środa, 5 maja 2021

Dwa oblicza Teneryfy

Teneryfa dzieli się na dwie strefy: północną i południową. Mimo iż cała wyspa leży w strefie ciepłego i suchego klimatu podzwrotnikowego, to kombinacja wiatrów pasatowych powoduje zupełnie inne warunki w różnych częściach wyspy. Na północy częściej można spodziewać się zachmurzenia i przelotnych opadów deszczu, ale za to jest bardziej zielono. Na południu jest bardziej słonecznie i sucho. Przekonaliśmy się o tym podczas całodziennej objazdówki po wyspie. Podczas kiedy wyjeżdżając z Puerto de Santiago dzień zapowiadał się na bardzo pogodny, kiedy pokonaliśmy 35 km tuż przed Garachico - niebo spowite było chmurami.
Być może to zjawisko deszczu horyzontalnego, który polega na nagromadzeniu się wilgoci w określonych rejonach wyspy. Objawia się on gęstą mgłą, a nawet skraplaniem pary wodnej na liściach drzew - jednak bez występowania tradycyjnych opadów. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w El Tanque. W tej małej miejscowości przy trasie TF-82 naszą uwagę przykuwa Cmentarz San Jose. Dzieci nie znały takiej formy pochówku i są wręcz zadziwione brakiem tradycyjnych mogił.
 
W dodatku postój w tym miejscu gwarantuje nam spektakularny widok z klifu na położone poniżej Garachico,
a szczególnie na Roque de Garachico samotną  skałę będącą symbolem miasteczka.
To zapowiedź pierwszego miasteczka na mapie naszej dzisiejszej eskapady. Zjeżdżamy w dół krętą drogą, przy której tuż przy wjeździe do Garachico znajduje się 
punkt widokowy Mirador del Emigrante. 
Mijamy jednak to miejsce i parkujemy po lewej stronie drogi zaraz na początku miasteczka - nieopodal starego portu. To dzięki portowi powstałe w 1499 roku Garachico łączyło Teneryfę nie tylko z pozostałymi wyspami archipelagu, ale także z Wielką Brytanią, Ameryką i Flandrią. Było więc dla Teneryfy swoistym oknem na świat
i takie właśnie skojarzenie nasuwa mi charakterystyczny biały pomnik znajdujący się na portowym nabrzeżu. 
Prawie trafiłam, bo właściwa nazwa pomnika to Tensei Tenmoku - czyli "drzwi bez drzwi". Te marmurowe białe rzeźby upamiętniają Trevejos - wybuch wulkanu Teide z 1706 roku, który niemal całkowicie zniszczył miasteczko. Na kartach historii miasta już wcześniej zapisały się wieloletnie zarazy i epidemia dżumy (XVII wiek), osuwisko kamieni, które zasypało część miasta i zniszczyło kilka statków (1646 rok) i w końcu erupcja wulkanu Teide (1706 rok), która całkowicie zalała lawą port i część miasta. 
Dziś z czasów świetności portu pozostały tylko stare magazyny i wysięgnik do transportu owoców.
Jedną z niewielu budowli, która ocalała jest także XVI wieczny zamek Castille de San Miquel - jedyna fortyfikacja miasta, która miała na celu obronę portu i miasta przed najeźdźcami. Wybudowany na planie kwadratu, dziś jest siedzibą Centrum Informacji o Dziedzictwie. Za cenę 2 EUR można skorzystać z tarasu widokowego znajdującego się na dachu zamku. 
Pamiątką po zalaniu lawą miasta są położone w pobliżu zamku naturalne baseny El Caleton. Władzy gminy wykorzystały potencjał turystyczny atrakcji aranżując tutaj kąpielisko. 
Na skalnych ścieżkach umieszczono tarasy, drabinki - tak aby bezpiecznie, a co ważne nieodpłatnie można było zażywać kąpieli słonecznych.
Nad bezpieczeństwem kąpiących czuwa ratownik, a w czasach pandemii tuż przy wejściu znajdziemy stację do dezynfekcji rąk.
Z nabrzeża skręcamy w prawo, w kierunku centrum Garachico.
Przy zadrzewionym Plaza de la Libertad znajduje się szereg głównych zabytków miasta.
Bezpośrednio do placu przylegają budynki klasztorne Convento de San Francisco oraz ratusz miasta. 
Jak zwykle, po drodze zwracam uwagę na urokliwe tabliczki z nazwą ulicy. Niestety nigdzie na wyspie nie udało się kupić takiej pamiątki do naszej kolekcji.
Z daleka widoczna jest biała wieża kościoła Św. Anny - kościoła, który po całkowitym zniszczeniu przez erupcję wulkaniczną został odbudowany na starych fundamentach. Pozostałością po tragicznych wydarzeniach 1706 roku jest także znajdująca się na sąsiednim placu Juan González de la Torre brama,
która prowadziła do dawnego portu w egzotycznym Parque de la Puerta de Tierra. Niestety park zamknięty na cztery spusty. 
Co roku, dokładnie 16 sierpnia właśnie w kościele św. Anny kończy się trasa procesji podczas święta Romería de San Roque y Fiestas de Las Tradiciones. Odpust ściąga rzesze turystów, a dekoracje umieszczone na fasadach budynków świadczą, że i w tym roku procesja miała miejsce.
Trasa pielgrzymki wiedzie do kościoła św. Anny z pustelni niewielkiej kaplicy Ermita de San Roque, która znajduje się na nabrzeżu, tuż przy wyjeździe z miasta. Mijamy ją jadąc w stronę Icod de los Vinos.
Do kolejnej atrakcji mamy tylko 6,5 km. Parkujemy samochód w pobliżu Drago Milenario, za którego sprawą umieściliśmy miasteczko na mapie dzisiejszej wycieczki.
Smocze Drzewo, bo tak nazywana jest ta odmiana juki, a to za sprawą olbrzymich rozmiarów (16 metrów wysokości i 6 metrów obwodu pnia - 20 metrów średnicy korony), ale także i wieku, jaki liczy od 2.500 do 3.000 lat.
Drzewo znajduje się w Parque del Drago i aby podejść bezpośrednio do niego obowiązuje opłata (bilet normalny 5 EUR i ulgowy 3 EUR). Roślina wytwarza sok - sangre del drago - smoczą krew wykorzystywaną w celach leczniczych. Nie widzimy potrzeby wchodzenia na teren parku, bo drzewo jest niezwykle fotogeniczne z Plaza de Lorenco Caceres,  gdzie trafiamy wprost  "w objęcia smoka".
Zresztą sam plac jest jak ogród botaniczny
i gdzie tylko wzrokiem sięgnąć drzewa są nietuzinkowe,
z bardzo nietypowym kwiatostanem.
Ten okaz to drzewo często mylone ze Smoczym Drzewem - nawet przez polskich celebrytów. Pewnie dlatego płacze nad swoim losem. Bo to figowiec benjamina zwany także płaczącym.
W takiej scenerii, to i ja przez chwilę poczułam się jak Alicja z Krainy Czarów.
Niemniej cennym zabytkiem znajdującym się przy placu jest kościół Św. Marka (Iglesia de San Marcos). Warto wstąpić do środka, gdzie w Muzeum Sztuki Sakralnej można zobaczyć piękny krzyż Cruz de Plata. Ta unikalna ażurowa konstrukcja, wykonana z cienkich pasków srebra ma 2,5 metrów wysokości i waży 48 kg.
Poniżej placu znajduje się Motylarium. Wszelkie informacje znajdziecie na  stronie https://www.mariposario.com/informacion-y-precios/
W miasteczku zatrzymuje nas już tylko tradycyjna kanaryjska kawa Barraquito, której koniecznie musimy skosztować.
To kawa na bazie mleka skondensowanego z likierem cytrynowym.
Do wysokiej szklanki wlewamy mleko skondensowane, a następnie delikatnie po ściance wlewamy espresso i likier. Świeże mleko spieniamy i przekładamy do szklanki. Wierzch spienionego napoju posypujemy cynamonem i skórką z cytryny. Ależ to smakuje!!! 
Nie muszę Wam mówić, że likier jest na spirytusie. Oczywiście w zdecydowanej większości, bo kiedy nasza już dawno pełnoletnia córka zamówiła sobie barraquito okazało się jakieś inne. No cóż - barman zmierzył drobnej budowy dziewczynę - stwierdził, że jest małoletnia i wlał bezalkoholowy likier. Zatem nie warto młodo wyglądać :)
Wychodząc w stronę parkingu mijamy jeszcze ratusz Ayutamiento Icod de Los Vinos.
Przed nami kolejny etap dzisiejszej objazdówki - oddalony od Icod de Los Vinos o 25 km i pół godziny drogi
Puerto de la Cruz.
W mieście spędzamy około dwóch godzin. Parkujemy około 13:30 w okolicach posterunku policji (Av. Jose Maria del Campo Llarena 3), skąd już bardzo blisko nad brzeg oceanu.
Kierunek wyznacza nam widoczny z daleka taras widokowy El Penon del Fraile
Skwery toną w kwiatach,
choć klimat sprzyja raczej kaktusom. Nieopodal znajduje się wielki plac, na którym parkują kampery. Mam wrażenie, że spokojnie mogliśmy tam zaparkować. Wzdłuż falochronu i ulicy Explanada del Muelle idziemy w stronę centrum, aż do żurawi portowych starego rybackiego molo. Wszak po upadku Garachico to Puerto de la Cruz przejęło wiele jego funkcji i stało się najważniejszym w północnej części wyspy portem, na którym przedmiotem wymiany handlowej było wino.
Tu znajduje się najbardziej charakterystyczny pomnik Mujer Pescadora. Zwróćcie uwagę, jak w czasach koronawirusa jest zabezpieczony przed tłumami. Ten odlany z brązu pomnik przedstawia żonę rybaka, w jednej ręce trzymającą wiadro z rybami, a drugą ręką przytrzymującą kosz z owocami morza na głowie. 
Twarz kobiety zdradza silne emocje... Czyżby przewidziała to co zdarzy się we wrześniu 2020 roku? Otóż kobieta została potrącona przez ciężarówkę i obecnie pomnik jest w renowacji. 
Idąc nadal wzdłuż brzegu kierujemy się w stronę pobliskiego 
Plaza de Europa,
ozdobionego sześcioma armatami z XVIII i XIX wieku.
Oficjalna nazwa fortyfikacji  brzmi Bateria de Santa Barbara.
Przy Plaza de Europa ma siedzibę ratusz miasta, 
ale też i pochodząca z 1730 roku Casa de Miranda.
Najcenniejszym zabytkiem miasta jest Iglesia de Nuestra Senora de la Peńa de Francia – XVII wieczny kościół, którego mroczne wnętrze kryje symbol miasta - krzyż wykonany z drewna i złota.
Kaplica Św. Jana Chrzciciela (Ermita de San Juan de Batista) razem z kościołem Św. Franciszka tworzą jeden budynek. 
Sama kaplica pochodzi z XVI wieku i jest jednym z dwóch najstarszych budynków w mieście.
Krążymy jeszcze wąskimi uliczkami w stronę zaparkowanych samochodów, 
a miasto żegnamy fotografią jednego z murali.  
Obiad postanawiamy zjeść w kolejnej miejscowości, odległej od Puerto de la Cruz około 8 km.  
La Orotava
To jedna z najbardziej malowniczych miejscowości Teneryfy. Położona jest nieco dalej w głąb lądu i zapewnia wspaniałe widoki na Puerto de la Cruz i ocean. W porównaniu jednak do Puerto de la Cruz jest w niej nader pusto i spokojnie. Zupełnie nie wygląda na czterdziestotysięczne miasto. Bez większych problemów znajdujemy miejsce do zaparkowania tuż przy
Plaza de la Constituzione.
I to właśnie stąd zaczynamy naszą przechadzkę po La Orotavie. Od razu w rogu placu zwracamy uwagę na budynek 
kościoła Św. Augustyna i przylegającego do niego centrum kulturalnego San Augustin, w którym niegdyś mieścił się klasztor Nuestra Senora de Gracia.
Przy południowej stronie placu na niewielkiej skarpie znajduje się czerwony budynek Sociedad Liceo de Taoro  - siedziba prywatnego stowarzyszenia kulturalnego nieudostępniona dla zwiedzających.
Budynek znajduje się na terenie Jardin Victoria - tarasowych ogrodów w stylu francuskim. Tam także znajdziecie białą kopułę Mauzoleum VII Markiza Quinta Roja - Diego de Ponte y Castillo. Gdyby nie fakt, że jesteśmy już bardzo głodni wspięlibyśmy się choćby po to aby zobaczyć panoramę starego miasta czy części doliny.   
Wstęp na teren ogrodów jest wolny. 
La Orotava nazywana jest często najpiękniejszym miastem Teneryfy, za sprawą pięknej zabudowy w stylu kolonialnym pochodzącej z XVII i XVIII wieku. W centrum miasta zachowały się rezydencje w oryginalnym stanie: Casa de los Balcones - siedziba muzeum rękodzieła, Casa del Turista, Casa Mesa i Casa de los Lercaro. 
Casa Torre Hermosa - wyodrębniona część Casa Mesa 
Na zdjęciu widać, jak bardzo nachylone są brukowane ulice La Orotavy.
Nie jesteśmy zbyt zainteresowani wyszukiwaniem poszczególnych rezydencji, ale główną ulicą dochodzimy do 
kościoła Iglesia Nuestra Senora de la Concepcion z charakterystyczną czerwoną kopułą, górującą nad zabudową Starego Miasta, inspirowaną kopułą katedry we Florencji.
Na Plaza Patricio Garcia uwieczniono w formie pomnika tradycję układania dywanów z kwiatów.
Miasto słynie bowiem z bardzo ciekawej tradycji, która polega na tworzeniu z okazji Bożego Ciała dywanów kwiatowych na ulicach. Są to dzieła sztuki, a ich usypywanie trwa często kilka dni. Uwiecznione na fotografiach nietrwałe kompozycje geometryczne i roślinne obejrzeć można w Muzeum de las Alfombras poświęcone temu zwyczajowi.
Po krótkim spacerze znajdujemy miejsce na dzisiejszy lunch, co w porze sjesty nie jest wcale takie proste. Pizzeria Gusto Italiano znajduje się pod adresem: Calle Sabino Berthelot 20  - dosłownie 200 metrów od kościoła - schodząc w dół ulicą Calle Cologan. Istna rozkosz dla podniebienia - może mało kanaryjska kuchnia, ale za to o bardzo dobrym smaku. W dodatku za rozsądne pieniądze: całkiem sporych rozmiarów pizza w cenie 6-7 EUR. 
Ponieważ  do 19:00 musimy wrócić do Puerto de Santiago, czym prędzej wsiadamy do aut. Drogę powrotną obowiązkowo pokonujemy przez uroczy Park Narodowy Teide, tak aby wszyscy, choć z daleka mogli ujrzeć ten istny cud natury... marsjańskie krajobrazy i wulkan Pico del Teide. 
A to są akurat obrazy, dla których warto wracać. 
Na Teneryfie można się poczuć jak na innej planecie. Rządzi tu magiczne słowo "manana" - czyli potem, może jutro, ale z pewnością nie teraz, które reguluje rytm dnia Kanaryjczyków. 
I ta atmosfera, ale i ostry smak przywiezionej przyprawy Mojo Pico zostały z nami na dłużej. 
Pewnie dlatego tyle czasu powstawała relacja z tych wakacji :)
I jak tu Wysp Kanaryjskich nie nazwać szczęśliwymi, no jak? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Printfriendly