piątek, 14 listopada 2025

Diyadin – kanion, który robi wrażenie i gorące źródła, które robią… parę!

W sobotni poranek 6 września 2025 roku wybraliśmy się na wycieczkę do Kanionu Diyadin. 
Ja – naiwnie przekonana, że będzie to „spokojny spacer wśród natury” – w gumowych sandałkach i stroju bynajmniej nie trekkingowym, po kilku minutach czułam się jak uczestnik „Survivalu w wersji anatolijskiej”. 
Droga do kanionu wiodła wsród bezkresnych pól i łąk i była z pewnością testem cierpliwości dla naszych kierowców. 
„Trafimy, czy nie trafimy? Kanion to, czy jeszcze nie kanion?” – powtarzaliśmy co kilka minut, próbując zgadnąć, kiedy zacznie się właściwa atrakcja.
Za oknami busa przesuwały się pejzaże, które wyglądały, jakby ktoś namalował je akwarelami – delikatne, pastelowe i sielskie. 
Aż w końcu wysiedliśmy z busów i  majestatycznie przywitał nas Kanion Diyadin.
Z zadziwieniem patrzyliśmy z góry na ogromne skalne ściany. 
Foto: Agnieszka

Foto: Agnieszka

Kanion wyglądał jak naturalna katedra z kamienia – monumentalne ściany, surowe skały i ten klimat jak z filmu fantasy. 

Brakowało tylko smoka w oddali i bohatera z mieczem, który tłumaczy nam, że to właśnie tutaj zaczyna się przygoda.

Foto: Agnieszka
Jaskinia wyglądała całkiem magicznie.
Foto: Agnieszka

Zejście do dna wąwozu, spacer wśród skał

 i w końcu znaleźliśmy się w jaskini, gdzie woda miejscami sięgała do kolan. 

Trochę potu, trochę śmiechu, jakieś milion zdjęć, które i tak nie oddadzą uroku tego miejsca 

Foto: Agnieszka

i ja – próbująca nie poślizgnąć się na kamieniach, udająca że wszystko mam pod kontrolą. 

Delikatny szum rzeki i "smród" siarki to tylko dodatek do obrazka.

Chyba jednak najbardziej zdziwili mnie tubylcy, którzy w tych okolicznościach przyrody odpoczywali pod parasolem. 

Unoszący się w powietrzu zapach siarki zapowiadał nasz następny punkt programu – gorące źródła, a właściwie baseny termalne Diyadin. Przewieziono nas do Tunca Kaplica & Termal Tesisleri. Przyznam szczerze: spodziewaliśmy się nieco większych luksusów. 

No cóż… rzeczywistość okazała się nieco mniej "SPA", a bardziej "opustoszałe sanatorium z lat 70-tych"Ale przecież nie po to dojechaliśmy tak daleko, żeby się wycofać – więc z uśmiechem (i lekkim zawahaniem) zaanektowaliśmy jedno z takich pomieszczeń basenowych.

I powiem jedno – kto wymyślił kąpiele w wodzie o temperaturze zupy, ten zasługuje na medal! Woda była cudownie gorąca - jej temperatura sięgała 45 stopni Celsjusza. To prawda "zalatywała" siarką, ale po kilku minutach człowiek naprawdę czuł się jak nowo narodzony. To uzdrowisko termalne, słynie z naturalnych wód mineralnych, które uważane są za łagodzące i przywracające zdrowie. Odwiedzający często przybywają tutaj, aby doświadczyć korzyści zdrowotnych, szczególnie w przypadku schorzeń skórnych i stawowych. Nie wiem, czy źródła uleczyły nasze zmęczone kości, ale na pewno poprawiły nasze humory.

Po kąpieli czekał nas piknik z lunchem przygotowanym przez naszego obozowego kucharza. 

 

Wokół pełno było lokalsów – całe generacje grillujące, rozmawiające i śmiejące się w pseudoaltanach, jakby to był ich narodowy sport. Nie powiem, my też byliśmy dla nich atrakcją turystyczną.
Ośrodek otoczony jest licznymi altanami, choć znajduje się tutaj także kompleks apartamentów na wynajem. Oczywiście "kompleks" to brzmmi zbyt dumnie, jak na realia wschodniej Turcji.

Jedna z charakterystycznych altan piknikowych.
Nasz kucharz także rozłożył grilla na trawie, by przyrządzić nam gorący posiłek. 
To była istna uczta - grillowana jagnięcinę i warzywa, a do tego świeża bagietka, którą akurat któryś z uczestników zakupił w pobliskim sklepie. Posiłek smakował tak wyśmienicie, że chwilowo zapomnieliśmy o cywilizacji. 
Siedzieliśmy, śmialiśmy się i zgodnie stwierdziliśmy, że Diyadin to miejsce, gdzie człowiek może naprawdę głęboko odetchnąć – dosłownie i metaforycznie... SIARKĄ.

Na zakończenie wycieczki nadal jednak domagaliśmy się gorących źródeł Diyadin – tych „prawdziwych”, o których mówiła ulotka turystyczna z naszej agencji wyprawowej. 

No i cóż… to już był finał w stylu surowej rzeczywistości....

Otóż, dosłownie kilometr dalej - w zapuszczonym zakątku, za zniszczonym ogrodzeniem, prosto z ziemi bulgotały gorące siarkowe źródła, w kolorze niebiańskiego turkusu. Widok jak z folderu – tylko ten folder chyba pamiętał lepsze czasy. 
Nie ukrywam, spodziewaliśmy się czegoś bardziej „instagramowego”, a wyszło trochę w klimacie „wiejska elegancja”. 
Ale za to bulgotało, jak się patrzy...

Ale hej – przecież to wschodnia Turcja! Tu wszystko jest autentyczne, surowe i z charakterem. Może za kilka lat stanie tu luksusowy kompleks termalny. Ale póki co, mamy, to co mamy. 
Droga powrotna przebiegła nam niezwykle wesoło. Dźwięki kurdyjskiej muzyki Rojda, przeplatane odśpiewanymi przez nas kawałkami polskich szlagierów "Dziwny jest ten świat", "Zawsze tam gdzie ty", czy "Konik" w nieco zmodyfikowanej wersji - dla niektórych mogły stanowić zagadkę: czy aby na pewno jeszcze nie polał się alkohol? No nie... to zdecydowanie wpływ siarki i wyśmienitego towarzystwa.

Podsumowując: jeśli lubisz przyrodę, przygodę i kąpiele w wodzie, która parzy, ale relaksuje – Diyadin to obowiązkowy punkt na mapie. A jeśli nie lubisz? No cóż… po takiej wizycie pewnie i tak polubisz. Bo Diyadin, mimo wszystkich swoich niedoskonałości, ma w sobie coś, co trudno opisać – taką dziką, nieoszlifowaną magię.... która jest w stanie czynić cuda.

sobota, 8 listopada 2025

Hammam i inne nieoczywiste atrakcje Dogubayazit

Po kilku dniach wędrówki po dzikich ścieżkach wokół Araratu, gdy kurz z drogi osiadł na plecaku, a mięśnie zaczęły domagać się odpoczynku, nie ma lepszego sposobu na regenerację niż wizyta w tradycyjnym tureckim hammamie. 
I tak odwiedzamy Star Hamam w Dogubayazit, znajdujący się nieopodal naszego miejsca zakwaterowania. 
Jak się przygotować na taką wizytę?
  • Weź własny ręcznik i klapki, ewentualnie szczotkę do czesania;
  • Załóż strój kąpielowy; 
  • weź torebkę na mokre rzeczy;
  • Możesz również przygotować drobną gotówkę, w ramach napiwku. 
Cena, jaką płacimy za tą atrakcję to 25 EUR za osobę - czas nieograniczony. Z tego co wiem, to dla mieszkańców Doğubayazit udostępnia się hammam za jedyne 150 TL.
Nie każdy odważył się na to wyzwanie - idziemy jedynie grupą 8 osobową. Ma to swoje plusy, bo jak okazuje się na miejscu - jesteśmy tu całkiem sami. Kiedy wchodzimy do budynku, już od progu czuć ciepło. W obiekcie obowiązuje zmiana obuwia, a na roztargnionych w przedsionku czekają klapki. Kolejna sala relaksacyjna wypełniona jest skórzanymi szezlongami - tutaj znajdziecie także zamykane szafki na rzeczy i przebieralnie.  Kobiety i mężczyźni zazwyczaj mają osobne godziny, ale nasz seans -  na szczęście - jest koedukacyjny. Każdy z nas otrzymuje własny peshtemal – cienką chustę, w którą tradycyjnie owija się ciało. Swoją drogą, to identyczną chustę kupiłam sobie kilka lat temu jako pamiątkę z wakacji na tureckiej riwierze - do tej pory służyła mi jako obrus :)
Kiedy wchodzimy do głównej sali czuć zapach mydła oliwkowego, który wypełnia kamienne wnętrze. Para unosi się ponad marmurowymi ławami, tworząc atmosferę spokoju i odosobnienia. Początkowo, nie bardzo wiedzieliśmy czemu służą zamontowane dookoła umywalki z zimną wodą i blaszanymi miskami....dotąd dopóki nasz przewodnik Mustafa nie zaczął tą lodowatą wodą polewać nas i marmurowe ławy.
Po intensywnym trekkingu taki relaks na gorących ławach, a następnie sauna, czy masaż i peeling pianą to prawdziwe ukojenie – ciało mięknie, a zmęczenie znika wraz z warstwą górskiego kurzu. Na masaż wchodzimy indywidualnie do otwartego pomieszczenia - niewysoki, drobnej postury mężczyzna wykonuje masaż rozciągający i rozluźniający mięśnie - chwilami dość bolesny. Nasi panowie, to nawet klapsy zaliczyli.
Do dyspozycji mamy także sauny: suchą i mokrą, łaźnię parową, a zamiast olejków eterycznych inhalujemy się świeżą cytryną. 
Po wszystkim korzystamy jeszcze z kąpieli w basenie. 
Na zakończenie siadamy na chwilę w sali relaksacyjnej i - jak na to miejsce przystało - oddajemy się rozrywce. W telewizorze akurat emitowany jest turecki serial. Co prawda niewiele z niego rozumiemy, ale nasz osobisty tłumacz Tomek czuje się tutaj, jak ryba w wodzie. Film w dowcipnym tłumaczeniu Tomka zyskuje zupełnie nową fabułę. Przy szklaneczce gorącej herbaty śmiejemy się do rozpuku, jakby każdy z nas wypił co najmniej po szklance whisky!
Wychodząc na ulice Doğubayazıt w wyśmienitych humorach, z poczuciem lekkości i świeżości, łatwo rozumiemy, dlaczego hammam to nie tylko kąpiel, ale prawdziwa sztuka relaksu, pielęgnowana od stuleci. 

Wizyta u barbera w Dogubayazit 
to z kolei coś więcej niż pielęgnacja – to prawdziwy rytuał męskości i wspólnoty. Jak już jesteśmy w temacie relaksu, panom można polecić wizytę u fryzjera. To wcale nie jest takie oczywiste - żałuję bardzo, że kobiety w Turcji takich salonów fryzjerskich nie mają. Przynajmniej na pierwszy rzut oka - w tradycyjnych regionach Turcji (zwłaszcza na wschodzie i południowym wschodzie kraju) obowiązuje mocna separacja płci w tego typu usługach. I o ile fryzjerzy męscy „berber” są bardzo widoczni: mają otwarte salony przy ulicach, duże okna, często głośną muzykę i telewizor, o tyle salony damskie „kuaför bayan” zazwyczaj są ukryte: mają zasłonięte okna, dyskretne wejścia lub znajdują się na piętrze kamienicy, aby zapewnić kobietom prywatność. W mniejszych miastach kobiety robią sobie fryzury w prywatnych przestrzeniach, często w żeńskim gronie. W zachodnich tureckich metropoliach, takich jak Stambuł, Izmir, Antalya, czy Ankara damskie salony fryzjerskie są powszechne, często bardzo nowoczesne i otwarte.
Turecki barber to prawdziwe kulturowe doświadczenie, a nie tylko zwykła wizyta mężczyzny u fryzjera. Oto, jakie elementy się w niej pojawiają:
  • Powitanie i herbata - każda wizyta zaczyna się od serdecznego „Hoş geldiniz!” i często od szklaneczki słodkiej czarnej herbaty. To element gościnności, a nie luksusu – herbata jest niemal obowiązkowa. 
  • Strzyżenie włosów - przy użyciu zarówno maszynki, jak i nożyczek. Zdarza się, że kilku klientów siedzi w kolejce, oglądając mecz lub rozmawiając o polityce.
  • Stylizacja i wykończenie - po strzyżeniu barber dokładnie modeluje włosy używając do tego wody różanej, żelu, a czasem także gorącego powietrza z suszarki.
  • Golenie brzytwą i masaż twarzy - klasyczny rytuał: gorący ręcznik, piana, a potem golenie brzytwą z chirurgiczną precyzją.
  • Usuwanie włosków ogniem - to chyba najbardziej egzotyczny moment. Barber owija patyczek w watę, podpala go i delikatnie „przypala” włoski w uszach lub na karku – błyskawicznie i bez bólu. To popularna technika w całej Turcji.
  • Maseczka na twarz  
  • Woskowanie uszu - barber wkłada do każdego ucha długą świeczkę i przypala je. Nie powiem, nasz lider Wojtek na fotelu u barbera z tymi świeczkami w uszach wyglądał niczym Shrek.
  • Masaż karku i ramion, ale też wyciąganie palców u rąk, czy zakładanie rąk za głowę.
  • Woda kolońska i stylizacja brody - intensywny zapach wody kolońskiej  (często cytrynowy lub lawendowy), działającej też antyseptycznie, unosi się w każdym tureckim barber shopie.

Ach, zapomniałabym: wszystko to oferowane jest w bardzo przystępnej cenie - koszt najbardziej luksusowego pakietu barberskiego wynosi jedynie ok. 60 zł.
A ja naiwna myślałam że do Turcji, to tylko po nowe zęby, albo pośladki się leci...

Printfriendly