasceńskie kwitną w kwietniu, więc we wrześniu są już same krzaki.
Tym razem mijają nas taksówki koloru różowego, ewentualnie białe z różowym paskiem. Niestety nie udało mi się ich uwiecznić na zdjęciu,  
ale w zamian za to mam znak STOP.
Zatrzymujemy się na krótką przerwę w centrum miasta – potrzebujemy zrobić zakupy na dzisiejszą kolację.
Jedziemy przez przepiękne góry w kolorze ochry w stronę wąwozu Dades w południowej części Maroka. 
Budynki w tym samym kolorze wtapiają się w tło. 
Dookoła jest tak czerwono, że ledwo dostrzec mijane kazby. Trasa wiodąca przez wąwóz Dades z Boumalne jest zwana drogą tysiąca kazb. Wąwozy Dades to naturalne dzieło, które stworzyła przyroda uformowane przez wody spływające przez miliony lat z gór Atlasu Wysokiego. 
Jesteśmy na wysokości 1.760 m npm. Widoki niezapomniane, ale zdjęcia nie są w stanie oddać naturalnego koloru skał. Fundujemy sobie w sumie dwa postoje zdjęciowe. 
Roślinność nie jest tu zbyt bujna - nawet opuncje wydają się być ledwie żywe.
Wspinamy się gdzie się tylko da.
To istny raj dla fotografów. Danusia szaleje z aparatem,
czego efekty widać na tym zdjęciu.
Foto: Bartek
Zresztą nie tylko Danusia...
Bartek akurat prezentuje panoramę. 
Około 15 km od Baumalne znajdują się oryginalne nawisy skalne, przypominające ludzkie ręce – stąd nazwa miejsca Dolina Palców.
Na drugim postoju trafiamy na parkingową imprezę w kółeczku przy dźwiękach berberyjskiej muzyki - to Marokańczycy urządzili sobie taką przerwę w podróży. Wspaniałe widowisko, które raczej trudno spotkać w polskich realiach. Dochodzi godzina 19:30 a my wciąż jesteśmy w drodze. 
Do hotelu docieramy tuż przed 20:00. 
Mieszkamy w samym wąwozie w hotelu Le Chateu du Dades http://lechateaududades.com/ 
a pokoje no cóż...
po wieloosobowych pokojach w riadzie i schronisku, chciałoby się wręcz powiedzieć: „Marian, tu jest jakby luksusowo”. Piękna dwójeczka z łazienką i balkonem... od strony ulicy
i przepięknego hotelu na zboczu. 
Oczywiście z drugiej strony hotelu duży taras z widokiem na góry - zapomniałam dodać: czerwone góry:) Dookoła czerwone ściany gór Atlasu Wysokiego i szczyty powyżej 3.000 m npm., a w dole znowu suche koryto rzeki. Do tego mamy dostęp do restauracyjnej kuchni, w której wspólnie przyrządzamy kolację – sama podjęłam się usmażenia jajecznicy z 20 jaj. 
Foto: Łukasz
Jajecznica – smażona na patelni obok palników z tadżinem – zniknęła z talerzy w tempie ekspresowym.

Dzień piąty - poniedziałek 6 września 2021

Pobudka miała być tym razem o 6:30, ale już od 6:00 jesteśmy na nogach. Gorges du Dades w porannym świetle wygląda jeszcze piękniej. 

Za dnia widok za oknem jest jeszcze okazalszy.
To reprezentacyjna część naszego hotelu.
A w hotelu - w całkiem przystępnych cenach - można zamówić posiłki. 
Foto: Michał
W jadalni dostajemy nasze przydziałowe śniadanie około 7:30. Czterdzieści minut później, w pełnym rynsztunku: wyposażeni w piterki, pedałówki i nerki, wyruszamy po kolejną przygodę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly